Wspomnienia rodzinne z Żydami w tle

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

Skomplikowany balans etniczny, jaki wytworzył się we Lwowie w ciągu 6 wieków zgodnego życia kilku narodów, został zniszczony wskutek aktywności agresorów, którzy postanowili na nowo umeblować Europę. Mimo długiego obcowania wieloetniczna tkanka społeczna była krucha. Szokiem dla lwowskich Polaków była nielojalność współobywateli. "Wasze się już skończyło" mówili w nos Polakom żydowscy komsomolcy. Szokiem była kompletna dezorganizacja życia. We wspomnieniach rodziców utkwiła pierwsza zima w niewoli i ulice tonące w śniegu (dawniej magistrat sprawnie usuwał śnieg mając do dyspozycji 6 angielskich ciężarówek Packard). Jeszcze gorsza była groza wywózek po sygnałach od kolejarzy, że na bocznicach gromadzone są wagony towarowe. W sklepach wciąż można było jeszcze coś kupić (w magazynach zostało trochę towarów), ale była to sprzedaż wiązana – aby kupić cukier, trzeba było nabyć też broszurę propagandową. Nachalna propaganda wciskała się zresztą wszędzie za pomocą transparentów, gazetek ściennych, czy masówek w zakładach pracy. Szokiem była wiadomość, że oprócz Żydów z bolszewikami kolaborują także niektórzy polscy literaci z Wandą Wasilewską, Władysławem Broniewskim i Tadeuszem Boy - Żeleńskim na czele. Po zmianie okupanta kolejny szok – głowa Kościoła Grekokatolickiego - arcybiskup Szeptycki (wnuk Fredry!) powitał chlebem i solą okupacyjne władze niemieckie, a Ukraińcy hucznie świętują na ulicach urodziny Hitlera.

Obraz okupacji we Lwowie, jaki przedstawiła Agnieszka Holland w jednym ze swoich filmów, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nieprawdą jest, że Polacy prowadzili całkiem normalne życie, (np. mogli sobie kupić pomarańcze). Artystka prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z kłamliwości przekazu, ale twórca musi się liczyć z wymogami rynku. A może intuicja podpowiedziała jej narrację gwarantującą rozgłos i nagrody na festiwalach?

Bardziej wierzę jednak opowieściom rodzinnym, niż międzynarodowo uznanej celebrytce - artystce festiwalowej.

Jak mogli czuć się Polacy, którym po sześciu wiekach "się już skończyło"?

Strach, niepewność jutra i pytanie, czy zamordują nas Rosjanie, Niemcy, czy Ukraińcy?
Wszechobecny głód – zbieranie lebiody i szczawiu. Moja matka rodząc mnie w 1944 roku ważyła 43 kg. Ukraińska położna, która wydobyła mnie na świat, zapytana "czy będzie żył" odpowiedziała dyplomatycznie - "Pan Bóg łaskaw". W opowieściach rodzinnych długo wspominano o babci, która zamieniła gruby złoty łańcuch od zegarka na 5 kg kaszy (złoto miało zupełnie inną wartość niż obecnie). Wobec koszmarów okupacji mało mówi się o głodzie, ale był to problem, zwłaszcza przy ukrywaniu ludzi, kiedy trzeba było dzielić się żywnością.

Lwowiacy nie byli sobie w stanie wyobrazić sytuacji, że najważniejsze miasto obok Warszawy może pozostać poza Polską. Jednak doświadczenia pierwszej sowieckiej okupacji (1939 – 1941) były na tyle dramatyczne, że większość mieszkańców postanowiła opuścić ukochane miasto i poddać się "repatriacji". Lwowiacy już wówczas wiedzieli, że opuszczenie "ojczyzny proletariatu" nie zawsze będzie możliwe i "okienko" może się zatrzasnąć. Tak się zresztą stało. Dopiero po odwilży 1956 roku wypuszczono tych największych optymistów, którzy najdłużej mieli nadzieję na przeczekanie komuny.

Jednym z ostatnich wyjeżdżających był mój wujek Zbigniew Ciekliński – historyk sztuki pracujący w Ossolineum. Miał on wygląd typowego polskiego inteligenta (okulary, kapelusz). Raz, gdy szedł ulicą ze swoim kilkuletnim synkiem, zaczepił go pijany oficer Czerwonej Armii. Rosjaninowi bardzo nie podobała się fizjonomia wujka, więc postanowił zaciągnąć go do NKWD krzycząc "ty burżuj" i szarpiąc za rękaw. Zrobiło się zamieszanie, mój mały kuzyn zaczął płakać, w końcu jakieś rosyjskie kobiety odciągnęły natręta. Ale incydent przekonał wujka do wyjazdu, zwłaszcza, że tragiczne doświadczenie z NKWD miał już jego starszy brat.

