Sensacyjny raport - w Budapeszcie triumfują agenci Kadara

Obrazek użytkownika Rewizor
Blog

Nieznany mi z nazwiska bloger – mieszkający w Budapeszcie Polak, który podpisuje się Jeż Węgierski – zamieścił w swym blogu niezwykle ciekawy artykuł na temat byłych komunistycznych agentów na Węgrzech.

Jeż Węgierski informuje, że „Gazeta Wyborcza” odmówiła druku jego tekstu. Wcale mnie to nie dziwi, bo z artykułu „Kłopoty z odtajnianiem” wyłania się przerażający obraz triumfującej węgierskiej bezpieki i to w dwadzieścia lat po upadku komunizmu!

Lektura czegoś takiego mogłaby zepsuć samopoczucie polskich przeciwników lustracji. Pozwoliłem sobie nieznacznie skrócić obszerny tekst Jeża Węgierskiego i dodałem własne śródtytuły. Całość publikacji można przeczytać: ]]>http://jezwegierski.blox.pl/html/1310721,262146,169.html?6]]>


Kłopoty z odtajnianiem

Czy na Węgrzech można trafić do więzienia jeśli się bada działalność dawnej służby bezpieczeństwa? Wygląda na to, że owszem. W takiej sytuacji jest właśnie historyk Krisztián Ungváry, który przegrał proces z Györgyem Kolláthem, byłym naczelnikiem wydziału kadarowskiego MSW.

Ungváry napisał, że Kolláth miał stworzyć gwarancje prawne kontynuacji płacenia wynagrodzeń ściśle tajnym oficerom służby bezpieczeństwa po upadku socjalizmu. Kolláth uznał, że inkryminowane zdanie sugeruje, iż był tajnym agentem, a ponieważ nim nie był, stanowi ono oszczerstwo. Daremnie Ungváry tłumaczył, że on czegoś takiego nigdy nie twierdził. Napisał tylko, że Kolláth był czymś gorszym od agenta, bo pracując w kadarowskim MSW był poniekąd agentów pracodawcą. Sąd Najwyższy, dokąd sprawa w końcu dotarła, przyznał rację Kolláthowi i skazał Ungváryego na 520 dni więzienia z zamianą na grzywnę w wysokości 380 forintów (5.30 złotych) za dzień. Ungváry oświadczył, że zapłaci grzywnę za 519 dni a na jeden dzień pójdzie siedzieć.

Dostęp do teczek nadal blokują byli agenci

 Artykuł Ungváryego był repliką na wcześniejszy artykuł Kollátha, w którym ten krytykował udostępnianie akt. Oba były częścią dyskusji jaka wywiązała się po tym, jak instytut Political Capital opublikował w internecie swoją listę agentów. Podobnych list publikowano tu więcej, włączając w to głośną listę 219 nazwisk prominentnych przedstawicieli mediów, świata kultury, kościołów, a przede wszystkim partii i ugrupowań politycznych (poza Węgierską Partią Socjalistyczną) umieszczoną w internecie przez osobę ukrywającą się pod pseudonimem Szakértő90 (Ekspert90).

 Chaotyczne ujawnianie różnych list oraz pojedynczych nazwisk było przez długi czas tutaj normą. Szerszy dostęp do akt pojawił się dopiero w 2003 roku, kiedy uchwalono stosowną ustawę. Na jej podstawie każdy, także były pracownik służb albo agent, ma prawo otrzymać akta gromadzone na jego temat. Dostęp badaczy do akt ograniczony jest, między innymi, ochroną danych osobowych. W każdym wypadku jednak względy bezpieczeństwa państwowego, gdyby się pojawiły, przeważają nad dostępem do informacji. Kto decyduje co ewentualnie zagrażać mogłoby bezpieczeństwu narodowemu? Służby.

Kłopot ze służbami, obecnie zwanymi Państwowym Urzędem Bezpieczeństwa (NBH), polega na tym, że mimo upływu ponad siedemnastu lat od zmiany ustroju, jak to się tutaj nazywa upadek socjalizmu, pozostało w nich mnóstwo ludzi z poprzedniego reżimu. Jak przyznał kiedyś sam András Tóth, szef NBH, połowa jego pracowników zaczęła pracę jeszcze za Kádára, wśród kierownictwa udział jest ich jeszcze wyższy i wynosi 70%. W takiej sytuacji zachodzi podejrzenie nieobiektywności przy decyzjach o utajnieniu dokumentów.

