Sędziowska mądrość etapu

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

Według Wikipedii inteligencja to "zdolność do postrzegania, analizy i adaptacji do zmian otoczenia". Nie ulega wątpliwości, że sędziowie są ludźmi inteligentnymi. Szczególnie sędziowie najwybitniejsi. Sędziowie z Koszalina. Sędziowie Sądu Najwyższego.
Posada sędziego SN to ukoronowanie kariery w zawodach prawniczych, dlatego aby dostać się na sam szczyt trzeba wyjątkowych zdolności i wiedzy (nie mówiąc o nieskazitelnej postawie moralnej). Jak to się stało, że aż czterech sędziów z Koszalina (miasta dość średniego) zasłużyło sobie na taki awans? Czyżby bogate w jod morskie powietrze sprzyjało rozwojowi talentów prawniczych?
Przyczyna jest bardziej prozaiczna – to stan wojenny umożliwił koszalińskim sędziom ujawnienie w pełni swoich zdolności. Sędziowie Szerszenowicz, Rychlicki i Godyń to oficerowie, którzy awansowali z Sądów Garnizonowych do Izby Wojskowej Sądu Najwyższego, a niewątpliwy wpływ na ich karierę miały taśmowo wydawane wyroki w trybie doraźnym ("z dekretu").
Jedyny cywil w tym towarzystwie - Waldemar Płóciennik - jako sędzia Sądu Najwyższego zasłużył się dla "nadzwyczajnej kasty" niebywale. To on był autorem kuriozalnej ustawy SN z dnia 20 grudnia 2007 roku, która miała na celu ustalenie odpowiedzialności sędziów wydających wyroki za strajki w dniach 13 – 16 grudnia 1981 roku – przed opublikowaniem w dzienniku ustaw dekretu o stanie wojennym (17 XII), a więc za czyny nie podlegające karze (prawo nie działa wstecz). Według sędziego Płóciennika (i Sądu Najwyższego), sędziowie byli zobowiązani stosować prawo na podstawie wiadomości z telewizji i plakatów obwieszczających wprowadzenie stanu wojennego!
Podejmowane próby odsunięcia od orzekania czy pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów skompromitowanych w stanie wojennym skończyły się fiaskiem. Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. W obronie tych szemranych sędziów stanął Sąd Najwyższy pod przewodnictwem nieocenionego sędziego Płóciennika. Choć art. 4 ustawy o IPN wyraźnie stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedawniają się po 40 latach, 25 maja 2010 roku podjęto uchwałę o przedawnianiu zbrodni sądowych według kodeksu karnego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestępstwa sądowe są już przedawnione. Tak więc w praworządnym (?) kraju Sąd Najwyższy wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo...
Gdyby miłujący demokrację postkomuniści odzyskali władzę, wdzięczna kasta sędziowska mogła by wystawić użytecznemu sędziemu Płóciennikowi jakiś pomniczek. W Koszalinie wciąż jest niezłe miejsce po usuniętym przez pisiorów i solidaruchów pomniku "utrwalaczy władzy ludowej"...

Niemniej zdolni byli wojskowi koledzy sędziego Płóciennika. W stanie wojennym por. Bogdan Rychlicki i kpt. Bogdan Szerszenowicz mieli pełne ręce roboty orzekając w sądzie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesjach wyjazdowych w Koszalinie i Słupsku (prowadzono 327 sprawy polityczne w stosunku do 493 osób,)
W Gdańsku i Szczecinie takich spraw było wielokroć więcej, ale i tak było to zbyt dużo nawet na możliwości "rozgrzanych" koszalińskich sędziów wojskowych. Trzeba było posiłkować się sądami cywilnymi. Sprawy były dość banalne - "rozpowszechnianie fałszywych treści", przewożenie ulotek, pisanie haseł "godzących w sojusze" itp. Wyroki oscylowały w przedziale od roku do 4 lat pozbawienia wolności.
Trzeba docenić piękny literacki styl kpt. Szerszenowicza w uzasadnieniu wyroku 3 lat i 6 miesięcy dla Piotra Pawłowskiego z Kołobrzegu:
„Szczególnie jątrząca i ostra w swej wymowie treść przewożonych przez oskarżonego pism, ich znaczna liczba, a przez to szeroki krąg potencjalnych adresatów, w okresie nasilonej eskalacji rozruchów i napięć społecznych przeciwdziałających normalizacji sytuacji społeczno – politycznej w kraju nakazuje ocenić stopień społecznego niebezpieczeństwa tego czynu jako szczególnie wysoki.”

