Thing thanki rozwalą uniwersytet

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Zostałem tu kiedyś oskarżony o to, że atakuję uniwersytet, który i tak jest słaby. Do tego co jakiś czas zdarza się, że na moim blogu pojawiają się jacyś pracownicy wyższych uczelni i usiłują ze mnie szydzić albo obarczać odpowiedzialnością za swoje nieszczęścia. Skoro tak się już dzieje to warto może porozmawiać chwilę o tym wszystkim. O tym dlaczego uniwersytet jest słaby, a jego pracownicy nie przypominają już nawet urzędników tylko właściwie nie wiadomo kogo, jakichś wędrownych klaunów, którzy szukają sobie miejsca w blogosferze lub gdzie indziej.
Chciałem także poprzez ten wpis poprawić trochę sytuację blogera nazwiskiem Kazimierz Mrówka, który jest doktorem Uniwersytety Pedagogicznego w Krakowie, a w blogosferze zajmuje się tłumaczeniem jakichś nikomu nie potrzebnych francuskich tekstów i pouczaniem mnie. Nauki pana Mrówki dotyczą kwestii, co zrobić, by być jeszcze lepszym autorem. Żal mi pana Kazimierza szczerze, bo jak zauważyłem zrobił już siódme kółko wokół swojego pokoju i nic. Pies z kulawą nogą na jego blog nie zagląda i się nim nie emocjonuje.
Kwestia pierwsza: dlaczego, poza nielicznymi wyjątkami, pracownicy wyższych uczelni, ludzie z dorobkiem i pozycją w środowisku, pozostają całkowicie nieznani, a ich książki wydawane są w jakichś komicznych nakładach? Przypuszczam, że sprawa jest prosta i łatwa do wyjaśnienia. Mamy oto hierarchię piramidalną, która w warunkach szczerej komuny miała rację bytu, bo wspierała system i czyniła go wiarygodnym. Nawet kiedy mówiła owa hierarchia, że nie wspiera systemu, nawet kiedy się biła w pierś i zarzekała, to również wspierała. Funkcję tę uczelnia chciałaby spełniać nadal, ale system się zmienił i nikt już nie potrzebuje aż tylu uczonych, po prostu szkoda na nich forsy. Pozostają więc studenci, którzy są jakimś usprawiedliwieniem istnienia wykładowców i specjalistów z różnych dziedzin. Zaznaczmy wyraźnie, bo ktoś może nie zrozumieć, że tekst ten dotyczy wyższych uczelni humanistycznych, czyli szkół propagandy państwowej i innej, która jeszcze nie została do końca rozpoznana. Jeśli państwo nie jest zainteresowane wspieraniem uniwersytetu to znaczy, że skazany jest on za zagładę. Uschnie i zwiędnie, albo przerobią go na jakąś firmę cateringową. Ile w końcu historycy sztuki nowoczesnej mogą napisać książek o architekturze XX lecia międzywojennego i do jakich urzędów państwowych i samorządowych mogą je wysłać? Toż przecież redaktor Żakowski wielokrotnie mówił, że dwudziestolecie to ciemnogród i antysemityzm.
Przyczynkarstwo historyczne próbuje się ratować patriotyzmem, a dokładniej jego najbardziej emocjonalną i prymitywną wersją, wiąże się to także ze studentami i chęcią ich nawrócenia na szczerą polskość. To się zakończy klęską, jak każde chciejstwo. Bo jak każde chciejstwo jest beznadziejnie wprost nieatrakcyjne. Będzie jednak jeszcze trwać jakiś czas. Jeśli historyk nie ma zacięcia i chęci do głoszenia gorącego patriotyzmu próbuje pisać książki popularnonaukowe. To jest jeszcze gorsze, bo cały segment rynku zwany popularyzowaniem historii oddano w ręce Normana Davisa i jego zespołu. I nie ma tam już miejsca dla nikogo, a to z tej prostej przyczyny, że hurtownicy nie wezmą na skład książek autorów, których nazwisk nikt nie zna. Choćby były nie wiem jak dobre. Stąd potrzebne nieraz i ważne książki, jak choćby biografia księcia Albrechta Hohenzollern von Ansbach autorstwa Jacka Wijaczki zginą w czeluściach bibliotek i nikt ich nigdy nie przeczyta. Nawet studenci, którym autor zleci to jako lekturę obowiązkową.