Co działo się z teczkami węgierskiej bezpieki?

 Akta służb kadarowskich po upadku socjalizmu miano przekazać do archiwów, ale archiwa przetrzebiła tzw. afera Dunagate: 18 grudnia 1989 ówczesny minister spraw wewnętrznych wydał zarządzenie zezwalające na niszczenia akt bez protokołu, co trwało do 6 stycznia następnego roku. Od tego momentu datuje się zamieszanie dotyczące oceny ilości pozostałych materiałów. Według pierwszych szacunków poczynionych przez komisję parlamentarną powołaną przez niezależnych posłów jeszcze w 1990 roku osławiony wydział III/3 zajmujący się opozycją (wtedy jeszcze uważano, że do niego ograniczała się tajna policja polityczna) prowadził 1 400 teczek, z których ocalało cztery.

Według dzisiejszych ocen, mimo zniszczeń, pozostało jeszcze 13-14 kilometrów bieżących akt, co odpowiada jakimś dwustu tysiącom teczek.

Zamieszanie potęgowały późniejsze oświadczenia byłych pracowników służb. Według nich całość akt została zniszczona, pojawiły się też stwierdzenia, że teczki były fałszowane. Zaniżano też ilość osób, na temat których gromadzono informacje: według byłego naczelnika oddziału trzeciego MSW było ich 1 400, co odpowiada liczbie osób śledzonych przez całą dobę, podczas gdy naprawdę liczba ta wynosiła ponad 160 000.

Powołuje się komisje – a skutków nie ma…

Do wyjaśnienia sytuacji powoływano kolejne komisje: wspomnianą komisję parlamentarną z 1990 roku, komisję resortową z 1995 roku badające akta MSW czy komisję Gálszécsyego z 2003 roku działającą w oparciu o uchwaloną wówczas ustawę. Za każdym razem chodziło o ustalenie stanu faktycznego jeśli chodzi o ilość zachowanych dokumentów. Do tego doszła w 2002 roku komisja parlamentarna kierowana przez Imre Mécsa mająca za zadanie ustalenie kto spośród posłów do parlamentu miał związki ze służbami (znalazła czternastu).

Rezultatów pracy komisji Mécsa nie można uznać za satysfakcjonujące. Nadzieję na lepsze rezultaty ma działająca obecnie komisja Jánosa Kenediego, byłego dysydenta, powołana przez premiera Gyurcsánya. “Chcemy zrekonstruować ilość akt wytworzonych przez policję polityczną pomiędzy grudniem 1944 i majem 1990 roku, zobaczyć co brakuje i czym można wytłumaczyć braki”, tłumaczy Kenedi.

Wszystkie inicjatywy związane z dostępem do archiwów są interpretowane jako posunięcia polityczne. I tak, komisja Mécsa miała być odpowiedzią na ujawnienie przeszłości ówczesnego premiera Medgyessyego jako tajnego oficera służb. Jej działalność miała wykazać, że takich jak Medgyessy było więcej. Z kolei obecna komisja Kenediego, to według krytyków, próba zaistnienia w świadomości publicznej tracącego popularność Związku Wolnych Demokratów (SzDSz).

A jak argumentują krytycy otwarcia archiwów? András Gálszécsy, minister nadzorujący służby specjalne w pierwszym niekomunistycznym rządzie, uważa, że publikowanie danych agentów doprowadzi do tego, że nikt nie będzie chciał współpracować z obecnie funkcjonującymi służbami. Kolláth we wspomnianym na wstępie artykule formułuje dwa dalsze argumenty. Praca w organach bezpieczeństwa a nawet bycie agentem nie były żadnym przestępstwem, dlaczego więc teraz za to karać? Po drugie, otwarcie akt obnaży słabości osób inwigilowanych, co bynajmniej nie jest w ich interesie. Właściwe odszkodowanie informacyjne w ich wypadku polegałoby na zniszczeniu ich akt.

