LUDOBÓJSTWO W KOLONII WŁADYSŁAWÓWKA NA ZIEMI SWOJCZOWSKIEJ NA WOŁYNIU

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Inwazja Niemiec hitlerowskich na Rosję sowiecką latem 1941 r. zmieniła wszystko w moim życiu, rozpoczęła się bowiem ciężka, dramatyczna okupacja niemiecka, brzemienna w skutkach dla Polaków na Wołyniu. Póki co przez rok czasu panował u nas względny spokój, Ukraińcy siedzieli cicho, było to jak przysłowiowa cisza przed burzą. Od połowy 1942 r. pojawiły się pierwsze sygnały, że Niemcy wyznaczają młodych Polaków do przymusowej pracy w Niemczech. Nie było to jeszcze poważnym obciążeniem, a zagrożona była najczęściej dorosła młodzież. W naszej okolicy nawet nie było znać ukraińskiej policji w służbie niemieckiej.

Latem 1942 r. Niemcy wysługując się Ukraińcami rozpoczęli również gwałtowną akcję wyniszczania Wołyńskich Żydów. Powszechnie było wiadomo, że zamykają ich w gettach, a potem systematycznie eksterminują. W naszej wiosce wielu gospodarzy polskich przechowywało wielu Żydów i nawet nasi sąsiedzi Nowaczyński Jan i Janina, ukrywali dwie Żydówki i małe dziecko. Ktoś to jednak przyuważył i dosniósł o tym policji ukraińskiej. Do dziś pamiętam jak do naszego domu wpadł wściekły Ukrainiec i krzyczał do mego ojca: „Ty masz Żydów, wydaj ich zaraz tu, bo jak sami znajdziemy, to zabijemy was wszystkich na miejscu!”. Ale nasz tata nikogo nie ukrywał, tak że nikogo nie znaleźli. Niestety u Nowaczyńskich znaleźli i zabrali ze sobą do lasu. Wiadomo co tam z nimi zrobili.

Wiem jednak, że pomimo wszystko, niektórym udało się do końca, do dnia rzezi w naszej kolonii, przechować niektórych Żydów. Dla przykładu Polak z Władysławówki, który mieszkał pod samym lasem, pan Strojwąs, zbudował schron na skraju lasu i tam ukrywał i żywił całą żydowską rodzinę, tak aż po dzień rzezi. Potem musieli uciekać, a jednak udało im się, podobnie i rodzina Strojwąsów przeżyła. Po wojnie osiadła w Hrubieszowskiem na Zamojszczyźnie. Skąd mi to wiadomo? Otóż po wojnie, może w 1964 lub 65 r., raz jeden z mężem odwiedziliśmy pana Strojwąsa i jego rodzinę w ich domu. Byliśmy ciekawi, co stało się z tą rodziną żydowską. O dziwo pomimo tak piekielnych trudności, przeżyli i przedostali się szczęśliwie do Izraela. Po wojnie nie zapomnieli swoich dobroczyńców, ale odnaleźli rodzinę pana Strojwąsa i przysłali specjalne podziękowanie za tak uratowane życie. Mówił nam o tym sam Strojwąs.

Właściwie do zimy 1942 r. było spokojnie i Ukraińcy jeszcze nie atakowali Polaków. Podobnie zima była jeszcze w miarę spokojna i nie znać było obaw przed Ukraińcami. Dopiero od marca 1943 r., tylko śnieg ustąpił, a już tata mówił w domu, że Ukraińcy poczynają mordować Polaków. Gdy przychodziła noc całą rodziną opuszczaliśmy dom i szliśmy spać do sąsiadów Ukraińców o nazwisku Kłosowski. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej trudna, tak że co raz to jakaś rodzina potajemnie uciekała do miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Właśnie Jan Nowaczyński zabrał swoją rodzinę i wszyscy uciekli do miasta, jeszcze przed zimą 1942 r. . Jego gospodarstwo zajęła ukraińska rodzina znad Buga o nazwisku Kłosowscy i to u nich właśnie czasami ukrywaliśmy się po nocach. Takich Ukraińców Niemcy osiedlili w naszej kolonii ze cztery rodziny.

