Tadeusz Korzeniewski. Co ma Polska do Rassieji?

Obrazek użytkownika wilre
Notka

ZAMIAST  WSTĘPU.

Tadeusz Korzeniewski, "Po słowie" 1996
My musimy – są różne sposoby – jeszcze nasz rok 1920 mieć. Nie wiem jak reszta; ja przynajmniej tego tak nie zostawię”.

( )"Z całością tekstów blogowych Tadeusza Korzeniewskiego zapoznałem się jednak dopiero w jakiś rok później. W mej pamięci pozostanie świetny tekst o Wileńszczyźnie (korzenie rodzinne autora tam sięgają)"( )

PONIŻEJ  tekst w reakcji na "pojednanie" z Cerkwią Putina AD 2012

Pieprzyć "K"ościół

Tadeusz Korzeniewski, sob., 18/08/2012 - 17:10

Pieprzyć "K"ościół, Polacy.

Powrót do męskości, surowej męskości. Młoda surowa męskość jest motorem polskich "kiboli" – młodzi mężczyźni etniczni Polacy nie zgadzają się wpasować w role złamanych pokonanych. Dumna młoda męskość jest paliwem, na którym ten spontaniczny ruch jedzie.

Dlatego pieprzyć "K"ościół, młodzi mężczyźni etniczni Polacy.

Z wami jest Natura.

Męskość jest starsza niż Ameryka, starsza niż Europa, starsza niż chrześcijaństwo, starsza niż Zeus, starsza niż Odin, starsza niż Swarożyc – starsza niż "K"ościół.

W neolitycznych pokładach swojego tysiącletniego instynktu – Rosja ma pietra. Chućliwie przyklejki Zachodu pożąda. Żadnej przyklejki do Polski dumnych młodych mężczyzn nie będzie. Niech tamci sami padają nad Amurem. Czy może już na Wołdze. Bez was, młodzi mężczyźni etniczni Polacy.

"K"ościół się cweluje – z wami jest Natura, wasza męskość, młodzi etniczni Polacy. Męskość jest starsza niż Ameryka, starsza niż Europa, starsza niż chrześcijaństwo, starsza niż Jezus, starsza niż Zeus, starsza niż Odin, starsza niż Swarożyc.

Pieprzyć "K"ościół.

Nie zostaniecie sami. Natura was poprze.

18.08.2012

APPENDIX.

 

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce" .RECENZJA.

SEE
Przeczytałem długo oczekiwaną książkę. Można nawet rzec, że ją połknąłem. Faktem jest, że niektóre jej fragmenty znałem z sieci. Ale spięte w całość robią zupełnie inne wrażenie. Dopełniają się. Twarda okładka, na niej kawałek szarego, wymiętego papieru pakowego. W środku ujęcie z wysokości piętra, dwóch grup ludzi, idących. Pierwsi niosą orła bez korony, drudzy wpisany w kontury granic Polski skrót PZPR.

***
Okres PRLu oraz jego schyłku nie należy do moich ulubionych w literaturze. Owszem, wrażenie robi "Obłęd" Krzysztonia, ale innej książki napisanej w tej konwencji nie przeczytałbym raczej, podobnie z "Wniebowstąpieniem" Konwickiego. Wysoko stawiam "Raport o stanie wojennym" Marka Nowakowskiego oraz "Dobrego" Waldemara Łysiaka, ale oprócz niezłego opisu epoki jest w nich coś jeszcze: Nowakowski upamiętnia Warszawę i jej ludzi w sposób kronikarski, barwny, Warszawę jakiej już nie ma i jakiej niedługo nie będzie. Łysiak zaś jest firmą samą w sobie. "Dobry", ale i pozostałe części trylogii mogłyby posłużyć za materiał do dobrego kina akcji.

PRL, taki, jaki pamiętam jest szary i bez perspektyw. Gdy po raz pierwszy opublikowana została "W Polsce" w wydawnictwie niezależnym, chodziłem właśnie do przedszkola. Okres dzieciństwa ma zawsze w sobie wiele uroku, ale gdy dziś przypomnę, że rarytasem na podwieczorek były lody Calypso, kawałek arbuza czy banan, a repertuar piosenek przedszkolnych składał się z kawałków typu "Witaj Zosienko, otwórz okienko na wschodnią stronę" (na osiedlu sporo bloków zamieszkałych przez rodziny milicjantów tudzież wojskowych), to raczej nie ma do czego tęsknić. Chętniej sięgam do literatury międzywojnia, albo jeszcze odleglejszej czasowo historii Polski. Czasu legendarnego, idealistycznie traktowanego, baśniowego.

