W powszechnym odbiorze głównymi celami polskiej polityki po 1989 r. było wejście do NATO i Unii. Blisko, ale pudło. To nie były cele. To były środki. Celem była transformacja.

Obrazek użytkownika wilre
Artykuł

" Nie wierzcie, że staliśmy się Zachodem "

( )

Pierwszym poważnym dzwonkiem był Andrzej Lepper, który zbudował swoją pozycję na krytyce polskiego modelu transformacji. Trybun ludowy, jak wówczas o nim mówiono, do władzy dochodził długo i konsekwentnie. Ale rządził krótko, na niewielkim polu i w trudnych warunkach, a w efekcie szybko stracił władzę. Po 2007 r. elektorat Samoobrony, ale również Ligi Polskich Rodzin, przejął PiS. Gdy zastanawiamy się nad tym dlaczego od 2007 r. mamy zaostrzający się spór PO i PiS, to nie sposób nie odnotować tej zmiany. Dociążenie ludowo-katolickie przesuwało PiS w stronę partii mocnej kontestacji status quo. Coraz więcej było donosów na rzeczywistość, coraz mniej pozytywnych pomysłów. Z wielobarwnej centroprawicy partia stawała się miejscem obsługi poglądów osób, które uważają, że są poszkodowani przez los, polskie państwo czy innych Polaków. Którzy czuli się przegrani w polskiej transformacji.

Ale to nie coraz bardziej socjalny i populistyczny PiS zaczął. Jego rządy w latach 2005-2007 to rewolucja, ale semantyczna. Nic ważnego się nie wydarzyło. W ministerstwach ustawy pisali ci sami ludzie co dekadę wcześniej, a może i dłużej. Dość powiedzieć, że jeszcze w czasie pierwszych rządów PiSu partia ta obniżała podatki, a w jej szeregach było wiele osób o umiarkowanie wolnorynkowych poglądach.

Pierwszy sygnał zmęczenia gryzieniem trawy dał Donald Tusk. Ewolucja Platformy okazała się nie mniej znacząca od ewolucji PiS. Ci którzy spodziewali się, że rządy PO przyniosą „szarpnięcie cuglami” zawiedli się. Tusk okazał się pierwszym premierem, który nie miał reformatorskiego zapału. Nie miał też ambicji zapisania się w historii, wolał się jej przyglądać. W III RP zdarzali się politycy bierni, ale nikt tak jak Donald Tusk nie uczynił cnoty ze świętego spokoju i trwania dla samego trwania.

Na pytanie o bolesne reformy Tusk odsyłał do dentysty. Niemniej kryzys gospodarczy spowodował, że trzeba było zacisnąć pasa. Dodajmy, że Tusk zrobił to, nie dlatego że chciał, ale dlatego, że musiał. PiS-owska krzątanina z lat 2005-2007 pozwoliła Tuskowi na rozwojowy dryf bez ryzyka społecznego gniewu. Polska Tuska rozwijała się, ale mocą własnego rozpędu. Platforma naoliwiła ledwie kilka śrubek. Może przestrogą było podwyższenie wieku emerytalnego, największy dorobek państwowy Tuska. Ta nieodzowna reforma była ostatnią dużą ambicją premiera z Gdańska. Nie chciał więcej niepokoić rodaków, a i tak w największym stopniu właśnie przez nią jego obóz polityczny stracił władzę.

Socjalna rewolucja

Po zmianie władzy w 2015 r. przyszła rewolucja. Tym razem nie semantyczna, ale realna. Podekscytowani samodzielną większością politycy PiS-u włączyli tryb turbo. Ostatnie cztery lata można podsumować hasłem: koniec z oszczędzaniem, koniec z wyrzeczeniami. Mało tego! PiS obiecał oddanie tego, co się ludziom słusznie należało, ale im tego nie dawano, bo zachłanni liberałowie zblatowani z vatowskimi mafiami mieli rzekomo zabierać dla siebie. PiS był pierwszą partią, której przedmiotem troski nie jest pytanie, gdzie zaoszczędzić, ale gdzie wydać.

Program Rodzina 500 Plus był przełomem. Wielu komentatorów z zachwytem słusznie podkreślało: PiS nie dał ludziom tylko pieniądze. Dał im dużo więcej – godność. Pomógł uwierzyć w siebie.

Zaprosił do wspólnej biesiady tych, który wcześniej się tylko oblizywali i podpierali ściany. Zaprosił do narodowej wspólnoty tych, którzy byli wcześniej byli z niej, albo przynajmniej czuli się, wykluczeni.

Powszechnym zachwytom nie było końca. Wszak ubóstwo spadało do rekordowych poziomów. Po okresie rozchwiania także salon pękł i przyznał, choć z charakterystycznym szczękościskiem, że 500 plus jest okej. Analitycy zachodzili w głowę, jak to jest możliwe, że nikt przez 30 lat na to nie wpadł? Najlepszą odpowiedzią na pytanie dlaczego to PiS jako pierwsza partia zdecydował się na tak ogromną operację finansową jest odpowiedź: bo mógł. Bo po raz pierwszy w historii III RP budżet państwa mógł udźwignąć ponad 20 miliardów złotych rocznie na politykę prorodzinną czy socjalną bez ryzyka załamania się finansów publicznych.
( )

Brak perspektyw

Na horyzoncie nie widać podstaw do optymizmu. Nie widać żadnej wiarygodnej siły politycznej, która potrafiłaby zatrzymać tsunami. Stawka dziś nie toczy się o to kto odwróci trend, ale kto go będzie kontynuował. Co więcej, z obrony zdrowego rozsądku zrezygnowało wielu intelektualistów, którzy niegdyś pisałoby sążniste apele w proteście przeciw temu, co obserwujemy. Wojenna logika zmusza tych po jednej i po drugiej stronie do łykania gorzkiej pigułki ludowego populizmu.

Jednym i drugim po trzech kieliszkach u cioci na imieninach oczywiście wymsknie się, że to się wszystko kupy nie trzyma, ale zaraz spieszą z wyjaśnieniem – wygramy wybory, to będziemy myśleć. Trudno, żeby inaczej zachowywały się elektoraty.

Wśród wyborców PiS, KE czy Wiosny jest sporo osób, które potrafią dodawać i wyciągnąć wnioski. Niechęć do potencjalnego ataku ze strony przeciwnika jednak zwycięża. Tam gdzie budzą się emocje, rozum idzie spać. Dlatego na wojnie polsko-polskiej stan wyższej konieczności znosi nie tylko przyzwoitość, ale i elementarną troskę o przyszłość, także własnych dzieci.

Kampania do Parlamentu Europejskiego A.D. 2019 ostatecznie kończy w Polsce czas wysiłku i wyrzeczeń. PO zaczęło okres letargu, PiS dokończył przeskalowanymi transferami, a inne partie obiecały dołączyć do peletonu. Żegnamy się więc z narracją państwa na dorobku, który w pogoni za Zachodem musi włożyć więcej wysiłku od innych. Wszystko wskazuje na to, że witamy się z innym paradygmatem:
"chcąc być Zachodem wydawajmy jak Zachód."
Robimy to zdecydowanie za szybko. Pewnie szybko przyjdzie nam się o tym przekonać.

Paweł Musiałek

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)