 

Kto doniósł?

Mój drugi wuj - Stanisław Ciekliński -po skończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Lwowskim dostał skierowanie do pracy na Śląsk, gdzie pracował jako profesor gimnazjum w Tarnowskich Górach. Pod koniec wakacji 1939 roku, z uwagi na niepewny czas, Cieklińscy skrócili pobyt w Zakopanem i rozdzielili się – żona z dziećmi udała się do dziadków do Lwowa, a profesor wrócił na Śląsk, bo zbliżał się początek roku szkolnego. Rankiem 1 września Stanisława obudzily czołgi jadące pod oknami. Jako polski nauczyciel (polonista!) nie miał szans przeżycia na Śląsku, więc wsiadł na rower i zaczął uciekać. Cudem udało mu się dotrzeć po tygodniu do Lwowa.
We lwowskiej kamienicy przy ulicy Potockiego (obecnie Szuchewicza), gdzie mieszkali dziadkowie Cieklińscy, lokatorami byli lwowiacy pochodzenia polskiego i żydowskiego. Babcia opowiadała, że udało jej się kupić okazyjnie piękny garnek od sąsiadki – Żydówki, której mleko rozlało się do garnka przeznaczonego do mięsa, wskutek czego garnek stracił koszerność. Niedługo po zajęciu Lwowa przez sowietów, do mieszkania dziadków nocą wkroczyło NKWD, by aresztować "bieżeńców" ze Śląska. Ludzki enkawudysta powiedział nawet, że "rebionki" mogą zostać u "babuszki". Stanisław Ciekliński podjął jednak decyzję, by rodziny nie rozdzielać. Decyzji tej sobie nie darował do końca życia. Rodzina przeszła Golgotę Wschodu – podobnie jak setki tysięcy Polaków w ostatnich 300 latach. Dożyli układu Sikorski – Majski i "amnestii" dla Polaków. Z dokumentu dowiedzieli się o swoim "przestępstwie" i przyczynie aresztowania – było to ... "nielegalne przekroczenie granicy ZSRR". Jeszcze przed wkroczeniem bolszewików do Lwowa już była granica!

Cieklińskim udało się dotrzeć do armii Andersa i wyjść z "nieludzkiej ziemi", ale już w wolnym świecie, w Persji, ich dzieci zmarły w odstępie paru dni. Jaś i Zosia Cieklińscy leżą gdzieś na polskim cmentarzu w Iranie...
W polskim wojsku Stanisław robił to, co umiał najlepiej – uczył polskiego. Bo armia Andersa była wyjątkowa, czym zadziwiała aliantów. W wojsku funkcjonowała regularna szkoła, a żołnierze przygotowywali się do matury. Dwukrotnie klasa, w której wychowawcą był Ciekliński, uległa uszczupleniu – raz po przybyciu do Palestyny, gdzie zdezerterowało sporo żołnierzy – Żydów, drugi raz po bitwie pod Monte Casino...
Po wojnie Ciekliński wrócił z Anglii do Tarnowskich Gór, by uczyć polskiego. Wracając jako żolnierz "od Andersa" wpadł prosto w łapy UB, ale to już inna historia...

W tej samej kamienicy mieszkał przykładny katolik mecenas Rodkowski (Rutkowski?). Nie było tajemnicą dla lokatorów, że mecenas był Żydem, który się ochrzcił z okazji ślubu z katoliczką. Gdy Rodkowski został aresztowany, mój dziadek Franciszek Ciekliński, który znał perfekcyjnie niemiecki (był tłumaczem w austriackiej armii) udał się na gestapo świadczyć, że znał rodziców mecenasa – "dobrych chrześcijan". Niemcy wysłuchali uprzejmie, ale nie uwierzyli (oczekiwali łapówki?). Na prośbę zrozpaczonej żony Rodkowskiego Franciszek udał się na policję drugi raz i już nie wrócił. Po paru dniach obaj zostali rozstrzelani w podlwowskich Winnikach (o próbie ratowania mecenasa Rodkowskiego pisałem już szerzej na łamach Kuriera Wnet). Mój dziadek należy do tych tysięcy anonimowych bohaterów ratujących Żydów kosztem własnego życia, którzy nie będą mieć swojego drzewka w Yad Vashem...