***
Pierwszy mój kontakt z pisarstwem Tadeusza Korzeniewskiego zaczął się dzięki witrynie salon24.pl. Był to tekst o Jerzy Kosińskim. Krytyczny. Generalnie rzecz ujmując krytyka dotyczyła budowanej na kłamstwie kariery pisarskiej Kosińskiego. A że Kosiński dowalał Polakom, co w niektórych kręgach było i nadal jest bardzo modne, znalazł dojście do kasy na realizację swej kariery. Tekst był ostry, tak go odebrałem. Odważny. W Polsce ostatniego dwudziestolecia za tego typu teksty jakże często otrzymywało się łatkę oszołoma. Można było zostać zaszczutym, jak ś.p. dr Dariusz Ratajczak.

Z całością tekstów blogowych Tadeusza Korzeniewskiego zapoznałem się jednak dopiero w jakiś rok później. W mej pamięci pozostanie świetny tekst o Wileńszczyźnie (korzenie rodzinne autora tam sięgają) oraz wiele eksploratorskich tekstów o Ameryce ostatniego trzydziestolecia. Przy okazji dowiedziałem się, że kiedyś, jeszcze w Niezależnej Oficynie Wydawniczej ukazała się "W Polsce". I że ma być współczesne wydanie. Czekałem.

***

Książka składa się z dwóch utworów oraz komentarzy odautorskich, bardzo ciekawych, omawiających genezę ich powstania oraz wszelkiego rodzaju okoliczności temu towarzyszące. A że autor ma bardzo ciekawy styl pisarski - erudycja, połączona ze specyficznym skrótowym, potocznym, nieco luzackim językiem, czyta się to-to znakomicie.

***
Tytułowy "W Polsce" to opowieść o tym, dlaczego nasza polska wolność, zryw solidarnościowy się nie udały. Rzecz rozgrywa się pomiędzy pracownikami firmy przewożącej meble przy przeprowadzkach. Nie znam gwary środowiskowej, która tak ubarwia ten utwór, nie wiem, czy autor rzeczywiście pracując w podobnej firmie słyszał te wszystkie "nie miel tyle szwendackim", "popatrzcie chłopaki jaki trzepak", "ale przycabanił" i inne. Ale podoba mi się. Choć "W Polsce" pisane było przed zrywem solidarnościowym, genezę autor postawił celną. Z tego nie wyszła prawdziwa wolność i niepodległość. Zabrakło przywódców, a tłumowi chodziło o chleb przede wszystkim. 20 złociszy więcej, metaforycznie, załatwiło sprawę. Ja tamtych czasów nie pamiętam dobrze. Tylko przebłyski. Leżałem w szpitalu podczas wizyty Ojca Świętego w 1979. Pielęgniarki wymiatało przed telewizor. Później był stan wojenny i kolejki, w których chętnie wystawałem, kupując mamie wszystko, co akurat pojawiło się w sklepach. W roku 1989 i 1990 nie mogłem jeszcze głosować. Pamiętam spotkanie z Tadeuszem Mazowieckim zorganizowane w moim ogólniaku i pytania, jakże celne stawiane przez starszych kolegów sympatyzujących z ZChN i Solidarnością Walczącą o wspólne rządy z komunistami, o brak rozliczeń z komuną, o wolno idące zmiany. W moim przypadku olśnienie przyszło wraz z obaleniem rządu Olszewskiego. To wtedy odczułem podskórnie podzieloną na pół Polskę. Dosłownie na pół. Gdyż podział przebiegał często w rodzinie, wśród kolegów, znajomych, nauczycieli. Choćby taka sytuacja: W roku 1993 byłem w kinie na "Uprowadzeniu Agaty" z koleżanką i jej bratem. Podobał im się film, dla mnie był porażką reżysera i szczuciem na prawicowego polityka, któremu niszczy się życie rodzinne podłymi metodami. Te dwie Polski trwają do dziś.

Utwór "W Polsce" składa się również z bardzo smakowicie napisanych wtrętów w postaci "Przypowieści o Wielkim Integratorze", a już te trzy duchy, które nawiedzają Imka w więzieniu - majstersztyk:

"Duch Kraju siedział lękliwie i czekał na pierwsze pytanie.
-A Ty co tak się marszczysz. Oczy rozbolą - Imek.
Ale duch Kraju nie ustaje w obywatelskim marszczeniu twarzy, jakby już tam na niego cała telewizja patrzała.
-Nie, nie - mówi - ale kraj potrzebuje serc, umysłów do pracy, dużo już zrobiliśmy, ale i dużo jest jeszcze do zrobienia, musimy się troszczyć, musimy siły jednoczyć, musimy się wszyscy zjednoczyć we wspólnej trosce o dobro naszego kraju, naszej ojczyzny, wiecie, idzie o to...
-Przestań ty najpierw tyłek temu swojemu Saszy lizać, wtedy porozmawiamy o kraju.
W samą dychę. Duch z mety wyparował."

