Bajka o kotku czyli dlaczego nie osiągamy sukcesów.

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Nie pamiętam kto, ale chyba Julek, opowiadał mi zasłyszaną gdzieś anegdotę o sytuacji w wytwórni Disneya w latach poprzedzających epokę „Króla lwa”. Ponoć było tak, że zaniepokojeni szefowie firmy mianowali nowego kierownika wszystkich kierowników. Ten zrobił zebranie i zapytał: kto nie potrafi rysować? W odpowiedzi podniósł się w górę las rąk. Kierownik uśmiechnął się widząc ile osób w firmie nie potrafi rysować i rzekł: w takim razie wszyscy, którzy nie potrafią narysować kotka muszą się wynosić. I to był ponoć początek nowej epoki w wytwórni Disneya. Jeśli ktoś nie pamięta co było wcześniej, to chętnie przypomnę. Otóż w sobotę rano przez całe lata osiemdziesiąte i troszkę później emitowano produkowane przez tę wytwórnię filmy ze słabymi aktorami, często dziecięcymi, opowiadające o różnych smutnych przygodach. A to chłopiec na wózku inwalidzkim hodował gołębie i jednego musiał utopić, ale w końcu nie utopił, a potem ten gołąb wygrywał jakieś zawody, a to jakieś inne, podobne. Generalnie wzorowano się na kinie radzieckim, w którym zawsze chodziło o nakręcenie spirali silnych i całkiem fałszywych emocji. Czyniono tak, bo człowiek ulegający fałszywym emocjom jest całkowicie bezbronny. Dobrze o tym wiedzą miłośnicy poezji i prozy Edwarda Stachury. Polityka doprowadziła wytwórnię Disneya na skraj bankructwa. Do najgorszego jednak nie doszło, bo przyszedł nowy kierownik wszystkich kierowników i posprzątał.
Mam za sobą podobne doświadczenia, choć nigdy nie byłem kierownikiem wszystkich kierowników. I pewnie już nie będę, a to z tego względu, że praca u kogoś przestała mnie póki co zajmować i nie traktuję tego jako sposobu na życie. Pracowałem kiedyś w pewnym wielkim wydawnictwie, które wywalało nieprawdopodobne wprost pieniądze w błoto. A to jakieś badania rynku pod tytułem „Po co ludziom potrzebne są książki”, za 2 miliony złotych, a to coś innego. Zupełnie jak z tym gołębiem co miał być utopiony, ale w końcu mu darowano. W wydawnictwie tym pracowała cała armia ludzi, którzy mieli za sobą rozmaite studia, ale o ich kompetencjach świadczyć miało coś innego, nie dyplom ukończenia uniwersytetu. Otóż wszyscy oni mieli ukończone studia MBA. To było coś tak w ich mniemaniu fantastycznego, że ani na moment nie zastanowili się po co właściwie są potrzebni firmie. W rzeczywistości nie potrafili bowiem nic. Po prostu nic, ponadto co każdy średnio rozgarnięty absolwent zawodówki będzie umiał po trzymiesięcznej praktyce. To znaczy, że jak się chce z kimś nawiązać współpracę to należy najpierw wysłać doń pismo, a potem umówić się na spotkanie. To była cała wiedza, jaką wynieśli z MBA. O rynku, który psuli swoją obecnością nie mieli pojęcia. Sprzedawali książki tak denne, głupie i niepotrzebne, że szkoda po prostu o tym mówić. Kiedy pytano ich dlaczego wszystko idzie źle, a firma się wali, odpowiadali, że czytelnicy są głupi i nie chcą czytać ich książek, że poziom czytelnictwa spada i wszystko idzie ku katastrofie. Oni się oczywiście starają, ale zawsze coś im przeszkadza.
Wydawnictwo, o którym piszę już nie istnieje. Najpierw zostało przejęte przez inne, wielkie wydawnictwo, a potem obydwa wydawnictwa upadły. I ja doskonale wiem dlaczego, ale nawet gdybym pojawił się na zebraniu wszystkich szefów z wyrysowanymi na kartce schematami, które pokazują drogę ratunku oni wzruszyliby tylko ramionami. Być może stałoby się tak, ponieważ obydwa wydawnictwa należały do Niemców, a ci jak wiemy ciągle przegrywają. Nawet kiedy wygrywają to przegrywają, jedyne zaś co im dobrze wychodzi to kupowanie sobie dobrobytu na kredyt. Niestety bardzo wysoko oprocentowany. Ponieważ zaś Polacy, szczególnie ci dążący do sukcesu, nigdy lub prawie nigdy nie potrafią wyjść poza ten, jakże charakterystyczny, niemiecki sposób na zwycięstwo, pozostają, kiedy jest już po wszystkim na tak zwanym lodzie. Niemcy zaś wycofują się do siebie i coś tam znowu zaczynają montować po cichu, jakieś nowe rewelacyjne wydawnictwo. I tak będzie również tym razem. Wkrótce się pojawią z nowym szyldem po lekkim liftingu.
Zostawmy jednak Niemców, bo oni sobie jakoś tam poradzą. Gorzej jest z nami. Na pytanie: dlaczego nie możemy osiągnąć sukcesu, odpowiedź może być tylko jedna: bo zbyt wiele osób nie potrafi narysować kotka. Mimo wielokrotnie ponawianych prób kotek wciąż nie jest kotkiem. Raz jest małpką, raz Jezusem ukrzyżowanym, raz szarżą ułanów, albo paradą równości. Nie zdarzyło się jednak jeszcze nigdy, żeby kotek był podobny do kotka. Jeśli ktoś ma kłopot ze zrozumieniem metafor, postaram się wyjaśnić tego kotka możliwie najszczerzej. Otóż jeśli mamy jakiś plan, to musimy go realizować narzędziami i metodami korespondującymi z celem tego planu. Jeśli mamy wytwórnię filmów rysunkowych Disneya, nie może ona robić słabych produkcji z aktorami, gołębiami i wózkami inwalidzkimi, bo się wyłoży. Jeśli mamy wydawnictwo, które chce zmonopolizować rynek sprzedaży bezpośredniej, czyli katalogowej, nie może w tym katalogu umieszczać książki Tadeusza Różewicza pod tytułem „Matka odchodzi”, choćby nie wiem jak wielkie zasługi dla Polski i jej kultury położył Tadeusz Różewicz. Kotek musi być kotkiem. Nie może być matką, która w dodatku odchodzi i wszystkim jest przez to smutno.
Opisana wyżej metoda na sukces nie dotyczy jedynie amerykańskich wytwórni filmowych i niemieckich wydawnictw, ona dotyczy wszystkich rodzajów biznesu, w których wewnętrzna hierarchia jest ważniejsza niż misja. To są imprezy skazane na klęskę, albo na – jeśli maja cele polityczne – na zbrodnię, która da im jakiś sens istnienia. Sztywna hierarchia jest wrogiem misji. - Co z Kościołem – spyta ktoś? Nic. W Kościele nie ma sztywnej hierarchii, to są pozory. Gdyby była nie byłoby księdza Mądla. Mądel jest dowodem na to, że Kościół ma potencjał twórczy, który można rozwijać w najrozmaitsze strony. Można na przykład narysować kotka, ale wielu księży tego nie potrafi. Trzeba jednak mieć nadzieję, że się kiedyś nauczą. Sztywne hierarchie to hierarchie tajne, ale już dziś nie będę o tym pisał.
Na Targach Wydawców Katolickich podszedł do mnie profesor Żaryn i porozmawialiśmy chwilkę. Zdawkowo i niezobowiązująco. Zdziwił się profesor, że tyle napisałem w tak krótkim czasie. No, cóż ja mogę rzecz teraz tutaj? Tak się składa, że mnie akurat rysowanie kotków nie sprawiało nigdy większego kłopotu. Z wydawnictwem, któremu redaktoruje profesor Jan Żaryn bywało jednak różnie i ono się teraz trzyma biedne cyklu trzymiesięcznego, a pewnie będzie jeszcze gorzej. Kiedy tak sobie rozmawialiśmy zwierzyłem się profesorowi, że jestem w zasadzie przeciwny narracjom nostalgicznym, bo one są nieskuteczne. Jak ten gołąb co miał być utopiony w wiadrze, ale jednak ocalał. On się ze mną zgodził, potem uścisnęliśmy sobie ręce na pożegnanie. Myślę, że jeśli profesor Żaryn nie zrobi zebrania w tym swoim kwartalniku, nie zapyta o to kto potrafi narysować kotka, to los tego pisma będzie marny. A szkoda by było, bo otwierano je z wielkimi nadziejami. Tyle, że nadzieje to jedno a możliwości oraz aspiracje drugie. Ciekawe ilu piszących i pracujących w „Na poważnie” ludzi ma za sobą studia w MBA? Może lepiej nie pytać?
Na dziś to tyle. Bardzo wszystkich przepraszam za opóźnioną wysyłkę, ale pracujemy na 4 ręce i nie mamy czasu na nic, ani na jedzenie, ani na sen, a tu jeszcze trzeba codziennie rano kotka narysować, dzieci do szkoły odwieźć, zaznaczyć wysłane przesyłki, a także odfajkować nowe wpłaty. To kosztuje trochę czasu. Wierzcie mi, że narysowanie ładnego kotka nie jest wcale proste, trzeba się mocno napocić. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