Dużo więcej Ukraińców znad Buga, było na kolonii Ewin bowiem była to kolonia wcześniej w większości zamieszkana przez rodziny niemieckie. Było nawet 30 numerów – to była duża niemiecka kolonia, podobnie zresztą inna pobliska kolonia Wandywola. Z Polaków na Ewinie to byli właśnie Antoni Kaliniak i Józef Szklarski. Kiedy w 1940 r. Niemcy przez umowę państwową III Rzeszy Niemickiej z Sowietami, wyjechali do Raichu, Sowieci osiedlali na tych opuszczonych już gospodarstwach właśnie owych Ukraińców znad Buga.

Wracam do ciężkiej wiosny 1943 r., otóż w tym czasie często nocowaliśmy także w lesie i na polu. Czuliśmy się zastraszeni i bardzo cierpieliśmy. Nie pamiętam by ktoś na naszej kolonii organizował samoobronę, oddział partyzancki by się bronić, stawić opór w razie napadu. Nie potrafię tego dziś zrozumieć i widzę tę naszą społeczność, taką bezbronną, jak barnki na rzeź prowadzoną. Kiedy się nad tym zastanawiam to przypominam sobie, jak Ukraińcy sprytnie paraliżowali strachem polskie rodziny. Mianowicie przyjeżdżali uzbrojeni Ukraińcy wozami do Władysławówki, chodzili do domów i brali samych młodych mężczyzn, tłumacząc że będą tworzyć w lesie polską partyzantkę w Lesie Świnarzyńskim. To było około kwietnia 1943 r. .

Z naszej kolonii, szczególnie z drugiego końca od Lasu Kohyleńskiego, nabrali wielu chłopaków, razem było może nawet 10, a przy tym tylko 3 banderowców wartowników. Widać było, że samymi rękoma mogli tych Ukraińców podusić. Proste pytanie czemu tego nie zrobili można wyjaśnić jedynie tak, uwierzyli mianowicie w ukraińską zbrodniczą propagandę, o tworzeniu polskiej partyzantki. Pamiętam jaka byłam ciekawa i osobiście z innymi dziećmi pobiegłam na drogę, by poprzyglądać się tym chłopom. Głowy mieli pospuszczane i byli smutni. Tak ich zabrali i z tym dniem wszelki ślad po nich zaginął. Na pewno wszyscy zostali bestialsko pomordowani w lesie. Szkoda że dziś nie pamiętam ich nazwisk ale dwóch rozpoznałam, byli mi bowiem znajomi. Ludzie potem powszechnie mówili między sobą, że na pewno ich zamęczyli, a jednak nikt nie próbował dalej organizować samoobrony. Za to coraz częściej Polacy całymi rodzinami uciekali do miasta.

 

Dni grozy i noce pełne strachu

 

Na wiosnę 1943 r. zmarł mój dziadzio Marcin Kaliniak ale na pogrzeb pojechał tylko nasz tatuś Piotr Kaliniak i jego rodzony brat Antoni. Obowiązywał już wszystkich zakaz uczestniczenia w nabożeństwach w kościele w Swojczowie. Ukraińcy b. obawiali się tłumnych spotkań Polaków przy naszym kościele. Nawet w niedzielę nie chodziliśmy już do kościoła, nawet nasi rodzice. Dlatego też rok 1943 zapisał się w mojej pamięci, czasem bez mszy świętej, innym Polakom z kolonii Władysławówka podobnie. Mszę za dziadzia odprawił nasz proboszcz ks. Franciszek Jaworski, a jego ciało spoczęło na cmentarzu w Swojczowie. Tam też pochowano babcię Teklę, żonę Marcina, która zmarła wiele lat wcześniej.

Dodam jeszcze, że Niemców w 1940 r. w wielkie mrozy woził do granicy na Bugu swoim wozem dziadzio Józef Szklarski i tak się poważnie zaziębił, że po dwóch tygodniach leżenia w łóżku pomarł. Ks Jaworski pochował go także na cmentarzu w Swojczowie. Podobnie babcia Emilia zmarła rok przed wojną w 1938 r. . Osobiście brałam udział w tym pogrzebie i widziałam jeszcze, że mieli Szklarscy na cmentarzu ładny pomnik. Na tę uroczystość przyjechała nawet mama babci Emilii, a moja prababcia Kamińska z Bełżyc w Lubelskiem.

Od maja 1943 r. uzbrojeni Ukraińcy, nie kryjąc się wcale przejeżdżali przez naszą wieś i głośno śpiewali wrogie piosenki, dla przykładu: „Smert, smert Lachom......” . Szczególnie głośnym echem odbiło się w naszych stronach wymordowanie dwóch polskich rodzin: Rudnickich, a jakiś czas potem Romanowskich w sąsiedniej kolonii Augustów.