Są jednak książki, które trafią do hurtowni, księgarni i na półki czytelników. Książki te piszą dziennikarze i ci pracownicy wyższych uczelni, którzy mają kontakty z mediami. Ludzie ci prowadzą politykę autorską sformatowaną tak by zaspokoić gusta jak najszerszego odbiorcy, a przy okazji wpisać się w schemat patriotyzm-zaprzaństwo, z zaznaczeniem, że co innego jest patriotyzmem, a co innego zaprzaństwem dla GW i GP.
Wokół książek dziennikarzy i współpracujących z mediami naukowców toczą się dyskusje i trwają spory, mniej lub bardziej stymulowane przez media. Ja nie wiem jak się z tym czują pracownicy instytutów historii jak kraj długi i szeroki, ale ja bym się czuł źle. Tym bardziej źle, że plotka lub jak kto woli wieść gminna niesie, że takie wydawnictwo „Arcana” na przykład potrzebuje dwóch lat na sprzedanie dwutysięcznego nakładu popularnej książki. To jest z mojego punktu widzenia dno.
Na tym nie koniec. Karmieni ochłapami i zepchnięci do narożnika „uczeni” usiłują się jakoś stamtąd wydostać. Humor poprawia i co prawda etat na uczelni i tak zwany „spokojny chleb”, który się z tym etatem wiąże, ale przecież wszyscy wiemy, że to co im tam płacą w porównaniu z wysiłkiem i zaangażowaniem, którego się od nich wymaga to jest nic. No, ale dobrze, mają etat. Mogą również liczyć na granty przeznaczone na badania. Potem zaś na publikację, która wpadnie po wydaniu w czeluść biblioteki i nie wywoła nawet beknięcia, nie mówiąc już o jakiejś dyskusji.
Te będą, oczywiście, że będą, ale wokół innych książek i innych autorów. Autorzy ci zaś i ich promotorzy zaczną tworzyć coś, co w świecie zwanym niesłusznie cywilizowanym, nosi nazwę thing thanku. Thing thanki powstają jak grzyby po deszczu, a ich moc i misja są wielce zagadkowe. No bo cóż to znaczy - „ poprawienie innowacyjności” Albo jeszcze „poprawienie innowacyjności debaty”? Za komuny sprzedawano długopisy produkowane przez spółdzielnię „Innowacja”. Rozpadały się w rękach. Były jednak tanie i każdego było na nie stać. Z thing thankami będzie podobnie, można je tworzyć w nieskończoność i bezkarnie. Jaka jest ich rzeczywista funkcja? Moim zdaniem thing thank to hybryda środowiska naukowego i partii politycznej łącząca wszystkie najgorsze cechy tych dwóch bytów. Jest to jednym słowem gromada nadętych buców idących po władzę i skrzętnie ten fakt ukrywających pod bzdurami o jakości debaty. Żeby ów marsz przebiegał sprawnie, żeby było gadane i pisane, potrzeba trochę nazwisk i zawężenia spektrum omawianych problemów do absolutnego minimum. Lub jak kto woli należy spłaszczyć dyskusję do wymiarów naleśnika.
Naturalnym wrogiem thing thanku jest uniwersytet ze swoimi strukturami, z hierarchią, z przyczynkarstwem historycznym i chęcią dzielenia włosa na czworo. Pracownicy uniwersytetu jednak tego nie rozumieją, wielu z nich thing thanki postrzega jako szansę. To nie jest żadna szansa. A jeśli to jest to dla nich taka sama szansa jak dla sprzedawcy awans z ciucholandu na kasę w „Biedronce”.
Dlaczego więc uniwersytet nie zwalcza thing thanków? Nie czyni tego, bo jest nimi zainfekowany jak mysz w laboratorium ptasią grypą. Mysz, której wszyscy się przyglądają i czekają aż zdechnie. Dokładnie notując okoliczności tego zgonu. Uniwersytet nie ma szansy z think thankami, może tylko czekać aż sam stanie się jednym wielkim thing thankiem finansowanych z niewiadomych źródeł i zajmującym się propagandą niewiadomego pochodzenia.
Legenda miejsca głosi, że pracownicy uczelni są często agentami wpływu państw obcych. Jeśli tak to wspomniany tu Kazimierz Mrówka byłby agentem wpływu Paryża. Według moich rachub geopolitycznych zaś Paryż jest jednym potencjalnym sojusznikiem Polski. Trudnym, zdradliwym, żenującym nieraz, ale jedynym. No to teraz poczytajcie co tam ma nam do powiedzenia francuski agent wpływu nazwiskiem Mrówka, zróbcie mu klikalność i zastanówcie się głęboko w jakiej sytuacji jesteśmy skoro przysyłają nam takich agentów.