Celne? Aktualne?

***
Moim ulubionym utworem zbioru jest jednak "Primaaprilis". Historia naukowca, wykładowcy uniwersyteckiego, ustatkowanego, ustawionego, który dzięki primaarplisowemu wymyślonemu na poczekaniu (profesor zapomniał z domu materiałów) eksperymentowi ze śliwkami zaczyna nagle dostrzegać, jak gównianym systemem jest socjalizm. Mało tego, dostrzec to mało, w "najnormalniejszym profesorze w kraju, habilitowanym" zachodzi nieodwracalna zmiana. Buntuje się, zrywa kajdany swej małej stabilizacji. Oto, jaka jest potęga myślenia.
Autor w "Przygodach Primaaprilis" pisze, że przestał rano wstawać na wykłady z filozofii. Jedna z przyczyn powstania utworu. Ja filozofii nie studiowałem, ale na Polibudzie również przestawałem wstawać na niektóre wykłady. Pamiętam jak dziś siwy włos wykładowcy, pożółkłe kartki (pewnie wykorzystywane od lat na wykładach), trzy osoby na wykładzie. Wykład. Jaki tam wykład? Prof. wyprowadza równania elektromagnetyczne na tablicy. Zapisze całą tablicę, ściera i dalej przepisuje z kartki. Tak całe 45 minut. Kreda zostawia na tablicy różne kropki, gąbka dokładnie ich nie ściera. Traf chciał, że wewnątrz pustego nawiasu kwadratowego taka kropka się znalazła. A na sali jedna z trzech osób zabrała się właśnie za przepisywanie. Nagle padło pytanie z sali:

-Panie profesorze, a co znaczy ta kropka w tym nawiasie kwadratowym?
Profesor myśli, myśli,... i myśli. Mija 5 minut. W końcu pada odpowiedź:
-A wie Pan, że nie wiem?

Polecam tę książkę, choć tak dawno wydaną po raz pierwszy, nadal aktualną. A niedługo ma podobno wyjść nowa. O Ameryce. Przyznam, że czekam z niecierpliwością.

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce", Bellona, Oficyna Wydawnicza Volumen, 2009

..i  jeszcze to:  SEE

Wolność od eufemizmu

 

Tadeusz Korzeniewski „W Polsce” , Bellona SA, Oficyna Wydawnicza Volumen
źródło: Rzeczpospolita
+ Zobacz więcej zdjęć

Nikt ostrzej od Tadeusza Korzeniewskiego nie ocenił tego, co się stało z nami w ostatnim ćwierćwieczu. Może dlatego jego opowiadanie „W Polsce” pozostaje znane tylko w wąskim kręgu wtajemniczonych

Gdy w 1976 roku Tadeusz Korzeniewski zaczął pisać „W Gdańsku”, publikacja tego opowiadania – ze względów cenzuralnych – była niemożliwa. Po bezskutecznych próbach przełamania bariery druku ukazała się ona dwa lata później w drugoobiegowym „Zapisie” pod tytułem „W Polsce”. Wzbudzając zachwyt, z konieczności nielicznych czytelników, zainteresowanie osobą 27-letniego wtedy autora, uznanie salonu warszawskiego.

Salon zawył jednak ze zgrozy, kiedy Tadeusz Korzeniewski postanowił wytłumaczyć, dlaczego napisał „W Polsce”. Zauważył bowiem wówczas, niejako mimochodem, że od czasu powstania w Polsce tzw. opozycji demokratycznej „wszystko się w naszym kraju pokiełbasiło. Gęgacze stali się rewolucjonistami, dotychczasowi rewolucjoniści (typ Machejek) ni stąd, ni zowąd stali się gęgaczami, przy czym gęgać zaczęli na gęgaczy, którzy przecież nie są już gęgaczami tylko rewolucjonistami (typ Kuroń), w ogóle jaja – jeden tylko Gierek z Wyszyńskim pozostali na swoich miejscach, a nawet przysunęli z lekka fotele”.

I nic dziwnego, że następne teksty Korzeniewski publikował już w „Pulsie” czy „Opinii”. Salon nie skreślił jednak ostatecznie niepokornego pisarza i we wrześniu 1981 r. podziemna NOW-a, w której – nawiasem mówiąc – Korzeniewski pracował jako drukarz, wydała „W Polsce”, w którym to tomie znalazła się również nowela „Primaaprilis” z towarzyszącym jej komentarzem. Znów szyderczym – bynajmniej nie tylko wobec komuchów, bo to było już całkiem „po linii i na bazie”, ale i opozycjonistów. Cóż miał jednak począć autor, skoro – jak twierdził – miał dość „wszystkich już 150 na krzyż dysydenckich twarzy, które jak wesoła procesja krzyżowa przewalały się przez 15 na krzyż dysydenckich salonów”.