Prawdziwa tragedia naszej społeczności zaczęła się właściwie od Krwawej Niedzieli 11 lipca 1943 r., kiedy to lotem ptaka dowiedzieliśmy się, że Ukraińcy wymordowali wszystkich mieszkańców Dominopola. Dużej i starej wsi polskiej w naszej parafii. Z tej makabrycznej zbrodni wyratowały się tylko cudem, nieliczne jednostki, często pokaleczone i bliskie obłędu. A to co opowiadano sobie o przebiegu pogromu, mroziło krew w żyłach. Wiedzę o tej tragedii zawdzięczamy panu Nowaczyńskiemu, który cudem zdołał wydostać się z mordowanej i szczelnie pilnowanej przez banderowców wsi. Resztkami sił przedostał się do Władysławówki i schronił się u swojego rodzonego brata. W naszej kolonii wielu było Nowaczyńskich, ten był sąsiadem Ambrożego Schaba. Wieści które przekazywał w oka mgnieniu rozeszły się po naszej okolicy. Moj tata Piotr Kaliniak udał się tam osobiście i wysłuchał uważnie całej tej historii. Kiedy wrócił mówił naszej mamie w domu: „Działy się tam straszne rzeczy, Ukraińcy wymordowali podstępnie wszystkich mieszkańców Dominopola, a sam Nowaczyński wciaż nie może przyjść do siebie.”

Od tego dnia wielki strach padł na wszystkich mieszkańców naszej kolonii. Niemniej jednak nikt z nas nie widział jeszcze wtedy, że takie barbarzyńskie napady miały miejsce, tego dnia w bardzo wielu innych miejscowościach na Wołyniu. Pomimo wszystko u nas nic właściwie się nie zmieniło, ludzie nadal nocami ukrywali się gdzie kto mógł, a w dzień pracowali.

Tak przeszedł w naszych stronach niemal cały lipiec i sierpień i tylko czasami ludzie ze strachem opowiadali sobie, kolejne akty barbarzyństwa ukraińskiego. Pod wpływem tego co się działo mój tata Piotr oraz Ambroży Schab naradzali się wspónie, by zoorganizować ludzi w naszej kolonii i wspólnie uciekać do miasta Włodzimierz Wołyński. Po rozeznaniu sytuacji, przekonali się szybko, że ogół mieszkańców naszej kolonii sprzeciwia się takiej ucieczce. Nawet żona Ambrożego Paulina tłumaczyła, jak to kobieta: „Z czego my tam będziemy żyć w mieście, gdzie my się tam podziejemy?” Tak oto ani samoobrony, ani nawet wspólnej ucieczki, nie udało się w naszej kolonii zorganizować, a oczekiwano po prostu na to, co się dalej wydarzy. Był to poważny błąd bowiem w końcu stało się to, co najgorsze.

 

Banderowskie ludobójstwo na kolonii Władysławówka

 

Napad na naszą kolonię miał miejsce w sierpniu i na pewno w samą niedzielę. O ile dobrze pamiętam było to 21 sierpnia 1943 r., około 6.00 rano. Pamiętam, że tej nocy spaliśmy w polu i właśnie wróciliśmy do domu, rozkręcał się normalny dzień, zwykłe zajęcia przy gospodarstwie. Mama moja Adela Kaliniak z d. Szklarska udała się zwyczajnie do obory, aby wydoić krowy. Ja z siostrą byłyśmy właśnie na podwórku, gdy mama powiedziała do nas: „Słuchajcie co to jest, że ludzie tak krzyczą i ktoś strzela!”

A rzeczywiście gdzieś daleko czasami słychać było co chwilę krzyk i powtarzały się pojedyńcze strzały. Mój tato słysząc to powiedział do nas wszystkich: „Wyskoczę na Ewin do brata Antoniego i zobaczę co to się dzieje.” I zaraz pobiegł przez pola. A ja dalej patrzę i nasłuchuję, bo nasze zabudowania były od drogi kawałek. Na raz patrzę, że z drogi głównej jadą do naszego domu na furmance Ukraińcy, a był ich cały wóz pięciu może sześciu. Zaraz skaczę do mamy i krzyczę, że już z drogi skręcili i jadą na naszą posesję. Mama na to rzuciła wiadro z mlekiem, wyskoczyła z obory i od razu wszyscy pobiegliśmy do naszych sąsiadów Ukraińców o nazwisku Kłosowscy. Stali już na podwórku i byli nie mniej wystraszeni jak my, widać było, że też nie wiedzą co się dzieje. Kłosowski mówi do nas: „Jak Ukraińcy biją Polaków to my was przechowamy ale jak wasi biją naszych, to nas wtedy będziecie ratować.”