Kolega kapitana – por. Bogdan Rychlicki również miał okazję błysnąć talentami. Np. gdy prowadził sprawę Ryszarda Szpryngwalda, który będąc na kuracji w Kołobrzegu wręczył ulotkę patrolowi wojskowemu (żołnierze nie czytając treści aresztowali straceńca).

Sędzia wskazywał na "szczególnie wysokie społeczne niebezpieczeństwo czynu, gdyż oskarżony podjął próbę działań wymierzonych wprost w dyscyplinę i jedność polityczną Wojska i osłabiał gotowość obronną Państwa Polskiego".
Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Koszalinie, pod przewodnictwem sędziego porucznika Bogdana Rychlickiego, uznał kuracjusza za winnego i skazał go za to na karę 3 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności oraz karę dodatkową pozbawienia praw publicznych na okres 3 lat.

Gdy nastała III RP sędziowie ci, już jako pułkownicy orzekający w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego przeszli zdumiewającą przemianę – teraz w rewizjach nadzwyczajnych masowo uniewinniali oskarżonych, których skazywali kilka lat wcześniej. I na tym polega sędziowska mądrość etapu.

Ową przemianę tak skomentował adwokat Edward Stępień z Kołobrzegu:
"Muszę przyznać, że nie jest wcale zabawne, gdy czytam uzasadnienie wyroku wydanego przez pana sędziego Sądu POW w Bydgoszczy porucznika Bogdana Rychlickiego w sprawie Ryszarda Szpryngwalda oraz wprost odwrotne poglądy pana sędziego Izby Wojskowej Sądu Najwyższego pułkownika Bogdana Rychlickiego w sprawach rehabilitacyjnych kilka lat później"
Bogdana Rychlińskiego przemianę "Szawła w Pawła" wzmocniło umieszczenie dodatkowego imienia. Odtąd sędzia nazywa się Jan Bogdan Rychlicki.
Użyteczny sędzia dwojga imion został wykorzystany do sprawy istotnej dla działających w Polsce środowisk agenturalnych. Agent Tomasz Turowski został oskarżony o kłamstwo lustracyjne, bo zataił fakt pracy w komunistycznym wywiadzie. Turowski (jeśli to jego prawdziwe nazwisko) jako fałszywy jezuita rezydował w Rzymie "chroniąc Jana Pawła II" (jak sam utrzymywał) i był obecny podczas zamachu na papieża. Minister Sikorski na wiosnę 2010 roku zatrudnił go jako fachowca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i za dwa dni w jego troskliwe ręce powierzył organizację podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia. Turowski zadanie wykonał, choć "zapomniał" (czy może wiedział, że nie będzie to potrzebne) zorganizować kolumnę samochodów i autokar do transportu gości ze smoleńskiego lotniska do Katynia.

W sprawie dotyczącej tak ważnej postaci potrzebni byli doświadczeni sędziowie. Sąd Najwyższy w składzie (Jan) Bogdan Rychlicki, Piotr Hofmański i Michał Laskowski (ostatnio aktywny medialnie) uznał, że Tomasz Turowski nie jest kłamcą lustracyjnym, bo zatajając swoją agenturalną przeszłość działał "w stanie wyższej konieczności".

