Tekst prof. R. Brody

Obrazek użytkownika wilre
Idee

]]>Prawdopodobnie znowu się pomyliłem]]>

MOTTO
„W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie”.

Czy Pan Prezydent wciąż, tak jak w roku 2000, nie rozumie, że tych dwu partii nie da się połączyć, a nawet nie wolno próbować?

 

Wszystko potoczyło się idealnie. Praktycznie nieznany, młody, przystojny i potrafiący przemawiać do ludzi, kandydat PiS – Andrzej Duda wygrał wybory. Wygrał dzięki dobrej kampanii, dzięki swoim talentom i dzięki tytanicznej pracy szefowej kampanii, ale osiągnął sukces wyłącznie dlatego, że był kandydatem PiS i jak to zwykle bywa, wyborcy nie mogli mieć żadnej pewności, jakim będzie prezydentem. Konkurent był w istocie łatwym przeciwnikiem, wyjątkowo skutecznym w samobójczej autodestrukcji. Myślę, że prawdziwy wynik wyborów w drugiej turze był znacznie lepszy, niż wyniki podane przez PKW – w 2015 roku PiS nie potrafił jeszcze dopracować organizacyjnie kontroli wyborów, ale wystarczyła improwizowana kontrola, by druga strona nie dała rady naciągnąć ponad to, co pokazały oficjalne wyniki.     

 

Dalej przyszło zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych, otwierające rzeczywistą drogę do naprawy Rzeczypospolitej i dające mocny mandat odważnym, którzy podjęli się czyszczenia stajni Augiasza. Zwycięska batalia o urząd Prezydenta RP z pewnością ułatwiła to drugie zwycięstwo, ale także to pierwsze z nich było zwycięstwem kandydata PiS, a nie indywidualnym sukcesem Andrzeja Dudy. Jeżeli ktoś próbuje spekulować, manewrując liczbami wyborców PiS i wyborców Prezydenta, to porównuje liczby nieporównywalne, bo zasady obu konkursów są diametralnie różne. Przy czym warto też pamiętać, że motywacje wyborczych decyzji to rzecz bardzo skomplikowana. Znam takich, którzy z premedytacją zrezygnowali z głosowania na PiS, bo po wyborze Prezydenta reprezentującego PiS uznali, że nie chcą zbytniej dominacji jednej partii.

 

Po objęciu Urzędu Prezydenta RP przez Andrzeja Dudę odnotowałem wyłącznie pozytywne zaskoczenia. Po raz pierwszy w życiu poczułem się tak godnie reprezentowany przez głowę państwa. Przejawiało się to zarówno w pięknych orędziach i przemówieniach, jak w zachowaniu Prezydenta i jego Małżonki we wszelkich kontaktach zagranicznych, także w różnych oficjalnych uroczystościach z jego udziałem. Podobały mi się decyzje i aktywność Prezydenta wspierająca działania Rządu i większości parlamentarnej; także przyjmowałem z satysfakcją jego aktywność w polityce zagranicznej, wierząc że wszystko co w tej dziedzinie inicjuje i realizuje jest oparte na ścisłym porozumieniu z Rządem w ramach taktyki i dalekosiężnej strategii głównej siły politycznej kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego. Mijały miesiące pełne satysfakcji i tak odmienne od upokorzeń wielu dekad PRL i Polski po 1989 roku. Pamiętając o wielu wcześniejszych doświadczeniach zastanawiałem się jednak z bojaźnią: Jak długo potrwa ta sytuacja? Ile PiS wraz z Prezydentem zdąży naprawić? Jak trwała będzie ta naprawa? A zwłaszcza, czy możliwe jest, że coś się zepsuje, zahamuje i Polska znowu przegra?

 

Wyobraźnia i wcześniejsze zawirowania polityczne podpowiadały, że głównym zagrożeniem może być wyłącznie zakłócenie jedności w obozie dobrej zmiany, a poważne zakłócenie może nastąpić tylko wtedy, gdy ważny ośrodek władzy skupiony wokół Prezydenta zechce dążyć do swojej niezależności. Te wymyślone potencjalne zagrożenia zaczęły się, niestety, dyskretnie materializować, a od niedawna jest to już łatwo zauważalne. Nie warto powracać do tych wszystkich symptomów, które budziły niepokój, bo dwa prezydenckie weta wykazały już znamiona niebezpiecznego kryzysu, w którym wszystko zadrżało. Miałem pewność, że ten kryzys powinien być zgaszony w zarodku, niestety, wciąż na to czekamy. Uważam, że był to ciężki błąd Pana Prezydenta, z którego trzeba się wycofać, choć nie wiem jak można to zrobić nie tracąc twarzy. Pokora jest wszakże cechą niezbędną dla kogoś, kto chce być uznany za męża stanu.