Ogłoszenie
Szanowni Państwo, pamiętacie nasze wakacyjne przygody z I tomem „Baśni jak niedźwiedź”? Połowa nakładu została wydrukowana bez ozdobników przy inicjałach i na końcu rozdziałów. Otrzymałem kilka paczek tej książki, ale nie zdecydowałem się na sprzedaż po normalnej cenie, zleciłem ponowny druk. Nie dawno odkupiłem jednak to co zostało z tego źle wydrukowanego nadkładu, czyli ponad 200 sztuk. Muszę je wprowadzić do obrotu, bo praktycznie nie mam już I tomu Baśni w wersji bez wad. Nie wiemy też kiedy uda się książkę dodrukować, bo w naszej drukarni zepsuła się maszyna. To jakaś poważna awaria, czekamy na naprawę. Może to trochę potrwać. Tak więc od dziś do czasu kiedy będziemy mieli znowu dobre książki lub do czasu gdy wyczerpie się zapas książek bez ozdobników tom I „Baśni jak niedźwiedź” kosztuje 15 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Pozostałe ceny bez zmian.

Informuję także, że książki nasze są dostępne w hurtowniach, a przez to można je zamawiać w każdej księgarni na terenie kraju. No i oczywiście także kupować na stronie www.coryllus.pl oraz w sklepach wymienionych niżej:

Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl

Umieszczam tu także relację z mojego poniedziałkowego wieczoru autorskiego w Klubie Ronina, który prowadził Grzegorz Braun. Relacja ta miała ukazać się w portalu niezalezna.pl, jak wszystkie inne relacje z Klubu Ronina, ale z przyczyn przeze mnie nierozpoznanych, a przez innych zapewne rozpoznanych doskonale ukazać się tam nie może.

http://www.youtube.com/watch?v=onAvYMDMP34

Brak głosów

Komentarze

Przyznam się, że trochę mnie dziwi Twój atak na dra Kazimierza Mrówkę. Chyba, że mocno Ci "zalazł za skórę", a ja tu piszący i czytający nie znam prawdziwych powodów Waszej wzajemnej "sympatii". Bo to, że odważył się wyrazić swoje zdanie na temat Twojego stylu pisarskiego, chyba nie jest powodem. A jeśli jest, to według mnie zupelnie niepotrzebnie się bulwersujesz. Sam dobrze wiesz, że publikujesz bez zatrudnienia korektora redakcyjnego, a Twoje teksty są naszpikowane błędami, szczególnie interpunkcyjnymi, które mnie po prostu wkurzają. Ale przełykam tę "gorzką pigułkę" i czytam dalej, bo piszesz interesująco. Więc proszę Cię o więcej skromności i pokory, bowiem w blogosferze ludzie, którzy mają bardzo wysokie mniemanie o sobie i uważający siebie za nieomylnych, a więc i nie życzący sobie pouczeń kogokolwiek - są po prostu źle odbierani i traktowani jak bufoni. Chyba nie chcesz być za takiego postrzegany. Wobec Twojego oburzenia z powodu pouczenia dra K. Mrówki, wydaje się zupełnie niezrozumiała Twoja ocena przydatności pracy Twojego adwersarza. Chodzi mi o Twoje stwierdzenie, iż tłumaczenia, nad którymi pracuje K. Mrówka - są nikomu nie potrzebne. Błąd! Nie Tobie oceniać, co jest komuś potrzebne. Uważasz, że jeśli Tobie jest to nie potrzebne, to i innym także.
I jeszcze jedno: jeśli Ty piszesz na blogu w celu wzbudzenia emocji, to Twoja sprawa. Ale nie możesz negować faktu, że na przykład Pan Mrówka pisze zupełnie z innego powodu i akurat nie oczekuje na wzbudzenie emocji wśród czytelników. Więc po co z taką ironią napisałeś, cyt. : "Pies z kulawą nogą na jego blog nie zagląda i się nim nie emocjonuje"?

