Coście uczynili prawicy, panowie? Stowarzyszenie "Republikanie" to tylko niepotrzebne powiększanie politycznego planktonu

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Jadwiga Staniszkis jako jeden z czynników, które mają wpłynąć na wyborcze zwycięstwo prawicy wskazała stworzenie sojuszu PiS, Solidarnej Polski i PJN, jeszcze przed wyborami europejskimi. Problem jednak w tym, że taki sojusz jest dzisiaj mało prawdopodobny, a wręcz niemożliwy.

Oczywiście stworzenie szerokiej koalicji wyborczej ugrupowań prawicowych jest rozwiązaniem najbardziej pożądanym z punktu widzenia wyborców tych partii i polskiej racji stanu, gdyż zwiększa szansę na zdobycie większości konstytucyjnej, która pozwoliłaby na przeprowadzenie szeregu ważnych reform. Problem w tym, że partie, które zaraz po tym jak wypączkowały z PiS, zaczęły palić za sobą mosty, poświęcając sporą część czasu na krytykowanie byłych sojuszników.

Jeśli ktoś śledzi w miarę uważnie scenę polityczną, to wie, że tworzenie samodzielnych projektów politycznych wynikało głównie z trzech powodów: wygórowanych ambicji, braku pokory i naiwnego myślenia, że w kilkanaście osób zbawi się świat. Tak było w przypadku PJN, gdzie podjudzeni przez Joannę Kluzik-Rostkowską posłowie wyszli z partii. Po 3 latach można coraz śmielej mówić, że była to celowa akcja obliczona na osłabienie Prawa i Sprawiedliwości, przy cichym wsparciu Platformy. Paweł Kowal, Marek Migalski i Paweł Poncyliusz po rozwodzie z PiS próbowali przekonać wyborców, że są alternatywą dla Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Dzisiaj poparcie dla PJN wynosi 1-2%, a w niektórych sondażach partia ta w ogóle nie jest uwzględniana. Strategia “trzeciej siły” zakończyła się fiaskiem.

Podobnie było, choć w innych już okolicznościach, z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry. Frustracja po kolejnych przegranych wyborach spowodowała wyjście z partii Jarosława Kaczyńskiego kilkunastu posłów, którzy na siłę próbują pokazać, że nie są PiS-em bis. Gdyby Ziobro był cierpliwy, nie wyszedł z partii w 2011 roku i przeczekał trudny dla siebie czas, to dzisiaj mógłby powoli liczyć na powrót do rządu, może nawet jako ktoś więcej niż minister sprawiedliwości. A tak, może podzielić los PJN, bo 3-4% procent poparcia, które uzyskują w sondażach, to jedynie efekt obecności tej partii w Sejmie.

Zakładając czysto teoretycznie, że doszłoby do sojuszu Kaczyńskiego, Kowala i Ziobry, nie byłoby wykluczone, że po zwycięskich wyborach gdyby coś nie spodobałoby się partnerom, to jak dzieci zabraliby swoje zabawki i wyszli z piaskownicy. Nie dziwi zatem podejrzliwość Kaczyńskiego, który przeżył już kilka rozstań z ludźmi, którzy odchodzą po to, by robić swoje małe interesiki. Dlatego na kolejne wolty nie może sobie pozwolić i stąd niechęć do współpracy z dawnymi sojusznikami.

Pisząc o podzielonej prawicy, nie sposób nie wspomnieć o ostatnich wydarzeniach. Nie chcę potępiać tego co zrobił Przemysław Wipler, ale takie odejścia powodują tylko to, że nigdy nie uda się zbudować szerokiej partii centroprawicowej. Były poseł PiS miał prawo pójść własną drogą, ale czy nie lepiej było mu poczekać, aż zbuduje sobie lepszą pozycję i z niej próbować coś zmienić? Mógłby na przykład poszerzać zaplecze eksperckie Prawa i Sprawiedliwości o ekspertów Fundacji Republikańskiej i w ten sposób wpływać małymi krokami na zmianę programowe. Całe szczęście Wipler nie popełnił błędów swoich starszych kolegów i nie rozpoczął swej drogi od krytyki dotychczasowej partii, co więcej sugeruje, że mógłby być nawet dla PiS koalicjantem.

Wydaje się jednak, że stowarzyszenie Republikanie to tylko niepotrzebne powiększanie politycznego planktonu. Obecnie na scenie politycznej są już trzy małe ugrupowania prawicowe lub konserwatywno-liberalne: Polska Jest Najważniejsza, Solidarna Polska, Kongres Nowej Prawicy. Do tej grupy może też wkrótce dołączyć Jarosław Gowin, który raczej zwiąże się z istniejącą partią niż będzie zakładać własne ugrupowanie, a gdzieś na horyzoncie majaczy się też Ruch Narodowy.

W pojedynkę nie mają szans na sukces, dlatego jest jeszcze jedno wyjście: koalicja wszystkich małych partii politycznych na prawicy, której jeśli udałoby się przekroczyć 8-procentowy próg wyborczy mogłaby zostać koalicjantem PiS, o ile nie udałoby się zdobyć partii Jarosława Kaczyńskiego sejmowej większości. Ale i tu pojawia się pytanie o trwałość takiego sojuszu. Teoretycznie członkowie tych partii mają podobne poglądy, ale w praktyce mocno rozbieżne interesy. Powstaje też pytanie o ewentualnego lidera. A tym chciałby być każdy. Kto pociągnąłby za sobą więcej ludzi? Gowin? Wipler? Kowal? Ziobro? Korwin, który chce wsadzić wszystkich polityków bez wyjątku do więzienia? Tak to jest, gdy jest za dużo Napoleonów. Zresztą, nawet nie widać za bardzo, by liderzy pomniejszych partii chcieli ze sobą współpracować. Jeden tylko Marek Jurek zreflektował się i podjął współpracę z PiS, bo wie, że w pojedynkę nic ni zrobi, a programowo obie partie nie są aż tak odległe.

Najważniejszym celem jest obecnie odsunięcie Donalda Tuska od władzy i w interesie Polski jest to, żeby środowiska prawicowe jak najszybciej ze sobą dogadały. Czasu coraz mniej, a w razie nieuzyskanie większości przez prawicę Tusk i Miller z radością przystąpią w nowej kadencji do budowy koalicji wszystkich przeciw PiS-owi.

http://wpolityce.pl/artykuly/55115-co-zescie-uczynili-prawicy-panowie-stowarzyszenie-republikanie-to-tylko-niepotrzebne-powiekszanie-politycznego-planktonu

Brak głosów