 

Andrzej Duda miał wyjątkową możliwość obserwacji skrajnie trudnej, sytuacji, w jakiej Lech Kaczyński pełnił urząd Prezydenta RP. Zatem wie doskonale, że warunki w jakich on sam pełni dzisiaj ten Urząd są kompletnie nieporównywalne – są komfortowe, a nawet cieplarniane - pozwalają mu rozwijać skrzydła w wielu dziedzinach i stawiają go w uprzywilejowanej, honorowej, pełnej blasku pozycji Głowy Państwa Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. W pierwszej kadencji korzystanie z tej pozycji i skwapliwe wykonywanie podstawowych obowiązków powinno wyczerpywać ambicje Prezydenta, ale najwyraźniej nie wyczerpuje. Rodzi się pytanie: Kto w otoczeniu Prezydenta odczytał jego ludzką słabość związaną z nieuzasadnionymi ambicjami, które można podsycać, a w stosownym momencie wykorzystać do wywołania kryzysu władzy? Nie wiem kto, ale od pewnego czasu można było zauważyć objawy sztucznego przerostu ambicji Prezydenta i jego otoczenia. Nie warto tego przywoływać, bo wrażenia często są bardzo subiektywnym elementem rzeczywistości, ale utarczki z MSZ, czy z MON wchodzą w zakres zjawisk obiektywnych. Wiem, że w obozie sprzyjającym dobrej zmianie są komentatorzy, którzy uważają, że Prezydentowi należy się poszerzanie kompetencji nawet w ramach aktualnej Konstytucji, bo ich zdaniem Prezydent jest wybitnym politykiem, który już dorósł do pozycji lidera i męża stanu

 

Kompletnie się z tym nie zgadzam i napiszę, że cofając się do czasu wyborów nie mam dużo więcej wiedzy, niż wtedy, o mądrości politycznej, o trafności jego oceny sytuacji, o jego wizji Polski. Mam głęboką wiarę w jego dobre intencje, ale jak dotychczas nie mam żadnych podstaw, by uznać go za męża stanu, a te dwa weta wzmacniają tylko wątpliwości, czy kiedykolwiek ta niepewność zniknie. Prezydent nie stanął dotychczas w sytuacji, w której mógłby pokazać, że jest mężem stanu, nie było takich prób, w których musiał podjąć trudną decyzje o wielkiej wadze dla państwa, a te dwa weta martwią, bo właśnie dotyczyły sprawy tej miary. Prezydent zdaje się nie dostrzegać, albo nawet nie rozumieć istoty zagrożeń w specyficznej sytuacji dzisiejszej Polski. Z jednej strony mamy liczne grono zagranicznych polityków i wpływowych beneficjentów, którym odpowiada utrzymywanie Polski jako słabego, skolonizowanego kraju i nie zawahają się, by wszelkimi sposobami przeszkodzić w tym, co nazywamy dobrą zmianą. Z drugiej strony jest zjawisko o wiele groźniejsze, mamy do czynienia z wewnętrznymi wrogami Polski, którzy wspierają siły zewnętrzne i czynią to tak otwarcie, że można się tylko dziwić bezczynności władz wobec wielu aktów ewidentnej zdrady. Nie wiem, czy Prezydent tego nie widzi, czy nie rozumie, ale w sposób całkowicie zaskakujący podaje tym wrogim środowiskom rękę i blokuje dobrą zmianę.

 

Przeczytałem uzasadnienia prezydenckich wet dla ustaw o KRS i SN, choć dla fizyka język i argumenty prawników bardzo trudno zrozumieć w ramach rygorów elementarnej logiki. Stosunkowo najbardziej przejrzystym przykładem pokazującym o co rzeczywiście Prezydentowi chodzi, jest ów warunek większości 3/5 przy wyborze składu KRS. To jest oczywisty warunek blokujący wybór sędziów KRS i nikt nie może mieć wątpliwości, że będzie wykorzystany do takich zmian w sądownictwie, które zagwarantują, że będzie, jak dotąd było. Prezydent tłumaczy, że ten warunek zabezpieczy przed upartyjnieniem KRS, bo zwykła większość parlamentarna mogłaby przeforsować wyłącznie swoich kandydatów. Rzeczywiście można mieć takie obawy, ale są one na wyrost i pokazują bezpardonowo, co Prezydent myśli o swoim obozie politycznym, a przede wszystkim, że kompletnie lekceważy stan wyjściowy. Przecież właśnie dzisiaj mamy do czynienia ze skrajnym i negatywnym upartyjnieniem sądownictwa. Drastyczne przypadki, które jakimś cudem udało się ujawnić pokazują bezpośrednie związki środowisk prawniczych z główną partią totalnej opozycji, a widać jak na dłoni, że jako najważniejszy gracz jawi się tutaj przestępcza partia, która nie ma oficjalnej nazwy i nie wiadomo, kto w niej podaje rękę do pocałowania, a kto całuje.

