o wygasaniu i wygaszaniu

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Podstawowa zasada Pożarnictwa Okazjonalnego -NIE PALI SIĘ- pozwala Pożarnikom wytrwać na posterunku dłużej niż przez jedną kadencję bez narażania na szwank zdrowia i sprzętu.

Tam, gdzie wolno palić, są przeważnie gaśnice; małe, lokalne ogniska zapalne prędzej czy później wygasają same, jeśli ich się nie podsyca; kiedy zaś pojawia się gdzieś niepokojąca iskra albo wręcz zarzewie, można liczyć na obywatelską czujność, i prawie zawsze znajdzie się jakiś taki Grzegorz, który to-to wygasi.

Trwanie służb Pożarnictwa Okazjonalnego na posterunkach i w remizach powinna otaczać atmosfera zaufania i szacunku oraz wdzięczności; wymaga to demonstrowania mundurowej gotowości do użycia nowoczesnych sikawek, importowanych bosaków i wypucowanych toporków - a od czasu do czasu przeprowadzenia efektownej akcji gaśniczej w odpowiednio wybranym miejscu.

Od pamiętnego desantu na dach Wyższej Szkoły Pożarnictwa dobrze wiadomo jakie wrażenie robi użycie helikoptera, chociaż o tym, do czego może być on użyty, nie wszystko nam wiadomo; może to zależeć od koloru, bo n.p. "Błękitny" pojawia się zawsze tam, gdzie trzeba, ale nie uczestniczy w akcjach gaśniczych czy ewakuacyjnych które jedynie monitoruje.

Jutro również zawiśnie zapewne nad świętującą Stolicą, bo to zarzewie które zostało tam rozdmuchane nie wygaśnie bez pomocy z zewnątrz, a wygaszanie monitorować przecie trzeba dla dobra ogółu, na pożytek pilotów i operatorów, a także - jak zawsze - na chwałę Pożarnictwa Okazjonalnego.

Pożaru, mam nadzieję, nie będzie.

W Pożarnictwie jest może paru piromanów, ale pozostali niczego bardziej się nie boją, niż ognia.

Może dlatego lubią się czasem pobawić zapałkami ?

To takie podniecające !..

***

W oczekiwaniu na to, czy z iskry w oku redaktora Seweryna Blumsztajna rozgorzeje płomień rewolucji, czy jej zarzewie spowoduje jakoweś "zdarzenie", czy tylko "happening", i na to, jak nasze Pożarnictwo Okazjonalne będzie je tym razem wygaszać, skoro w rozdmuchiwaniu nie przeszkadzało, można sobie podumać o innych iskierkach, błyszczących w innych oczach - słowiańskich, a może nawet nordyckich.

Mam na myśli iskierki dobrotliwego humoru w mądrych oczach
księdza Adama Bonieckiego i iskry świętego, chociaż tylko protestanckiego oburzenia w wyrazistych oczach pani Krystyny Jandy, którą wspomniany duchowny doprowadził, niechcący, do wyrzeczenia się wiary przodków, przy czym, jak zwykle, "inni szatani byli tam czynni".

Straszliwa awantura, rozniecona ze wspomnianych iskierek w pustoszący liczne łącza internetowe groźny żywioł, jest kompletnie pozbawiona sensu, jeśli pominąć toczącą się w Polsce walkę o dusze, której sens operacyjny polega na tym, żeby - rozniecać.

Pani Janda, na ogół blondynka, wpadła w furię i depresję z pobudek równie szlachetnych, jak fałszywych : ksiądz Adam Boniecki nie został bynajmniej skrzywdzony - przeciwnie, jego przełożeni wyświadczyli Mu przysługę, za którą także ja jestem im wdzięczny, bo wolę przechować w pamięci to, co budowało mój szacunek i podziw dla Księdza Redaktora przez wiele niełatwych dla Polski i Kościoła lat, niż to, co spowodowało moje ostateczne rozstanie z "Tygodnikiem Powszechnym" po kilkudziesięciu latach zażyłości.

O ile mi wiadomo, "Tygodnik" ukazuje się nadal - i będzie zapewne zamieszczał teksty byłego naczelnego redaktora, godne uważnej lektury i głębszej refleksji, czemu wywiady telewizyjne nie sprzyjają, a przeciętny odbiorca sprostać nie zawsze potrafi.

Poziom intelektualnych szarad, formułowanych wykwintną polszczyzną byłego redaktora polskiej edycji l'Osservatore Romano, czyni je niezrozumiałymi dla "obrazowanszcziny", a cóż dopiero dla kompletnych ignorantów, których nie brak wśród telewidzów karmionych tym, czym ich telewizja karmi.

Ksiądz Adam Boniecki nie umie, jak sądzę, odmówić udziału w rozmowie z telewizyjnym dziennikarzem, ponieważ kultura osobista, gotowość dzielenia się swoimi myślami, a także chrześcijańska dobrotliwość uniemożliwiają mu zachowania "asertywne" nawet wówczas, gdy podejrzewa, że zostanie wykorzystany do celów, których nie akceptuje.

Przełożeni uwolnili go od tego nieprzyjemnego zadania, z pożytkiem dla bezbronnych ofiar medialnych manipulacji, które nie będą musiały obciążać swoich umysłów i sumień rozterkami aksjologicznymi czy doktrynalnymi i łatwiej znajdą na nie odpowiedź - czy w TVN, czy w konfesjonale.

Gdyby redaktor Michnik zdołał skierować wzrok podwładnego na inne listopadowe daty niż Jedenasty, jego czytelnicy, nie tylko antyfaszyści, mogliby pewnie zorganizować ładną manifestację w dniu Dziewiątym Listopada w którym wypada Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem.

Kto wie, czy do takiego pochodu nie dołączyli by również
tacy obywatele, którzy jutro chcą obchodzić swoje święto narodowe - oczywiście nie wszyscy, ale ci, którzy nie są "antysemitami" a może nawet, kto wie, wolą (niektórych) Żydów od (niektórych) Polaków, są natomiast ofiarami tego samego niemieckiego terroru, który - obok rosyjskiego -
pod czerwonymi sztandarami z "krzyżem splugawionym" na dwa różne sposoby, niósł wspólną zagładę mieszkańcom polskiej ziemi, obywatelom wielonarodowej i wielowyznaniowej, Odrodzonej Rzeczypospolitej..

Pan Blumsztajn tego nie pamięta, i stara się pamięć o tym że byliśmy razem wygaszać, albo nawet gasić przy wsparciu tutejszego Pożarnictwa Okazjonalnego i dobrych Niemców z czerwonymi sztandarami.

W istocie - podkłada ogień pod jakiś nowy, nieznany dotąd Polakom stos.

Obawiam się, że gdyby doszło do pożaru, będzie w czołówce
uciekających z wrzaskiem : PALI SIĘ !! - ale Pożarnictwo Okazjonalne niekoniecznie udzieli mu wówczas pomocy, bo samo będzie jej potrzebowało.

Więc - ostrożnie z ogniem, drogie dzieci !

Brak głosów