Natychmiast wskazał stodołę byśmy się tam mogli dobrze ukryć. Prędko chowamy się zatem, a ja patrzę przez szparę na nasze zabudowania. Widzę bandziorów wyraźnie jak bigają po całym naszym podwórku i bardzo przy tym krzyczą. Widać jak byli wściekli, że zdążyliśmy uciec. Wyskoczyli z podwórka na pole za stodołą, stały tam kopki zżętego zboża. Może dwóch albo i trzech rozrzucało te kopki, tak wściekle nas szukali, sądzili że tam się ukryliśmy. Z pół godziny nas tak szukali po przeróżnych zakamarkach. Nie mogli sobie podarować, że ta polska rodzina zdołała się ocalić. Następnie wsiedli na wóz i odjechali tak jak przyjechali, my jednak pozostawaliśmy w ukryciu przez cały dzień, aż po zmrok. Tego koszmaru nigdy nie zapomnę, przez cały dzień słychać było strzały i rozpaczliwe krzyki okrutnie mordowanych ludzi. Specjalnie słychać było jęki kobiety, długo się męczyła, może nawet godzinę tak biedna konała, potem wszystko ucichło. Po jakimś czasie Kłosowski powiedział nam, że to Irena Schabowa tak bardzo cierpiała. Przyszedł do nas do stodoły, jeszcze podczas dnia i opowiadał co widział i słyszał. Mówił, że właśnie wrócił z naszej kolonii, chodził tam wraz z innymi cztoroma Ukraińcami. Nakrywali ciała prześcieradłami, a młodzież ukraińska kopała doły i tak oto zakopywali ciała pomordowanych Polaków. Gdy nastał wieczór i wszystko ucichło zobaczyliśmy z ukrycia, że pojawił się ich syn Wacek. Był bardzo zdenerowany, rzcił wprost rowerem i chwilę rozmawiał z rodzicami. Następnie razem przyszli do stodoły, a my opuściliśmy kryjówkę wychodząc do nich.

Zaraz Wacek powiedział do nas: „Musicie uciekać ponieważ my was nie ochronimy od bandytów Ukraińców, gdyż jutro będą szukać po wszystkich domach ukraińskich, czy aby ktoś tam się nie ukrywa.” Widzieliśmy, że całe jego rzeczy były mocno splamione krwią, nie trudno było się domyslić, że brał bezpośredni udział w rzezi na Polakach. Zaraz też rzekł Wacek do swojej matki: „Idźcie matko do domu Kaliniaków i wyjmijcie z ram Obraz Święty i przynieście tutaj.” A do nas tak oto dodał: „Jak was Matka Boża nie ochroni to was nic nie ochroni!”

I rzeczywiście Kłosowska poszła do naszej chaty, wyjęła Obraz z ram, przyniosła i dała naszej mamie. Następnie, nie zwlekając wyprowadził nas Wacek przez pola w stronę Ewina. Usilnie namawiał naszą mamę, by mnie zostawiła z nim ale mama nie zgodziła się. Powiedziała krótko: „Jak zginiemy to wszystkie razem!” Zatem Wacek wrócił się do Władysławówki, a my nocą przeszłyśmy przez kolonię Ewin i zatrzymałyśmy się przy domu Antoniego Kaliniaka. Szukałyśmy tam naszego ojca Piotra, na podwórku nawoływaliśmy, czy może się tam gdzieś ukrywa, może nas usłyszy ale nikt nie odpowiadał. Przeszliśmy więc przez gospodarstwo i skierowaliśmy się na Barbarów.