 Było co najmniej 200 tysięcy agentów

Ogólne dane dotyczące systemu inwigilacji są znane. W 1954 roku pod obserwacją było na dziesięciomilionowych Węgrzech 1.5 miliona ludzi, w 1960 ich liczba zmalała do 600 tysięcy, w 1966 było ich 186 tysięcy a pod koniec socjalizmu w 1989 roku 164.900. Szacuje się, że donoszeniem zajmowało się w sumie dwieście tysięcy agentów.

 Tu jednak warto zatrzymać się na chwilę, żeby zrozumieć skomplikowany system inwigilacji. Pojęcie “agent” nie jest bowiem jednoznaczne. Bardziej pojemna używana tutaj kategoria “ludzi sieci” obejmuje liczne podkategorie: informatorów, agentów, osoby, którym powierzono tajne zadanie, tajnych współpracowników, czy idąc dalej, ściśle tajnych oficerów, którzy choć nominalnie pracowali poza MSW to jednak stamtąd dostawali główną pensję, oficjalne kontakty, społeczne kontakty, okazyjne kontakty, czy informatorów spośród ludności.

 Agenci się nie wstydzą - niektórzy są nawet z tego dumni

Węgrzy prawo do odszkodowań informacyjnych mają już od ponad dziesięciu lat. Każdy może pójść do Instytutu Historycznego, tutejszego odpowiednika IPNu, i poprosić o udostępnienie akt zbieranych na jego temat, jeśli one istnieją. Co ciekawe, z możliwości tej korzysta bardzo mało osób, dotąd było ich zaledwie dwadzieścia tysięcy.

Ujawnienie byłych agentów nie przynosi żadnych konsekwencji. Poza przypadkiem jednego dziennikarza i jednego byłego już posła nikt nie stracił pracy z powodu związków z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa. Jedyną sankcją tutejszej lustracji było opublikowanie faktu współpracy.

Co więcej, tego rodzaju informacje zamiast ostracyzmu społecznego dotąd powodowały raczej publiczne wylewy sympatii i solidarności. Dzień po tym, gdy okazało się, że znany reżyser filmowy István Szabó był agentem w latach pięćdziesiątych, na publicznym pokazie nowego filmu powitała go burza oklasków.

Ciekawe są reakcje ujawnionych byłych agentów  – przez osoby trzecie, bo z zasady nikt się nie ujawnia sam - na informacje o ich przeszłości. Bywają przyznania się i przeprosiny, ale częstsze są zaprzeczenia, czy agresja wobec tych, którzy fakt współpracy ujawnili. Bywa stwierdzenie “no i co z tego?” jak to miało miejsce w przypadku premiera Gyula Horna, któremu wykazano udział w formacjach paramilitarnych uczestniczących w zdławieniu powstania 1956 roku.

Czasami słychać “nie mówmy o tym”, tak zareagował kardynał Paskai, który przez długie lata pisał raporty. István Szabó i Péter Medgyessy, premier w momencie, w którym upubliczniono, że był ściśle tajnym oficerem służb bezpieczeństwa, oświadczyli natomiast, że są ze swoich czynów dumni.

Kościół zachowuje się tak jak społeczeństwo

Ze strony Kościołów, bo na Węgrzech obok Kościoła katolickiego znaczące są też Kościoły innych wyznań, brak jasnego przekazu moralnego dotyczącego współpracy ze strukturami bezpieczeństwa poprzedniego reżimu. Cisza bierze się z ich wcześniejszego uwikłania w tych strukturach. Większość, jeśli nie wszyscy biskupi katoliccy współpracowali. Agentem był także biskup kościoła luterańskiego Zoltán Káldy, który w latach 1984-87 stał na czele Światowej Federacji Luterańskiej.