Pozdrawiam, Satyr

P.S. Powyższy tekst zarówno w formie, jak i w treści nie ma nic ze spontaniczności. Wiedząc, iż jesteś bardzo "czupurnym" blogerem,
napisałem go z przemyśleniem i oczekuję widoku, kiedy to puszczają
Ci hamulce. Zobaczymy, na co Cię stać. Mam nadzieję, że...
pokażesz swoją klasę i swoje dobre oblicze. Chyba, że się mylę...   
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".   (ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300158

Jeśli się o czymś pisze wypadałoby przynajmiej umieć podać prawidłową nazwę. A jak się nie zna angielskiego to lepiej się nie ośmieszać zbitkami "thing thank" (czy to podziękowalna rzecz czy rzeczowe podziękowanie?). Taki jest ostatnio poziom publicystyki Coryllusa - wymądrza się na temat pojęć, których nie rozumie.
oszołom z Ciemnogrodu

Vote up!
0
Vote down!
0

oszołom z Ciemnogrodu

#300179

Nazwa pochodzi od myślenia, a nie od rzeczy.

Vote up!
0
Vote down!
0
#300180

Wobec tego - od czego pochodzi "thank" ?

Mogło by też być "fink jank"

Vote up!
0
Vote down!
0

Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo

#300185

Masz rację! Z wrażenia jakoś to pominęłam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#300188

Lubię Cię - nie bierz tego do siebie ale zamieszczę komentarz zamieszczony pod tą notką na S24:

"Chińscy mistrzowie akwareli kiedy kończą obrazek, celowo dodają jakiś malutki błąd, jakąś minimalną skazę niewidoczną dla amatorów. To wychodzi z ich filozofii i pokory wobec "siły wyższej". Dzieło nie może być pełne-skończone. Większość później ogląda obrazek z zachwytem, znawcy widząc gdzie jest ten "błąd" uśmiechają się nieznacznie. Znafca-głupiec wskazuje paluchem i głośno krzyczy, ale wielBłąd, jak on mógł tak zrobić?. Reszta z politowaniem kręci głowami. "

http://coryllus.salon24.pl/457025,thing-thanki-rozwala-uniwersytet#comment_6754012

Ukłony;)))

Vote up!
0
Vote down!
0

Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo

#300198

W naszym kręgu cywilizacyjnym też jest to znane - np. do składu chóru włączano osobnika, który fałszował (turbator chori).

W tkaninach Indian też odkryto fałszywą nutkę czy raczej nitkę - nijak nie pasowała do pięknego wzoru - a była...

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#300203

Nie ma chyba żadnego powodu, by Proxenia brała to do siebie :)
Mistrz może sobie pozwolić na "minimalną skazę", bo poza tym jest bezbłędny. Ma także niezbędne wyczucie "minimalności" owej skazy "niewidocznej dla amatorów":)
Tu nie trzeba być znawcą, by dostrzec błąd.
A Coryllus sadzi tyle błędów w swoich tekstach (nie tylko interpunkcyjnych i ortograficznych, ale i merytorycznych - krótko mówiac, zabiera głos nawet w sprawach, na których kompletnie się nie zna - jak choćby ta powyżej), że jego poczucie własnego mistrzostwa nie może być żadnym usprawiedliwieniem, drogi uczniu Coryllusa :) Może go, co najwyżej, jeszcze bardziej ośmieszyć. Na przyszłość weź to pod uwagę, zanim podejmiesz się gorliwej obrony swojego "mistrza".

