Obama – zmiana tylko drobna?

Obrazek użytkownika Danz
Artykuł

Zdzisław Krasnodębski w Rzepie.

Mało brakowało, by uciekający z Ameryki przed McCainem intelektualiści i artyści minęli się w drodze z uciekającymi z Polski przed Kaczyńskimi hydraulikami i pomywaczami – pisze filozof społeczny

Tuż w przed wyborami w USA w niedzielę 2 listopada, „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” opublikowała wypowiedzi znanych amerykańskich artystów i intelektualistów. Wszyscy byli w stanie największego podniecenia, wręcz histerii. Nie wierzyli do końca, że zwycięstwo Obamy jest rzeczywiście możliwe.

Jedna ze zdesperowanych intelektualistek groziła nawet, że jeśli zostanie wybrany McCain, to wyemigruje do Polski, gdzie jej ojciec miał przed wojną jakąś parcelę czy kamienicę, na której zwrot coraz bardziej liczy. Tym straceńczym pomysłem szokowała swoich nowojorskich znajomych, krewnych, a przede wszystkim swoją fryzjerkę. Równie dobrze mogła im powiedzieć, że jedzie do Demokratycznej Republiki Konga. Tylko pewien wybitny niemiecki romanista, od lat mieszkający w Stanach, zauważył, że wybór McCaina bynajmniej nie oznacza katastrofy.

Pakowanie walizek

 

Przypomniał mi się pewien polski dziennikarz, który przed laty na konferencji w Berlinie oświadczał wszem i wobec, że już pakuje walizki, bo z ówczesnych sondaży jasno wynikało, iż Polsce grozi zwycięstwo AWS. Na szczęście rządy Mariana Krzaklewskiego i Jerzego Buzka okazały się mniej krwawe i opresywne niż się spodziewano. Zamiast kraju ów dziennikarz zmienił więc tylko redakcję, przechodząc z „Tygodnika Powszechnego” do „Polityki”.

Wspomniana intelektualistka amerykańska nie wiedziała zapewne, że jeszcze niedawno również z Polski wyjeżdżali ludzie z podobnego (rzekomo) powodu – byli tak zbrzydzeni i zrozpaczeni rządami koalicji PiS, LPR i Samoobrony, że woleli pracować na budowie lub na zmywaku w Irlandii, niż robić karierę w Polsce. Mało więc brakowało, by uciekający z USA intelektualiści i artyści minęli się w drodze z uciekającymi z Polski hydraulikami i pomywaczami. Na szczęście zwycięstwo Obamy, a przedtem Donalda Tuska, ocaliło ich dla macierzy.

Ludzie tolerancyjni, lewicowi i ogólnie postępowi mają zadziwiające kłopoty z uznaniem wyników demokratycznych wyborów, w których wybierani są nie ci, którzy na to ich zdaniem zasługują. Niektórzy bardziej skrajni zwolennicy McCaina również byli przerażeni perspektywą zwycięstwa Obamy – nikt jednak nie zamierzał emigrować. Prezydent Bush nie tylko elegancko pogratulował Obamie, ale od razu obiecał, że zrobi wszystko, by przejęcie władzy odbyło się bez zakłóceń. Nie przypuszczam, aby jego pracownicy, opuszczając urzędy, niszczyli sprzęt komputerowy i meble, jak to zrobili ludzie Clintona.

A przecież Obama wygrał przede wszystkim dlatego, że obiecywał radykalne zerwanie z polityką obecnego prezydenta. Busha nie oskarżano wprawdzie, że zamierza podstępnie obalić amerykańską demokrację i że jest w prostej linii spadkobiercą morderców Lincolna i Kennedy’ego. Jednak w powszechnej opinii zniszczył on reputację Ameryki, pozbawił ją tym samym roli przywódczej, a w dodatku wpędził gospodarkę w kryzys.

Teraz wszyscy się zastanawiają, jak odbudować doszczętnie zrujnowane ....

Brak głosów