Kościół nie przewodzi więc w rachunku narodowego sumienia. “Kościół zachowuje się tak, jak społeczeństwo”, ze smutkiem w głosie mówi Asztrik Várszegi, opat benedyktyński z Pannonhalmy i zarazem biskup, stojący na czele fundacji Ödöna Lénárda, która zajmuje się badaniem historii kościoła po 1945 roku. “O problemie agentów w kościele się nie mówi. Skończy się on jak osoby nim dotknięte wymrą”, dodaje. Cytuje jednego ze swych zakonnych współbraci: “jakże się zdziwiliśmy kiedy komunizm upadł. I jakże się zdziwiliśmy, że komuniści zostali wśród nas: system niesiemy dalej w sobie”. Co gorzej, komunistom udało się wmówić wielu agentom, że to, co robili, robili dla kościoła. Do dzisiaj często w to wierzą.

 Dlaczego sprawa agentów, i szerzej współpracy z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa, uzyskuje tak niewielki rezonans w społeczeństwie? Pamiętać warto, że jeśli chodzi o dostęp do akt, sytuacja na Węgrzech jest najgorsza w Europie Wschodniej. Kenedi widzi sprawę jasno. “Są kraje, gdzie wolność przybyła poprzez konkretny akt, na przykład upadek muru berlińskiego czy aksamitną rewolucję, który zamyka poprzedni system. Wówczas ludzie chcą się dowiedzieć, co było przedtem. Pierwsze wolne wybory na Węgrzech takim aktem nie były, wskutek czego zabrakło tu doświadczenia wolności.” Reformy były już wcześniej, więc przejście od socjalizmu do demokracji było słabo odczuwalne. Ludzie nie zauważyli – nie odczuli – że kadaryzm się skończył. I dzięki temu, w dużej mierze, on trwa.

Brak głosów

Komentarze

Smutne.

Vote up!
0
Vote down!
0
#783

Sytuacja na Węgrzech szybko zbliża się do katastrofy rządzących komunistów Gyurcsany'a - ich notowania są już dwa razy niższe od opozycyjnego Fideszu. Problem jednak w tym, że Fidesz bardziej przypomina polską PO niż np. PiS. Węgierskie Forum Demokratyczne (dokładny odpowiednik PiS) może nie wejść do parlamentu, podobnie jak SzDSz - Związek Wolnych Demokratów (odpowiednik UD, UW i demokratów.pl.).

Poza postkomunistami i Fideszem nikt na Węgrzech praktycznie się nie liczy. A więc Węgrzy zostają o całe okrążenie za nami, bo w Polsce w najbliższych wyborach wygra PiS ( moim zdaniem jest to niemal pewne!). Wygrana PiS powinna dodać ducha MDF (Magyar Demokrata Forum) tak jak PC pomogła kiedyś w narodzinach MDF, partii premiera Antalla  - a wtedy zobaczymy...

Na razie poza Niemcami w dekomunizacji wciąż prowadzi Polska, na drugim miejscu są Węgrzy i Czesi, a potem zaczyna się dramat i różne warianty Białorusi. Piszę to ze współczuciem dla Słowaków, Bułgarów, Rumunów , Albańczyków, a nawet Słoweńców. Niestety fakty są nieubłagane...  

Wniosek? Polska ma moralno-polityczne zobowiązania wobec Europy Środkowo-Wschodniej. To my musimy dawać przykład i nikt nas od tego nie zwolni!

Rewizor

Rewizor

Vote up!
0
Vote down!
0

Rewizor

#784

z zaciekawieniem przeczytalem raport z Wegier,zastanawia mnie co innego-piszemy duzo otym co sie dzieje gdzies dalej,a moze powinnismy zajasc sie tym co sie dzieje u nas,w jaki sposob zostalismy zdradzeni przez pseudo bohaterow,ktorzy na naszych plecach wyrosli na autorytety,w tej chwili zapomnieli komu zawdzieczaja swa obecna pozycje.Ja pamietam poczatek Solidarnosci,i blady strach komunistow ktorzy nie znali dnia ani godziny.Aw tej chwili sa socjaldemokratami,kapitalistami,ludzmi honoru itd.pamietam zimowy wieczor w ktorym pisalem na morach -smierc komunie.Kolega z ktorym malowalem napisy zostal skazany na 4 lata ,ale mnie nie zdradzil,to byl i jest czlowiek honoru.w tej chwili jestesmy bezrobotni,a faceci prrzeciwko ktorym podjelismy skromna walke sie z nas smieja,jeden nawet zostal prezydentem,mial racje Pan kaczynski -mowiac gdzie stalo wtedy zomo,sytuacja doszla do tego ze obawiam sie napisac to co mysle.Ktos pieknie kiedys powiedzial w Stanach-nie patrz na to co Kraj zrobil dla Ciebier,wazne co Ty zrobiles dla kraju.Rewizor pisze abysmy dawali przyklad,pytam jaki-pisaniem na blogu?to tez jest walka ale nie w sytuacji gdy wrog zamyka do wiezien,morduje,osmiesza opozycje,ktora jest atakowana nawet przez ludzi ,ktorzy nie maja moralnego prawa sie odzywac.To my dopuscilismy do sytuacji w ktorej zdrajcy narodu sie z nas smieja.przepraszm za styl ,ale pisze w strasznym uniesieniu.