Korzeniewski w swoich niesłychanie ożywczych i odświeżających tekstach używał zupełnie innego języka niż ten, którym opisywał rzeczywistość areopag peerelowskiej literatury. To co najważniejsze w tej prozie, tkwi w samej adekwatności słów do ich desygnatów. To dlatego bohater „Portretu rewolucjonisty” (fragmentu „W Polsce”), gdy w barze mlecznym Obywatelski natknie się w zupie na mysie gówna, z uporem będzie utrzymywał, że to nie żadne fekalia, żaden kał czy nieczystości – „tylko gówno! Gówno! Gówno!”.

Bartosz Kalicki w posłowiu do tomu „W Polsce”, wydanego teraz w „Kanonie literatury podziemnej”, pisze o Korzeniewskim, że dopominał się „o wolność od mętnego eufemizmu i wymuszonej państwową bądź towarzyską cenzurą peryfrazy (...). Inny outsider tamtych lat, Piotr Wierzbicki, przyrównywał go do kota, który chadza własnymi drogami”.

 

***

W listopadzie 1981 r. Tadeusz Korzeniewski wyjechał do Francji, gdzie wystąpił o azyl polityczny. Przez dwa lata pracował w Bibliotece Polskiej w Paryżu, w 1984 r. za „W Polsce” otrzymał Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Następnie wyemigrował do Ameryki, gdzie mieszka do dziś – od 1998 r. w Seattle. Nie starał się o obywatelstwo amerykańskie, choć od lat pisze już po angielsku. Jego przygotowywana do druku książka „To Wyoming” (fragment drukowaliśmy w „Plusie Minusie” w 2008 roku) będzie efektem podróży po Ameryce, jaką w latach 1991 – 1998 odbył „w celu znalezienia tego, czego się szuka”. Niemniej, czytając jego teksty w Internecie (a zabiera głos w wielu ważnych sprawach), nie sposób nie odnieść wrażenia, że wciąż – jak przystało na autora „W Polsce” – żyje sprawami polskimi.

Tymczasem „W Polsce” jak było w kraju prozą znaną jedynie wtajemniczonym, tak i taką pozostaje. W 1996 r. – o czym Korzeniewski pisze w „Po słowiu” do obecnego tomu – odnalazł go w Ameryce Marian Terlecki i kupił od niego prawa filmowe do tego opowiadania. Z filmu nic nie wyszło, nie znalazły na niego pieniędzy ani Komitet Kinematografii, ani telewizja. Ale czy to był dobry czas dla „W Polsce”?

W „Po słowiu” padają mocne sformułowania. I prawdziwe, choć bezlitosne w ocenie nas wszystkich, często bezrefleksyjnie dumnych z tego, że „Solidarność” narodziła się w Gdańsku, a Wałęsa przeskoczył płot, zanim runął mur w Berlinie.

„Solidarność – pisze Korzeniewski – wkrochmaliła się w tektoniczny proces politnarodowy wielokrotnie ogromniejszy od Polski. Jak dzieciak o 6 rano powiedziawszy Słońcu »wzejdź« – dziś samołudzi się, że była primus movens. Kiedy w latach 90., jadąc przez Amerykę, zobaczyłem pożar prerii, myśl popruła mi właśnie prosto do polskiej Solidarności. Której ani w sierpniu 1980, ani nigdy potem nie czułem – i poszedłem z tym do druku, ponieważ uważałem, że czułem (nie czując) cząstkę ważnej prawdy. Z punktu widzenia tego, o co mi chodzi, myślę, że rejestrowałem prawidłowo. Solidarność na Placu Zwycięstwa AD 1979 od »Ducha Twego« jak trawa prerii od pioruna się zajęła, ochotą podeschłego patriotyzmu polubownie maluczkich wszechrozbuchała, a kiedy przyszło pierwsze większe gradobicie, zadymiła gasnąco i siadła, posykując tu i tam w kępkach. A potem wiadomo. Sowiety się samozapadły i Historia znowu wrzuciła Polakom do ich kataryny z »Jeszcze Polska« czerwońca wolności. Tak, świnkę, niestety. (...) My musimy – są różne sposoby – jeszcze nasz rok 1920 mieć. Nie wiem jak reszta; ja przynajmniej tego tak nie zostawię”.

Poprzednia

1 2

Następna
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)