Czy "bieżeńców" Cieklińskich wydali w ręce NKWD lokatorzy Żydzi?
Czy mecenasa Rodkowskiego zadenuncjowali na gestapo sąsiedzi Polacy?
Prawdopodobnie nikt nikogo nie wydał, ale nieufność wśród lokatorów mogła powstać.
Cieklińscy mogli nieopatrznie gdzieś się zarejestrować, czy zameldować (wiedza, do czego zdolni są bolszewicy, nie była jeszcze powszechna).
Miejsce zamieszkania Rodkowskiego mogło być znane Niemcom. "Judenraty" – organy samorządu żydowskiego otrzymały na początku okupacji polecenie, aby dostarczyć listy członków gmin żydowskich aktualnych i byłych wraz z adresami. Administracja żydowska skwapliwie polecenie wykonała (wiedza, do czego zdolni są Niemcy, nie była jeszcze powszechna). Zresztą do 1942 roku Niemcy mordowali prawie wyłącznie Polaków.

"Żydowskie srebra"

Przed wojną kontakty między ludnością polską i żydowską były częste i naturalne. Żydzi nie przejawiali w stosunku do Polaków takiej wrogości, jaką obserwujemy obecnie, bo nie zorganizowano jeszcze antypolonizmu (przemysłowcy "przemysłu Holokaustu" jeszcze się nie narodzili).

Znajomy drugiej mojej babci (także mieszkajacej na Potockiego) Żyd – fryzjer, przyniósł komplet srebrnych sztućców z prośbą o przechowanie "do lepszych czasów". Lepsze czasy nie nastąpiły. Fryzjer wkrótce został zamknięty w obozie przy ul. Janowskiej, a później udał się w swoją ostatnią życiową podróż do Treblinki. "Żydowskie srebra" zaś odbyły całą odyseję lwowskich wygnańców – Przeworsk, Łódź, Wrocław, Poznań i w końcu dotarły do Koszalina. Nigdy nie były używane. Ponieważ znalezienie ewentualnych spadkobierców było niemożliwe, "żydowskie srebra" stały się klasycznym "mieniem bezspadkowym".

Na przełomie lat 80/90 ub. stulecia wielu szlachetnych ludzi na całym świecie zdawało sobie sprawę jaki straszliwy los spotkał Polskę i Polaków w ostatnim półwieczu, o czym świadczy lawina paczek z pomocą, jaka popłynęła do Polski. Jednym z takich ludzi był nauczyciel Harvey Granite z założonego przez Polaków miasteczka Warsaw w stanie New York. W latach 90 – tych organizował on darmowe wakacyjne kursy angielskiego dla polskich licealistów. Najlepszy uczestnik kursu miał szansę na kontynuację nauki w amerykańskim koledżu i gościnę w domu państwa Granitów (oboje byli nauczycielami). W tych czasach znajomość angielskiego i amerykańska matura była przepustką do lepszego życia. Tak się zdarzyło, że jednym z beneficjentów został mój syn.

Jadąc do Ameryki zabrał "żydowskie srebra" jako prezent dla gospodarzy. Tak więc amerykański Żyd mający dużą sympatię dla Polaków (tak! Tacy też są) stał się właścicielem srebrnej zastawy lwowskiego fryzjera, którego imienia już nikt nigdy nie pozna.

Spadkobiercy znalezieni w Australii

Moi teściowie – farmaceuci byli właścicielami największej apteki w Częstochowie położonej w prestiżowym punkcie miasta. W czasie okupacji znajoma Żydówka poprosiła ich o przechowanie cennej biżuterii. Znajoma nie doczekała "lepszych czasów" – została zamordowana wraz z całą bliższą i dalszą rodziną. Po wojnie nastąpiły gorsze czasy dla prywatnych właścicieli – aptekę teściom upaństwowiono, czyli ukradziono (teraz znowu jest prywatna, ale trafiła do elit zupełnie innej proweniencji). Teściowie z dnia na dzień utracili dorobek pokoleń i z ludzi zamożnych, stali się prawie nędzarzami. Wkrótce teść zmarł, a teściowa samotnie wychowując dwie córki w wieku szkolnym, z opinią "wroga ludu", musiała zmierzyć się z trudami życia. Rodzina jadła wędliny dwa razy do roku w święta, jajka raz na tydzień w niedzielę, a na co dzień głównie chleb z marmoladą lub smalcem. Mimo biedy, teściowej nigdy do głowy nie przyszło, by stopniowo naruszać cenny depozyt i dokładać do codziennego życia. Wiele energii poświęciła na szukanie spadkobierców właścicielki biżuterii. Po 25 latach poszukiwań, teściowa w końcu znalazła spadkobiercę w Australii. Pani, która przyjechała z antypodów po odbiór cennego depozytu, przywiozła teściowej australijski sweterek. Choć sweterek miał się nijak do wartości biżuterii, stanowił on wyraz wdzięczności. Dziś czasy się zmieniły o tyle, że można by było się spodziewać raczej rachunku za "bezumowne korzystanie z dóbr przez 25 lat".

