Cyprian Kamil Norwid - człowiek nadziei. „Jeden z największych poetów i myślicieli, jakich wydała ziemia polska”.

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Była godzina 8.00 wieczorem 24 września roku 1821, gdy w błękitnej izbie dworku białego na Mazowszu przyszedł na świat ten, który powiedział: „W Matce swej, w Ojczyźnie kochać należy się powinnie i synowsko, stale, ciągle, czynnie, obowiązkowo i istotnie!”. Cyprian Kamil Norwid. Rzekł o nim nasz Ojciec Święty: „Jeden z największych poetów i myślicieli, jakich wydała ziemia polska”.

Jego credo życiowe brzmiało: „Jam z tych poetów, co nie słówka nucę. Ja to, co śpiewam, żyję i boleję…”. Wierzył, iż „współczesność mnie niestateczna – lecz nie ominie przyszłość – korektorka wieczna”. I tak się stało.

„Wiem, że Bóg jest na niebie”

„Wieś to me życie, to podarek boży! Serce, ty czujesz strony rodzinne…” – pisał, wspominając swoje dzieciństwo. Urodził się na Mazowszu we wsi Laskowo Głuchy. Dwór, w którym przyszedł na świat, jedyny dwór – miejsce narodzin wielkiego poety romantycznego – jaki istnieje, należy niestety do prywatnych właścicieli i jest całkowicie niedostępny. Ale w sąsiedniej wsi Dąbrówka możemy pomodlić się przy chrzcielnicy, nad którą wmurowano piękną tablicę mówiącą o tym, iż tu właśnie Norwid przyjął sakrament chrztu.

A na cmentarzu leży tablica poświęcona matce poety, której autentycznego grobu nie ma. Napis głosi, iż tu spoczęła: „Matka chrześcijańskiego myśliciela i artysty Cypriana Kamila – Ludwika Norwidowa”. Jej macierz, a babka Cypriana to Anna Sobieska.

Matka Norwida pochodziła z rodu ostatniego wielkiego króla Polski – Jana III Sobieskiego. „Nie wiem, czy kto świętszą Matkę miał, jak była Matka moja” – napisał syn z miłością. Zmarła, gdy Cyprian miał cztery lata. Wychowywał się osierocony – z dwoma braćmi – Ludwikiem i Ksawerym – i siostrą Pauliną – w domu prababki macierzystej, miecznikowej Hilarii Sobieskiej, która zwykła mawiać: „Myślisz, że żałowałabym co i dla dobra Ojczyzny? Krew moją oddałabym!”.

Po latach, myślą tęskną do stron rodzinnych powracając „w Paryżu mieście francuskim” – opisał swe dziecięctwo prościutkimi rymy… Któż by się domyślił, że wyszły one spod Norwidowskiego pióra?

Tak ja chadzam po zorzy,

Kiedy koguty pieją

Na dzień, na dzionek Boży;

Wierzby we mgle bieleją (…)

Wiem, że Bóg jest na niebie,

Co gospodarzy światem

I zna wszystko u Siebie,

I to, co drzewem i co kwiatem,

I co dniem, i co nocą,

I jak gwiazdy się złocą…

Dziewięcioletni musi pożegnać ukochaną wieś, z ojcem i braćmi przenosi się do Warszawy z wiarą, że „Chrystus Pan ukrzyżowany błogosławi mi na drogę”.

Ta droga zaczyna się dramatycznie… Dziewięcioletni Norwid przeżywa w Warszawie Powstanie Listopadowe. Trzynastoletniego zmuszają, by patrzył na chłostę swych kolegów, ukaranych za to, że 26 listopada 1833 r. zbierali drzazgi z szubienicy powieszonego Artura Zawiszy i grudki ziemi splamionej krwią jego towarzyszy broni, którzy – jak donosiła prasa – „ułożyli zbrodniczy zamiar nowego powstania”. Dwudziestoletni Norwid przeżywa w lipcu 1841 roku męczeńską śmierć Karola Levittoux – rówieśnika, spiskowca, który podpalił się w Cytadeli, by nikogo nie wydać…

„W Warszawie 1836 roku nocą budzeni bywaliśmy przez kolegów, aby choć obecnością naszą zasłać pożegnanie wysyłanym na Sybir. Bywali młodzi ludzi skazywani do lochów i więzień za jednej książki przeczytanie. Literatura żadna pewno takich nie miała czytelników, jak ci młodzi w Wilnie i w Warszawie, którzy krwią i łzami kartki czytanej poezji okupowali” – wspominał.

O, Ty młodości mej stolico!

Z bruku twego radbym mieć kamień,

Na którym krew i łza nie świecą!

Z bratem Ksawerym uczy się w gimnazjum (1830-1837) „nie bardzo świetnie”, studiuje w szkole malarskiej Aleksandra Kokulara (1837-1839) i bierze lekcje rysunku u artysty Jana Klemensa Minasowicza. Od 1840 roku zaczyna pracę w Heroldii Królestwa Polskiego, zatwierdzającej dowody szlachectwa.

„W HEROLDII polskiej, niby to będąc urzędnikiem, więcej czytałem w biurze, niż co robiłem, i przychodziłem głównie, aby śp. Dziad mój, pułkownik Michał Janina Sobieski, który w tejże Heroldii był radcą stanu, widział mię przy stoliku biurowym. Chciał on, ażebym wyszedł na ’porządnego człowieka’ – ale mu się to nie udało!” – zażartował.

O Norwidzie w epoce warszawskiej młodości piszą przyjaciele z zachwytem. „Mając wielką łatwość do języków, kilkoma z nich wyrażał się płynnie i znał je z gruntu. Oprócz talentu poezji miał jeszcze talent malarstwa. A kiedy już brał się do czego, to brał się z całym zapałem duszy młodej, z całą siłą ognistej myśli” – tak go widzi Wacław Szymanowski w dziele „Literaci warszawscy” – a hrabia Albert Potocki pisze z podziwem i przyjaźnią serdeczną: „Niech mu Bóg i Jego aniołowie na drodze życia przewodniczą”.

W inwokacji „O pióro! Tyś mi żaglem anielskiego skrzydła” Norwid apeluje: „Dzikie i samodzielne, sterujące w niebie, do żadnej czapki klamrą nie przykuj się złotą”.

Niezależny i zawsze wierny sobie – wyrusza na podbój Europy… (...)

http://naszdziennik.pl/mysl/58709,byl-czlowiekiem-nadziei.html

Brak głosów