Manipulacja na człowieku. Rozmowa z Konstantym Radziwiłłem

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Nie mieszajmy w sprawę in vitro religii, bo większość wątpliwości w tej dziedzinie może mieć także osoba niewierząca. Przecież wybór zarodka do implantacji jest w znacznej mierze kwestią „nosa” osoby, która siedzi przy mikroskopie, a nie danych naukowych – mówi Ewelinie Pietrydze Konstanty Radziwiłł, lekarz

Od 1 lipca ruszyła refundacja zabiegów in vitro. Zdaniem rządu jest to element polityki prorodzinnej.

To jakieś nieporozumienie. Polityka prorodzinna ma sprzyjać temu, by ludzie chcieli mieć dzieci, a z tym mamy największy problem. Wydaje się, że ten niewielki odsetek osób, które uzyskają dziecko w procedurze in vitro, nie wpłynie na demografię w istotny sposób. Nie wskazuje na to zresztą doświadczenie żadnego innego kraju, mimo że dzieci poczętych tą metodą jest już na świecie niemało. Spójrzmy na większość państw zachodnich, które mają takie same problemy z dzietnością i starzeniem się społeczeństwa. Dostęp do in vitro nie zaważył ani trochę na ich demografii.

Nie popiera pan tego programu?

Nie. Moim zdaniem państwo nie powinno finansować z publicznych pieniędzy rzeczy, wobec których liczni obywatele wyrażają sprzeciw natury etycznej. Dla wielu osób nie do zaakceptowania jest udział w finansowaniu sztucznego zapłodnienia, a przecież pieniądze te pochodzą z obowiązkowych danin publicznych. O ile nikt nie wyraża wątpliwości co do tego, by finansować budowę dróg, wałów przeciwpowodziowych czy policję, o tyle tu kontrowersje są bardzo ostre. Są zwolennicy tego problemu, którzy nie widzą problemu, ale też zagorzali przeciwnicy. W tej sytuacji powinien znaleźć się inny sposób finansowania in vitro, niepochodzący przynajmniej z pieniędzy tych, którzy mają prawo wyrazić swój sprzeciw.

Co w in vitro budzi pański sprzeciw?

Nie chodzi tu o moje zdanie. Twierdzę, że powinno się szanować opinię pewnej niemarginalnej części społeczeństwa. Moje wątpliwości etyczne dotyczą zaś kilku spraw. Kwestia najmniej fundamentalna, chociaż także ważna, to sprawa godności przyszłych rodziców. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że procedury in vitro bardzo mocno naruszają intymność, która normalnie towarzyszy rodzicom powołującym potomstwo do życia. Wieloma małżeństwami po tym zabiegu wstrząsnęło to bardzo głęboko. I bynajmniej nie przyczyniło się do scementowania ich związków. Druga kwestia wiąże się z samą procedurą: powstawanie człowieka w warunkach laboratoryjnych budzi sprzeciw.

Myśli pan o zabawie w Boga?

Nie mieszajmy w to kwestii religijnych, bo większość wątpliwości w tej dziedzinie może mieć także osoba niewierząca. W sposób nieunikniony mamy tu przecież do czynienia z manipulacją na człowieku w bardzo wczesnym okresie jego życia. Jest on wtedy całkowicie w rękach drugiej osoby, a jego los jest niepewny. Statystyki mówią, że tylko znikoma część zarodków powstających w szkle ma szanse się rozwinąć i urodzić. Naraża się zatem nowo tworzonego człowieka na śmiertelne zagrożenie, na bardzo wysokie ryzyko utraty życia. Co więcej, cały szereg aspektów tej procedury ma wciąż charakter eksperymentu, bo wielu rzeczy nie wiemy. Przecież wybór zarodka do implantacji jest w znacznej mierze kwestią „nosa” osoby, która siedzi przy mikroskopie. A kieruje się ona przy tym bardziej intuicją niż naukowymi przesłankami. Zbliża ją to do tego, o czym pani powiedziała...

Do przesądzania o życiu lub śmierci innego człowieka?

Tak, a jest to sytuacja, w której nikt nie powinien się dobrze czuć, a nawet więcej, żaden człowiek nie powinien znajdować się w takiej sytuacji. Mówi się, że procedura in vitro to zapłodnienie i doprowadzenie do urodzenia dziecka. Ale w praktyce często tak nie jest, a etap po zabiegu budzi najwięcej etycznych kontrowersji. Zapładnia się bowiem, jak wiadomo, większą liczbę komórek jajowych, niż potrzeba. Potem zaś utworzone zarodki poddaje się przedimplantacyjnej ocenie: który nadaje się do hodowli, a który nie. Już wtedy zdarza się przynajmniej pokusa, by ich część skazać na śmierć. Przy okazji pojawia się kwestia możliwości wyboru płci, eliminacji nieprawidłowych genów i inne.

To wiąże się z eugeniką.

Owszem, wybieranie lepszych, uśmiercanie gorszych. Wreszcie kolejny etap, który ma znaczenie dla oceny moralnej tej sprawy: mrożenie zarodków. Nawet jeśli części z nich nie skazuje się na śmierć, ale też nie wszczepia kobiecie, tylko przechowuje w stanie zamrożenia, to jest jak kłamstwo ze skrzyżowanymi palcami pod stołem. Bo mówi się: „można te zarodki jeszcze wykorzystać”, ale wiadomo, że na świecie zamrożono tak ogromne liczby zarodków, że ich szansa na odmrożenie i wszczepienie matce jest statystycznie znikoma. Dla znacznej części zarodków pojemnik z ciekłym azotem to nic innego jak odroczony wyrok śmierci. Warto przy tym wspomnieć, że jest jeszcze okres gwarancji tego zamrożenia, bo według wielu doniesień po upływie pięciu lat nie powinno się ich wszczepiać w ogóle.

Co zrobić z pięcioletnim zarodkiem, który nie nadaje się już do wszczepienia? Zniszczenie go to zabicie człowieka, także w sensie prawnym, jeśli prawo zakłada, że to człowiek.

To jest człowiek. Świadczą o tym biologiczne fakty – człowiekiem jest się od poczęcia. Moim zdaniem wytwarzanie większej liczby zarodków niż przewidziana do wszczepienia jest po prostu niedopuszczalne. Ale też postęp techniczny nauk towarzyszących in vitro jest tak duży, że alternatywą może być już obecnie mrożenie gamet (plemników i komórek jajowych). Wtedy nie mamy do czynienia z przechowywaniem w lodówce ludzi przeznaczonych prawdopodobnie na śmierć.

Czy w takim razie niszczenie zarodków jest aborcją?
(...)

http://www.rp.pl/artykul/776919,1041484-Konstanty-Radziwill--In-vitro-to-manipulacja-na-czlowieku.html

Brak głosów