 

Są jeszcze do przypomnienia dwa obrazki towarzyszące decyzji Prezydenta, gdy wkraczał w nową rolę rozpoczynając wojnę z PiS, na które chyba nikt nie zwrócił uwagi. Pierwszy obrazek, to ujęcie pokazujące Prezydenta przed Królową Polski na Jasnej Górze, które zobaczyliśmy wieczorem przed porannym ogłoszeniem dwóch prezydenckich wet. Przypuszczam, że wszyscy, a zwłaszcza zwolennicy Prezydenta odebrali to jako pozytywny sygnał zwiastujący dobrą decyzję. Po wystąpieniu Prezydenta, w którym ogłosił weta nie sposób było nie powrócić do tego obrazka i zastanowić się nad użyciem świętego miejsca do stworzenia wrażenia, że decyzja była głęboko przemyślana i nie mogła być błędem. Bardzo dobrze, że Prezydent szukał duchowego wsparcia na Jasnej Górze, ale fakt, że to pokazano w telewizji, z pewnością z aprobatą Prezydenta, fatalnie świadczy o całym jego środowisku i wskazuje na brak wyczucia, co wolno, a czego nie wolno robić. Oszczędzę już skojarzeń z podobnym wydarzeniem związanym z Oleksym.

Drugi obrazek jest związany z wystąpieniem Prezydenta przed pomnikiem Powstania Warszawskiego podczas rocznicowych uroczystości, oczywiście już po zaciągnięciu hamulców dla dobrej zmiany. ( ]]>SEE]]> )
Pominę kilka aspektów wystąpienia, które mi się nie podobały, a zwrócę uwagę tylko na ten moment, w którym Prezydent nawiązał do współczesności. Gniewnie wykrzyczał, że Powstańcy walczyli ramię w ramię, we wspólnocie, nie bacząc na to,  kto jest z prawicy, kto z lewicy - walczyli o wspólny cel. Tu Prezydent chciał zaznaczyć swoją pozycję w roli autorytetu, który pragnie wypełnić swój obowiązek, być „Prezydentem wszystkich Polaków”, zasypywać podziały i łączyć wszystkich wokół polskich spraw. Otóż myślę, że sam urząd Prezydenta RP nie uczyni z nikogo autorytetu w tak podstawowych sprawach, a młody wiek, skromne doświadczenie i faktyczna nieznajomość walorów politycznych Andrzeja Dudy tym bardziej nie daje mu dostatecznej mocy, by takie zadanie wypełnić. Brutalne zatrzymanie, a może tylko spowolnienie reformy sądownictwa nadwyrężyło wydatnie autorytet, który się jeszcze nie zrodził. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Prezydent po prostu nie rozumie sytuacji dzisiejszej Polski, a najważniejszym jej aspektem jest to, co tak jednoznacznie sformułował kiedyś Książę Adam Czartoryski:

„W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie”.

Czy Pan Prezydent wciąż, tak jak w roku 2000, nie rozumie, że tych dwu partii nie da się połączyć, a nawet nie wolno próbować?

P.S. Przeczytałem fragmenty najnowszego (6 sierpnia 2017) wywiadu Prezydenta Andrzeja Dudy, z którego wynika, że jest gorzej niż myślałem.

]]>http://300polityka.pl/news/2017/08/06/pad-dla-300-nieprzemyslane-zachowa...]]>  

]]>Prof. dr hab. Rafał BRODA]]>  Kraków

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)

Komentarze

gra w dziada

 

dwa gole Polsce 

Czarnogóra dokłada

toczy się gra 

w ślepego dziada!

Vote up!
1
Vote down!
0

jan patmo

#1549955

.... to co się dziwić przeciętnym https://m.youtube.com/watch?v=0C9SHb7522w

Vote up!
2
Vote down!
-2

Verita

#1549959

Jeśli dobrze zrozumiałem, to Pan profesor, (napiszmy w cudzysłowie), "potknięcia" Pana Prezydenta tłumaczy brakiem wystarczającej ilości też napiszę to słowo w cudzysłowie "inteligencji". Ja odniosłem ostatnio wrażenie, że jest dużo gorzej to nadmiar odwagi!!! To co się dzieje to pokaz wręcz szaleńczej odwagi.

Pozdrawiam

Vote up!
2
Vote down!
0
#1549960