Premier Polski padł ofiarą "Google Bomb": Donald Tusk = kłamca

Obrazek użytkownika Polak2013
Artykuł

Wiadomości, onet.pl

Donald Tusk padł ofiarą tak zwanego "Google Bomb". To atak spamowy polegający na tym, że określony zwrot prowadzi bezpośrednio do strony z którą nie jest związany, mając na celu wywołać negatywne skojarzenia lub po prostu obrazić czy ośmieszyć, zwłaszcza w przypadku osób publicznych. W ten sposób po wpisaniu w wyszukiwarce internetowej słowa "kłamca" pierwszy wynik jaki otrzymujemy to Donald Tusk.

"Google Bomb" to termin wiążący się z pozycjonowaniem stron internetowych, którego celem jest, aby dana strona pojawiła się w wynikach wyszukiwania jako pierwsza. Obecnie pozycjonowanie jest stosowane tylko dla wyszukiwarki Google.

Przynajmniej od wczoraj taka "przyjemność" spotkała Donalda Tuska. Po wpisaniu w Google słowa "kłamca" na pierwszym miejscu pojawia się link do opisu osoby Donalda Tuska na Wikipedii, a na piątym miejscu znajduje się link do oficjalnej strony Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zatytułowany "Kłamca-Premier".

- W ten sposób można wypozycjonować stronę nie mając do niej dostępu - mówi portalowi Onet.pl Bartłomiej Zobek z firmy Eurobrand zajmującej się szkoleniami z zakresu pozycjonowania. - Nie są potrzebne żadne włamania. Wystarczy właściwe podlinkowanie strony - czyli umieszczenie w linku prowadzącym do interesującej nas strony (w tym wypadku strony poświęconej premierowi Tuskowi - red.) słowa kluczowego (czyli kłamca w tym przypadku - red.). Jeśli będzie ich odpowiednio dużo albo w odpowiednich miejscach, np. poprzez czołowe portale albo strony tematyczne, to osiągniemy zamierzony skutek - mówi Zobek.

Jak dodaje, w takich przypadkach odpowiedzialność jest bardzo rozproszona, nie wiadomo kogo do niej pociągać.

- Gdy pozycjonuje się strony dla żartu lub na złość zazwyczaj odbywa się to poprzez pospolite ruszenie - internauci umieszczają linki (zawierające słowo kluczowe) gdzie popadnie: na forach, blogach itp. stronach. W przypadku Donalda Tuska na pierwszy rzut oka akcja wygląda na działanie wąskiej grupy osób, a może tylko jednej - mówi Zobek.

Jak tłumaczy, wiele linków pochodzi z tzw. katalogów, w których rejestruje się strony w celu ich wypromowania, w szczególności podniesienia pozycji w Google. Katalogi często są jednak moderowane (tj. każdy wpis powinien uzyskać akceptacją administratora) - dlatego teoretycznie trudniej umieścić tam kontrowersyjny wpis. - A jednak tak się udało w tym przypadku i jak widać po identycznym opisie w różnych katalogach, nie była to tak spontaniczna akcja, jaką kiedyś skierowano przeciw Andrzejowi Lepperowi - dodaje.

Pozycjonowanie w ramach "Google Bomb" prowadzi do tego, że wyszukiwarka jest zasypywana linkami zwrotnymi do strony docelowej, umieszczonymi w różnych serwisach WWW. Linki te opisane są hasłem, na którego wyniki wyszukiwania sprawca chce wpłynąć. Takie działanie wprowadzało w błąd PageRank oraz podobnie działające algorytmy, które oceniają wartość witryn na podstawie prowadzących tam odnośników - możemy przeczytać na Wikipedii.

Najbardziej znanymi przypadkami "Google Bomb" do tej pory był Andrzej Lepper - po wpisaniu w wyszukiwarce słowa "kretyn" na pierwszym miejscu pojawiała się jego strona sejmowa, oraz prezydentLech Kaczyński. W tym przypadku sprawa skończyła się w sądzie, gdyż do strony internetowejprezydenta prowadziło wulgarne słowo.

 

Brak głosów