Kalifornia - komputer pokładowy

Obrazek użytkownika Aleksander Rybczyński
Świat

Zamieszczam pierwszą część zapisu z "komputera pokładowego", zdając sobie sprawę, że odbiega od tematyki, którą zwykle poruszam na Niepoprawnych. Uznałem jednak, że może czasami warto się dzielić także mniej polityczną stroną życia. Dla nabrania oddechu.

Trzeba było zacząć od rozlokowania bagażu, rzeczy osobistych i żywności. Ciężarówka jest supernowoczesna, klimatyzowana. Wszystko pakujemy dokładnie, tak, jak na jachcie - nie ma wiele miejsca, a każdy drobiazg musi być "zasztauowany", by nic nie fruwało w powietrzu, kiedy ciężarówka będzie kołysać się ma szosie, jak na morzu.
Podjeżdżamy do hurtowni, gdzie będziemy ładować mrożone ciasto dla amerykańskiej sieci Walmart. Podjeżdżamy na olbrzymi plac, pełen trucków, czekających na załadunek. Jest środek nocy, pierwsza nad ranem i przypomina mi się port w Kopenhadze, gdzie jako trzynastoletni chłopiec przypłynąłem na drobnicowcu "Jedność Robotnicza" - takimi właśnie imionami chrzczono statki w prl-u. Był grudzień 1969 roku, wcześnie rano, ale panował jeszcze mrok północnej zimy. Wyglądałem przez bulaj, obserwując senny jeszcze ruch przeładunkowego portu. Staliśmy przy kei i instynktownie czułem, że znalazłem się w zupełnie innym świecie. W mroku pojawiały się kolory, tak różne od szarości portu w Szczecinie, skąd wyruszyliśmy. Był to mój pierwszy kontakt z Zachodem.
Teraz siedzę w trucku, szarpanym systematycznie przez zrzucane na przyczepę palety. Świecą zimne, jarzeniowe lampy, poprzez odgłosy pracującego silnika, szum klimatyzacji, słyszę syreny portowe Kopenhagi, ciche uderzenia bałtyckich fal o burty statku.

2

Pierwszy etap nie różni się od niezliczonych nocnych podróży, kiedy to systematycznie odwleka się wybór postoju, wybierając coraz odleglejsze miejsca. Mijają kwadranse, godziny, a wyczerpanie walczy o prymat z zadowoleniem z przebytej odległości. Ustaliliśmy postój przed London, potem mieliśmy się zatrzymać pięćdziesiąt kilometrów przed granicą. Józek kalkulował przy tym dalszą trasę, po obowiązkowej ośmiogodzinnej przerwie. Starał się uniknąć przejazdu w godzinie szczytu przez Chicago, co może trwać wówczas nawet dwie godziny. W końcu decydujemy się przekroczyć z rozpędu granicę. Wjeżdżamy na most nad rzeką Detroit, tę samą, którą w Kanadzie nazywa się St. Lawrence River. W rozjaśniającym niebo brzasku mijamy po prawej stronie za rzeką światła Detroit, miasta bankruta, które z tej perspektywy wygląda równie atrakcyjnie, jak inne rozświetlone romantycznym blaskiem skupiska życia.
Decyzja dalszej jazdy wydaje się trafna, bo nie ma przed nami prawie żadnych trucków. Podniecający nastrój budzącego się dnia i zmiany otoczenia pryska, kiedy urzędniczka celna, dowiadując się, że nie jestem zmiennikiem kierowcy tylko pasażerem zaczyna zadawać mi szczegółowe pytania. Po chwili uznaje, że wykonuję pracę, nie mając odpowiednich kwalifikacji i .. zamierzam pozostać w USA. Początkowo wygląda to na zabawne nieporozumienie, ale po 11 wrześnie nie ma żartów z urzędnikami imigracyjnymi. Proste pytania stają się coraz bardziej kłopotliwe i moje uczciwe odpowiedzi w oczach podejrzliwej służbistki pogrążają mnie coraz bardziej. Z doświadczenie już wiem, że nie warto udzielać wykrętnych odpowiedzi, ani podawać dla świętego spokoju nieprawdziwych faktów. Komputer służb granicznych zawiera potężną bazę danych, a urzędnicy zadają dobrze przygotowany, bardzo kreatywny zestaw pytań, zmuszający do ujawnienia wszelkich informacji, potrzebnych do rozpracowania podróżnego.
W końcu kobieta oddaje nam paszporty, stwierdzając, że nie przekonałem jej i na przyszłość powinienem mieć bardziej wiarygodne argumenty. Opuszczam przejście graniczne roztrzęsiony, zdając sobie sprawę, że o mały włos nie zostałbym poproszony o wyjście z ciężarówki i powrót do Kanady. To jest najbardziej przykra strona emigracji na kontynent wolności. Uciekaliśmy od znienawidzonych granic, kontroli paszportowych i braku swobody w przemieszczaniu się po świecie. Krótkotrwały zachwyt możliwością podróżowania do Stanów Zjednoczonych na prawo jazdy zastępuje dzisiaj przykra procedura, stawiająca wszystkich odbiegających od standardowego stylu życia w kręgu podejrzanych. Myślę, że urzędniczka była także pozbawiona wyobraźni. Pewnie wydawało się jej absurdalne, by urlop spędzać, nie wychodząc przez dziesięć dni z kabiny kierowcy.
Zatrzymaliśmy się już rano, po minięciu Detroit. Położyliśmy spać o 7.30. Pracuje lodówka przyczepy, gdzie utrzymuje się temperatura -10 stopni F, czyli ponad - dwadzieścia C, działa też klimatyzacja. Zasypiając nie wiem, czy słyszę silnik ciężarówki, czy to odgłosy maszynowni statku, płynącego w głębokie morze.

Jeżeli będzie taka potrzeba, zamieszczę kolejne fragmenty reportażu.
Całość na pewno się znajdzie, z większą ilością zdjęć, na stronie
www.aleksander-rybczynski.com

Brak głosów

Komentarze

postepowac scisle z procedura, czeto jest nielogiczna i wcale nie zwiekszajaca bezpieczenstwo USA.Ostatnie atki w Bostonie to potwierdzily chyba ze to byla opercja prowokacyjna obamowskich sluzb.
Kazdy kto przekracza granice jest naiwnie podejrzany ze jedzie do ich "raju" pracowac.

Vote up!
0
Vote down!
0
#375756

//Kazdy kto przekracza granice jest naiwnie podejrzany ze jedzie do ich "raju" pracowac.//

Nie naiwność, tylko długoletnie doświadczenie.

Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!

Vote up!
0
Vote down!
0

Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!

#376427