Czy można było zrobić coś więcej w celu ratowania żydowskich współobywateli?

Moja matka wspominała o dojmującym poczuciu bezsilności, gdy się dowiedziała, że jej koleżanki z gimnazjum im. Królowej Jadwigi (pamietam jedno nazwisko – Hanka Rappaport) zostały uwięzione w obozie przy ul. Janowskiej.

Nasze możliwości pomocy Żydom podczas okupacji niemieckiej były bardzo skromne. Więcej okazji mieli Żydzi do pomocy Polakom w czasie panowania sowietów. Ten temat jest mało znany, ale są przekazy o ostrzeganiu Polaków przed aresztowaniem, czy wywózką. Warto o tym pamietać.

Zarówno bolszewicy jak i Niemcy mogli zamordować Polaka nie angażując żadnego sądu.
Brutalność obu agresorów była niewyobrażalna dla ludzi Zachodu, którzy sądzili, że okupacja w Polsce wyglądała podobnie jak w Belgii czy Francji. Intelektualiści francuscy uważali nawet, że Polacy na wieść o mordowaniu Żydów powinni ogłosić strajk generalny...

Podałem tu przykłady zachowań wobec Żydów bliskich mi rodzin.

Jestem pewny, że takich właśnie rodzin jest ogromna większość w Polsce.

W każdej społeczności istnieje patologiczny margines, ale urabianie opinii o Polakach na podstawie zachowań marginesu, to działanie celowe i wynikające ze złej woli.
Dopiero gdy Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego wystąpiła z roszczeniami wobec Polski, zrozumieliśmy do czego służyła pedagogika wstydu, którą "wychowywano" społeczeństwo polskie przez 25 lat.

 

 

 

 


 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

Ogromne dzięki Leopold za podzielenie się swymi rodzinnymi wspomnieniami. Żal tylko, że niewielkie współcześnie zainteresowanie takimi przekazami.

Po siedemdziesięciu kilku latach staje się coraz bardziej oczywiste, że wojnę w zasadzie wygrali żydzi (nie naród - banda socjopatów o wspólnym kodzie kulturowo-genetycznym). W rozmaitym stopniu niestety okupują nas przez ten cały czas w imieniu rozmaitych zagranicznych podmiotów, posługując się posłusznymi sobie miejscowymi kolaborantami. Coraz bezczelniej się szarogęszą, poszerzając już niemal jawnie zakres swojej władzy i drenując prawowity tutaj naród z wszelkich zasobów.

Warto byłoby więc takie historie jak te twoje, zachować w postaci jakiegoś trwałego dzieła. Bo nieługo pamięć o nich może się okazać jedynym środkiem, jakie przyszłe pokolenia będą miały do dyspozycji dla poznania prawdy oraz ku przetrwaniu prawdziwej polskości.

Vote up!
3
Vote down!
0
#1571610

Opowiem inną historie. W pewnym miasteczku w czasie wojny uratowano całą rodzinę żydowską należącą przed wojną do elity miasteczka. Syn tej rodziny wojnę przeżył razem ze szkolnymi kolegami w "lesie". Niedaleko miasteczka były duże lasy a w nich obozowisko partyzantów czynne przez całą wojnę. Ów żyd przebył całą okupację razem ze swoimi szkolnymi kolegami. Po wojnie koledzy zauważyli go jak kilkakrotnie opuszczał budynek UB w którym pracował jakiś jego żydowski kolega, nie zastanawiając się długo zastrzelili go. W czasie wojny razem chodzili na akcje ratowali sobie nawzajem życie. A po wojnie zastrzelili go nie z nienawiści, czy antysemityzmu tylko ze strachu, że ich wszystkich powydaje. Znał wszystkie tajemnice.

Pozdrawiam.

Vote up!
1
Vote down!
0
#1571627

będą o tobie śpiewać pieśni od morza do Tatry, że było takie ścierwo.

Vote up!
0
Vote down!
0

Wolność, godność, honor - tego nic nie zastąpi.

 

#1571639