No cóż, każdy ma takich mistrzów, na jakich zasługuje :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300204

Nie jestem uczniem Coryllusa - choć cenię to co pisze, nie jest też moim Mistrzem albowiem jednego mam Pana a jest Jezus Chrystus.

U Coryllusa cenię myśl, przekaz - forma nie ma dla mnie większego znaczenia.
Tak jak nie zwracam uwagi na to, że ktoś nie używa polskich znaków, że komuś zdarzają się pomyłki interpunkcyjne czy nawet merytoryczne.
Najważniejszy jest przekaz, to co zakiełkuje w głowie.
Reszta jest mało ważna, zaprawdę powiadam Ci, pierdoły naprawdę są bez znaczenia.

Ukłony.

Vote up!
0
Vote down!
0

Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo

#300214

Najważniejszy jest przekaz, to co zakiełkuje w głowie.

Byle z sensem kiełkowało, Raven :)
Jestem zdania, że lepiej jednak coś dobrze przemysleć i sprawdzić swoją wiedzę na ten temat, niż dzielić się każdym kiełkiem z publiką.

Reszta jest mało ważna, zaprawdę powiadam Ci, pierdoły naprawdę są bez znaczenia.

Dlatego napisałam, ze każdy ma takiego mistrza, ma jakiego zasługuje :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300220

Tak, ogólnie zgadzam się, ale ten akurat wypadek? Nie przeceniajmy.
Poza tym tutaj są aż dwa grzyby w barszczu. Prawdziwy mistrz poprzestałby na jednym :-)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300213

Gdyby to był jeden grzyb, świadczyłoby to o pomyłce, dwa znaczą o prowokacji zmuszającej do zastanowienia i ewentualnej zabawy słowem. :)

Vote up!
0
Vote down!
0

Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo

#300217

Angielski zna prawie każdy, więc to żadna finezja. Finezja jest wtedy, kiedy poziom jest trochę wyższy.
No chyba że Autor ma taką właśnie finezję.

Vote up!
0
Vote down!
0
#300223

1. Prace naukowe to teksty z założenia niszowe, gdyż krąg ich odbiorców jest wąski z racji wyspecjalizowanej problematyki.
2. Jest problem z polskim rynkiem książki - dystrybucja opanowana jest przez ludzi, którzy mieli układy po Okrągłym Stole, próba wbicia się do dużej hurtowni lub sieci księgarń jest trudna m.in. właśnie z tego powodu.
3 Think tanki to szansa dla pracowników nauki na prezentowanie i wspieranie postaw, którym są wierni. Ich rola jest ważna nie tylko politycznie, ale też jako edukacja obywateli - przez dyskusje i spotkania, oraz publikacje. To nie niszczenie Uniwersytetu, a spotkanie nauki ze sferą praktyczną (w dziedzinie nauk społecznych głownie).
4. Książka popularnonaukowa, która bije rekordy sprzedażowe to produkt marketingu, nie geniusza autora.
5. Budowie rynku na publikacje wolne od poprawności politycznej służy: dialog społeczny i szersze zaplecze w środowisku myślących podobnie, a głownie wolne MEDIA, które pełnią rolę opiniotwórczą i promocyjną.

Vote up!
0
Vote down!
0
#300197

Rozumiem ze ta krytyka think tanków nie ma, nawet podprogowo, nic wspólnego z dzisiejszą konferencją naukowców ,tak "szeroko" komentowaną przez zatroskane o Polskę media  "głównego ścieku"

To może Pan by coś szrajbnął na ten temat?

Acha. Byłbym zapomniał.

Gdyby Pan nie wiedział albo przeoczył,  to chodziło o katastrofę smoleńską.

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#300258