"Lżył, poniżał i wyszydzał Naród Polski”
Miałem zaszczyt być oprawianym przez kapitana Bogdana Szerszenowicza – późniejszego sędziego Sądu Najwyższego. Moja sprawa została zrelacjonowana w lokalnej gazecie w notatce pt. "Niebezpieczne archiwum":
"Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Koszalinie ogłosił wczoraj wyrok w sprawie Jana Martiniego (lat 38), znanego koszalińskiego pianisty zatrudnionego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym.
1 maja br. J. Martini został zatrzymany w swoim mieszkaniu podczas przepisywania na maszynie biuletynów, apeli, odezw, wydanych pod firmą różnych ogniw NSZZ "Solidarność". Zakwestionowane materiały zajmowały w aktach sprawy dziewięćdziesiąt kilka stron.
J. Martini, który w Zarządzie Regionu "Pobrzeże" NSZZ "Solidarność" pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury i Informacji, oskarżony został o przechowywanie i sporządzanie w celu rozpowszechnienia treści szkalujących naród polski, ustrój i naczelne organy PRL jak również treści zawierających fałszywe wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, a także osłabiające gotowość obronną kraju. Oskarżony stwierdził na rozprawie, że zakwestionowane materiały gromadził w swoim domowym archiwum dla celów historycznych (...)

Miałem zastrzeżenia co do niezawisłości sędziów – wojskowych, gdyż każdy żołnierz ma swojego przełożonego, który może wydać rozkaz sędziemu „ukarać surowo, dla przykładu”. Dlatego napisałem podanie o przeniesienie mojej sprawy do sądu cywilnego. Argumentowałem, że nie jestem szpiegiem lub dezerterem. Przytoczyłem nawet opinię marszałka Montgomerego, który też był krytyczny wobec wojskowego wymiaru sprawiedliwości („sprawiedliwość wojskowa ma się tak do sprawiedliwości, jak muzyka wojskowa do muzyki”), ale nie uwzględniono mojej prośby.
Skład orzekający z sędzią Szerszenowiczem „skazał Jana Martiniego na karę 3 lat pozbawienia wolności oraz na karę dodatkową pozbawienia praw publicznych na okres 2 lat, opłatę na rzecz Skarbu Państwa w wysokości 4.200 zł., przepadek na rzecz Skarbu Państwa maszyny do pisania marki "Łucznik”, a także dowodów rzeczowych w postaci różnego rodzaju wydawnictw, druków i maszynopisów. Sąd wymierzając wyrok wziął pod uwagę m. in. bardzo dobrą opinię oskarżonego z miejsca pracy, jego zaangażowanie w pracy społecznej datujące się jeszcze sprzed sierpnia 1980 r. Zwłaszcza na niwie artystycznej. Wyrok jest już prawomocny”.
Wyrok otrzymałem dość umiarkowany, ponieważ nie udowodniono mi „rozpowszechniania” ani redagowania naszej podziemnej gazetki Regionu „Pobrzeże” NSZZ „Solidarność” pt. „Gazeta Wojenna – Grudzień 81”. I pomyśleć, że parę lat później aferzysta Dariusz Przywieczerski za zdefraudowanie 158 mln dolarów dostał wyrok niższy o pół roku...
Już w III RP, po Rewizji Nadzwyczajnej Naczelnego Prokuratora Wojskowego "Sąd Najwyższy - Izba Wojskowa w Warszawie uniewinnił Jana Martiniego od przypisanego mu przestępstwa, kosztami postępowania odwoławczego obciążył Skarb Państwa"
Ale maszyny do pisania marki „Łucznik” już mi nie oddali...