Jakiś czas potem okazało się, że stryjek Antoni słyszał nas tak nawołujących ale nie wychodził. Poważnie obawiał się, że to sami Ukraińcy zmusili nas do wołania, aby także i ich rodzinę wytropić i zlikwidować. Zatrzymaliśmy się w Barbarowie u Ukraińca o nazwisku Nachwatiuk, którego syn Piotr Nachwatiuk kilka lat wcześniej ożenił się z moją stryjeczną siostrą Antoniną z domu Kaliniak, córką Antoniego. Nachwatiuk poinformował nas, że z naszych nikt do niego jak na razie nie dotarł. Udałyśmy się do lasu, ponieważ mieszkał pod lasem i przeszliśmy około dwóch km, krótko po wejściu do lasu, usłszałyśmy tuż za nami krzyki i strzelaninę. Możliwe, że ktoś nas przyuważył i teraz nas ścigali, chcieli nas tam ponownie pozabijać. Mama na to ukryła nas w chaszczach i gęstwinie i tam nas zostawiła, a sama udała się do Józefa Ostapa. Było to bowiem wciąż niedaleko naszej kolonii Władysławówka.

Ostap był przyjacielem taty. Mama powiedziała mu wszystko i zaraz przyszła do nas jego córka, chyba miała na imię Ewa lat około 25. Zabrała nas do stodoły Ostapa i tam nas dobrze ukryła, przyniosła też rzeczy. Mama wytłumaczyła Józefowi gdzie są zakopane przy naszym domu rzeczy i on rzeczywiście poszedł, odkopał i przyniósł. Te rzeczy w których uciekaliśmy, były już bardzo zniszczone. Ostap poszukiwał i naszego taty Piotra ale bez powodzenia.

Po jakimś czasie dowiedzieliśmy, że nasz tatuś Piotr w tym krytycznym momencie rzezi nie zatrzymał się u brata Antoniego ale z jego podwórka udał się do kolonii Swoczówka, gdzie mieszkała siostra naszej mamy Stanisława Kuczek. Była to mała kolonia zamieszkana przez Polaków, rozłożona nad samym lasem Świnarzyńskim. Rodzina Kuczków posłyszała już strzały i wszyscy powychodzili na podwórko, gdyż do Władysławówki było może tylko 3 km. Naraz przed ich dom wpada nasz tata Piotr i krzyczy, by natychmiast uciekali: „Uciekajcie! Ukraińcy mordują Polaków! Zabili Adelę i jej dzieci!” W pierwszym odbiorze myśleli, że tatuś oszalał, a on widząc że wcale nie reagują na jego słowa, skoczył do lasu nic więcej nie mówiąc. W lesie chciał teraz nieco odpocząć, tymczasem na Świczówce właśnie zaczynał się napad banderowców. Kiedy rodzina Kuczków posłyszała strzały i krzyki mordowanych ludzi na ich kolonii zaraz wszyscy skoczyli do lasu i tam właśnie znowu spotkali tatusia Piotra. W lesie przeczekali całą noc, a rankiem ruszyli do miasta Włodzimierza Wołyńskiego.

Na leśnych drogach spotykali wielu Polaków z różnych miejscowości, wiele było takich rodzin, zapamiętałam dramat jednej z rodzin. Małżeństwo z trzy - miesięcznym dzieckiem, otóż mąż domagał się natarczywie, by matka dziecko pozostawiła na pastwę losu, lecz ona nie chciała o tym słyszeć, więc zostawił ją z dzieckiem i odszedł sam. Potem okazało się, że z tą chwilą ślad po nim zaginął, a ona i dziecko szczęśliwie przeżyli.

Zanim jednak cała ta grupa uciekinierów trafiła do miasta, przez cały tydzień ukrywali się po leśnych krzakach. My tymczasem nie mieliśmy o tym wszystkim pojęcia. W stodole siedzieliśmy, aż zapadły ciemności. Nocą okazało się, że w jego zabudowaniach ukrytych było znacznie więcej takich osób jak my, kóre teraz powychodziły. Razem było nas 10 osób niedobitków. Pamiętam Polaka o nazwisku Buczek z Władysławówki, innych osób nie znałam bowiem byli z innych miejscowości, przeważnaie ze wsi Dojewa. Była to mała wieś polsko-ukraińska położona niedaleko od Władysławówki, właściwie to byli nasi sąsiedzi. Położona była na łąkach i było tam około 30 domów. Miałam tam jedną koleżankę.