Vote up!
0
Vote down!
0
#794

Nie mam, niestety, żadnej cudownej recepty, żeby od razu pozbyć się tej strasznej zarazy - TW Bolków, dyktatorów medialnych, właścicieli pałaców zbudowanych za kradzione pieniądze, złajdaczonych prawników, tak zwanych elit, które szydzą z ludzi prostych, z "bydła", "moherów" i "roboli".

Jeśli Polacy chcą żyć godnie, we własnym państwie wolnym od tych pijawek i pasożytów, muszą się przede wszystkim zorganizować, tak samo jak organizowaliśmy się w 1980 roku i w późniejszych latach. Czeka nas twarda walka przeciw machinie kłamstwa, korupcji i ukrytej przemocy.

Twórzmy wspólnoty, na początek nawet niewielkie . Korzystajmy z internetu dla dla tworzenia wolnego obiegu prawdziwej informacji - choćby w postaci blogów takich jak ten. Organizujemy akcje bojkotu i protestu. Nie dajmy się zastraszać. Pomagajmy ludziom ogłupionym przez propagandę poznawać prawdę. Twórzmy masowy ruch społeczny.

Mamy coraz mniej czasu do wyborów. Nie możemy w nich liczyć na media, ale stać nas na zorganizowanie podobnego ruchu społecznego, jakim była kiedyś Solidarność. Jeśli będziemy zorganizowani, żadna siła nas nie złamie!

Rewizor

Vote up!
0
Vote down!
0

Rewizor

#797

mam zdanie takie jak Ty,spotkajmy sie ,lub w jakis sposob skontaktujmy.boje sie nawet pisac.podam Ci moj numer-889 107 588,odezwij sie

Vote up!
0
Vote down!
0
#800

w pełni się zgadzap z panem . Bardzo bolą mnie słowa"to ja sam obaliłem komunizm" sam to mógł pójść do toalety a nie obalić 'komunizm. Nie pamiętam ale był to jakiś dysydent Białoruski -na pytanie naszego dziennikarza(były to lata90) .Czy nie obawia się powrotu komunistów. odp. Nie bo oni chcąbyć teraz kapitalistami... Wypowiedz uczestni ka"okrśągłego stołu" rzekomo po stronie SOLIDARNOŚCI,że KISZCZAK i JARUZELSKI to ludzie honoru .Na oczach milionów telewidzów Wałęsa niemal błaga Jaruzelskiego o świadectwo że nie był agentem. Przed sądem "grudzień70" -broni-generała. Nie wiem czy mając kiedyś pełnie władzy -zeznając przed sądem[teraz]czy zdaje sobie sprawę co myślą wdowy ,sieroty, rodzice osób którzy cięgle czekają na sprawiedliwość . Lata nadziei-lata grozy56 miałem10lat.na polnych wieiskich drogach widziałem czerwono-armiejców.W 70r powiało grozę . po10 latach-wielka nadzieia.nNawet stan wojenny nie pozbawił ludzi nadziei.TO CO TERAZ UJAWNIA ŚIĘ ZABIJA W LUDZIACH NADZIEIE NA JAKĄ KOLWIEK SPRAWIEDLIWOŚĆ.Mimo to mam nadzieie, że przyszłe pokolenie oczyści nasz ąOJCZYZNĘ

Vote up!
0
Vote down!
0
#1376