Sędzia najzdolniejszy
Trzej koledzy z prowincjonalnego Sądu Wojskowego w Koszalinie spotkali się po latach w Sądzie Najwyższym. Sędzia Janusz Godyń wyraźnie szybciej awansował – dość szybko został przeniesiony do Katowic, a później do Warszawy. W 1990 został prezesem Izby Wojskowej Sądu Najwyższego i funkcję tę pełnił 26 lat do 2016 roku. Na tym stanowisku był dwukrotnie awansowany przez kolejnych prezydentów RP: W 1993 Lech Wałęsa wręczył mu nominację na generała brygady, a później Aleksander Kwaśniewski na generała dywizji. W 2017 roku Krajowa Rada Sądownictwa odznaczyła generała medalem "Zasłużony dla Wymiaru Sprawiedliwości Bene Merentibus Iustitiae" za to, że "wyróżniał się pracą orzeczniczą i pozaorzeczniczą".
Wiele wskazuje na to, że awanse sędziego Godynia wynikają z jego pracy "pozaorzeczniczej". Sędzia nie ukrywał w oświadczeniach lustracyjnych swojej pracy dla "organów bezpieczeństwa PRL", a Polska (w przeciwieństwie do innych byłych "demokracji ludowych") jest krajem w którym posiadanie w życiorysie faktu współpracy z „organami” nie hańbi, lecz ułatwia karierę i nobilituje towarzysko.
Prezydencki projekt reformy sądownictwa przewidział likwidację Izby Wojskowej Sądu Najwyższego. Czujna "Rzeczpospolita" w artykule pt. "Projekt reformy likwiduje izbę wojskową SN" alarmuje, że chodzi tu o dekomunizację, a więc działanie naganne, godzące w prawa człowieka ("przyjęto rozwiązanie zdaniem ekspertów łamiące konstytucję, tzn. przymusowe wysłanie ich w stan spoczynku.").
Na temat projektu wypowiedziały się też autorytety – Małgorzata Gersdorf:
"automatyczne przeniesienie w stan spoczynku sędziów Izby Wojskowej jest sprzeczne z konstytucją – a także to marnotrawstwo doświadczenia i wiedzy osób pełniących najwyższy urząd sędziowski w Polsce."
Zaś niezawodny prof. Strzembosz wykrył faszyzm:
"Likwidacja Izby Wojskowej z równoczesną „likwidacją" sędziów jest bezprawna. Oni są wybrani do ukończenia 70 lat, a ich przeniesienie w stan spoczynku nie zostało w żaden sposób uzasadnione. Jarosław Kaczyński pomawia Sąd Najwyższy, że są w nim jacyś sędziowie zaplątani w brzydkie sprawy w czasie stanu wojennego. Nie rozumiem, dlaczego sędziów z Izby Wojskowej uważa się zbiorowo za ludzi o splamionych rękach. (...) Obecnie mamy do czynienia z typem ustawy faszystowskiej. Faszyzm tym się charakteryzował, że pociągał ludzi do odpowiedzialności zbiorowej. Potraktowanie wszystkich sędziów Izby Wojskowej jako naznaczonych negatywnie jest zatem postępowaniem faszystowskim".

Profesor Adam Strzembosz – pierwszy prezes Sądu Najwyższego w latach 1990 – 1998 – przejdzie do historii jako autor słów "sądownictwo oczyści się samo" (broń Boże nie ruszać!). Pytany przez Ewę Stankiewicz na okoliczność "oczyszczenia" profesor` wypalił zniecierpliwiony: 
"Kto miał wtedy oczyszczać sadownictwo? Dyrektor departamentu kadr który był oficerem bezpieki, czy trzech wiceministrów z PZPR".
Czyżby jakaś forma "oczyszczania" jednak miała miejsce?
Internet taktownie milczy na temat okoliczności opuszczenia Sądu Najwyższego przez pułkownika Szerszenowicza. Być może przyczyną była gafa, jaka przydarzyła się sędziemu, który prowadząc sprawę rehabilitacyjną prof. Szaniawskiego w 1996 roku, z przyzwyczajenia wydał wyrok w "imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej"...

Sędzia Strzembosz jest posiadaczem wspaniałego życiorysu z tzw. "piękną kartą opozycyjną" (członek władz "Solidarności", usunięty z pracy w Sądzie Wojewódzkim podczas stanu wojennego, uczestnik okrągłego stołu, przewodniczący komisji prawa przy Komitecie Obywatelskim Lecha Wałęsy). Prezydent Kaczyński nadał mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla Rzeczypospolitej Polskiej, a w szczególności dla przemian demokratycznych w Polsce, za działalność państwową i publiczną”.