Brak głosów

Komentarze

Jeśli chodzi o samo rysowanie, to żeby nie zobaczyć lasu rąk należy pytanie odwrócić i spytać :
Kto umie rysować ?
Wspomniany "kierownik" upraszając się o narysowanie kotka (w celu odsiania ziarna od plew, czyli wyłowienia i selekcji fachowców ) i tak zaniżył poprzeczkę. Mógł przecież poprosić o narysowanie Lessi, wraz z planem i trasą ucieczki a w zasadzie powrotu. Tym bardziej, że to dopiero był hicior i rzewno-wzruszający badziew na miarę Disneya.
Oznaczać to może, że kierownik znając poziom i przygotowanie zawodowe zespołu, pogodził się z myślą, że nie szuka w zasadzie fachowców ale pół fachowców.
Czy Prof Żaryn zaleci narysowanie programowego kotka, czy też będzie zajmował się głaskaniem wyleniałych kocurów i przymilnych kotek, to się okaże.

NIEPOPRAWNY INACZEJ

Vote up!
0
Vote down!
0

NIEPOPRAWNY INACZEJ

#351577

Wolę, aby moja księgowa nie rysowała mi kotków, śpiewała lub recytowała wierszy tylko prawidłowo wypełniała faktury, robiła w terminie bilanse i zajmowała się chłodną analizą finansową. Czasy gildii, cechów i faktorii - to se ne wrati, pane coryllus.

Vote up!
0
Vote down!
0
#351583