Jednak w 2015 roku coś dziwnego porobiło się z sędzią Strzemboszem (zresztą nie tylko z nim) – stał się nieprzejednanym wrogiem „dobrej zmiany”. Najprostsze i zarazem najbardziej racjonalne wytłumaczenie jest takie, że profesora Strzembosza skusił diabeł. Równocześnie na głowę sędziego posypał się deszcz nagród i odznaczeń:`
2016 – Honorowy Obywatel miasta stołecznego Warszawy
2017 – tytuł „Prawnik roku”
2017 - Nagroda im. Pawła Włodkowica
2017 – Medal św. Jerzego
2017 – Nagroda im. prof. Zbigniewa Hołdy

Jerzy Targalski w swojej fundamentalnej pracy "Służby specjalne i pieriestrojka" (podtytuł: "Rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej") ukazał mechanizmy, które zastosowali twórcy „naukowego socjalizmu” aby naukowo i metodycznie przygotować się do „upadku komuny”. Rzeczą podstawową było wytworzenie i uwiarygodnienie kadr przewidzianych do objęcia kluczowych stanowisk w przyszłej „demokracji”.
Wyznawca spiskowej teorii dziejów, po przeczytaniu książki Targalskiego może zastanawiać się, kim są posiadacze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Milczanowskiego, Frasyniuka, czy Schetyny.
Będąc człowiekiem rozumnym i racjonalnym, pozostaję jednak przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego.

Kasta trzyma się mocno
Na początku lat 90 – tych Sejm uchwalił 2 ustawy, które zostały zablokowane przez Trybunał Konstytucyjny i Aleksandra Kwaśniewskiego. Po dojściu do władzy AWS, w 1998 roku uchwalono ustawę o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1945 – 1989 "sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej". Do Sądu Najwyższego wpłynęło 30 spraw, które w większości były od razu umarzane. Wdrożono tylko 2 sprawy zakończone uniewinnieniem. Żaden zbrodniarz sądowy nie został ukarany, ponieważ "wydawane wyroki zgodne były z ówcześnie obowiązującym prawem", a sędziowie mieli "immunitet sędziowski"(!).
W 1992 roku sejm wydał uchwałę w sprawie urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż będących współpracownikami UB i SB w latach 1945 – 1990, lecz Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem użytecznego prof. Zolla uznał ją za sprzeczną z konstytucją i „odrzucił w całości”.
Zszokowany werdyktem premier Olszewski powiedział wówczas:
„Trybunał Konstytucyjny był powołany do strzeżenia prawidłowości aktów prawnych z konstytucją. Natomiast przyznanie sobie kompetencji kontrolowania wszelkich uchwał sejmu, bo w tej chwili TK jakby przyjął założenie, że jest kontrolerem działalności sejmu, to jest w moim przekonaniu pozakonstytucyjna uzurpacja."

Wkraczanie sądownictwa w kompetencje innych władz jest zresztą problemem nie tylko polskim, ale u nas jest to szczególnie widoczne. Miłośnicy demokracji powołują się na trójpodział władz i na niezależność sądownictwa. Problem w tym, że o ile pozostałe władze poddane były weryfikacji wyborczej, to sądownictwo tylko się powiela w wielopokoleniowych klanach prawniczych, a przecież opresyjny „wymiar sprawiedliwości” był rdzeniem i filarem reżimu komunistycznego. Sądownictwo było nierozerwalnie zintegrowane z policją polityczną. W esbeckich papierach czasem można znaleźć adnotację „skład orzekający zabezpieczony”. To na UB i SB ustalano wyroki, które „niezawisły” sędzia odczytywał na sali sądowej. W PRL nikt nie wymagał apolityczności sędziów - 60 % z nich należało do PZPR (w Sądzie Najwyższym nawet 80 %), a wspomniani koszalińscy sędziowie SN stali się apolityczni, bo im „wyprowadzono sztandar” likwidując PZPR w 1990 roku. Dziś sędziowie nie należą do partii politycznych, lecz nad sądami w dalszym ciągu unosi się duch Igora Andrejewa – twórcy Centralnej Szkoły Prawniczej im Teodora Duracza.

Dlatego złowrogo brzmią słowa sędzi Kamińskiej (tej od „nadzwyczajnej kasty”) - "w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki".

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

 ze sracza!

 

szkołę dla "prawników"

imienia Duracza

kacap Igor Andriejew

wyjął ze sracza!

Vote up!
1
Vote down!
0

jan patmo

#1572532