Nas wszystkich jeszcze tej samej nocy przeprowadził sprawiedliwy Ukrainiec Józef Ostap swoimi, sobie tylko znanymi ścieżkami leśnymi, aż w okolice miasta Włodzimierza Wołyńskiego i tam już nas zostawił. Wytłumaczył nam dokładnie drogę do miasta, a sam spiesznie wrócił do domu, też obawiał się bowiem o życie własne i jego rodziny. Szliśmy teraz razem około 1 km, a już powolutku rozwidniało się. Nagle zobaczyłiśmy żołnierzy, którzy z bronią palną biegną w naszą stronę, może było ich trzech, może czterech. Mama kazała nam się przeżegnać, mówiła że to koniec. A mieli do nas 300 m, z tym że byliśmy na łąkach i nie było gdzie uciekać. A to była polska samoobrona. Powitanie było b. radosne, ludzie płakali ze szczęścia. Zaprowadzili nas do wioski, gdzie byli sami Polacy, było tam już dużo polskich partyzantów. Zaraz dali nam pić i mogliśmy odpocząć, a po godzinie szliśmy dalej do miasta, było już tam b. blisko. [fragment wspomnień Reginy Schab z d. Kaliniak z kolonii Władysławówka na Ziemi Swojczowskiej na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S.T. Roch]

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)

Komentarze

Witam Pana,

Bardzo proszę o przesłanie tekstu m.,in. do Kresowego Serwisu Informacyjnego na sierpień 2017

Pozdrowienia

Vote up!
7
Vote down!
0

Aleksander Szumanski

#1544313

Witam i pozdrawiam b. serdecznie Pana Aleksandra. Akcje UPA przeciwko Polakom na Wołyniu były najzwyczajniej zbrodniami przeciw ludzkości, dokonanymi z największym okrucieństwem. Potwierdza to wiele dokumentów w tym cenna, pisemna relacja proboszcza parafii Dederkały ks. dr Józefa Kuczyńskiego.

W informacji dla władz podziemia ten bohaterski kapłan trwający do końca na posterunku pisał: „30 VII b.r. Ukraińcy podpalili kościół Szumbarze zgromadziwszy w nim wprzód zrabowane Polakom rzeczy, bibliotekę itp. Kościół spłonął doszczętnie.

W Zahajcach wymordowano ludność polską m.in. rodzinę Misiurów, których córka przeszłą niedawno na prawosławie. Własny jej mąż prawosławny Ukrainiec wydał ją jako Polkę bandytom. Zamordowano również 11 jeńców sowieckich w Sadukach. Zabito nauczycielkę Koterynę powszechnie kochaną za dobroć. Stadnicki i Maciej Sierakowski z Obór zabici.

W Borkach pod Krzemieńcem banda ukraińska ostrzelała oddział niemiecki i raniła oficera. Spalono za to 2 chaty (charakterystyczne, tylko 2 chaty). Wieś Rybcza w krzemienieckim powiecie ocalała jak dotąd dzięki dobrze zorganizowanej samoobronie i nieustannej czujności. Wszystkie gospodarstwa polskie wokoło spalone. Podobnie spłonęły, a ludność została wymordowana: Piszczatyńce, Zarudzie, Matwiejowce i Zahajce. Gdzie pozostawał jeszcze jaki dwór, został zrównany z ziemią.

Według dotychczasowych danych zostało doszczętnie spalonych w krzemienieckim 53 folwarki, między nimi folwarki stanowiące własność Liceum Krzemienieckiego. 3 ocalono tam gdzie stoi załoga niemiecka. (…)

Morderstwa cechuje wszędzie nieopisany sadyzm. Małe dzieci z ustami przeciętymi od ucha do ucha i napis na kartce: ’Polska od morza do morza’. Kobiety wbijane na pal, mężczyźni rozrywani końmi. Obcinanie kolejno wszystkich członków przed zadaniem śmierci.

Rzesze uciekinierów koczują w Krzemieńcu, we Wiśniowcu w klasztorze i w innych miejscach. Nędza wśród nich okropna – nagląca konieczność pomocy. Pomoc może być dwojaka: wyciąganie stamtąd ludzi, posyłanie im pieniędzy. Jedno i drugie leży w naszych możliwościach Chodzi tylko o środki i szybkość działania, bo ostatnie wieści są coraz okropniejsze.”

Jest to tylko część dokumentu sporządzonego przez ks. Kuczyńskiego, a opublikowanego 15 lipca 2017 r. przez Zbigniewa Grabowskiego w art. pt.: „Wysoki rangą oficer UPA, który własnoręcznie odrąbywał Polakom głowy”

Cały artykuł jest dostępny na stronie: http://prawy.pl/54296-wysoki-ranga-oficer-upa-ktory-wlasnorecznie-odrabywal-polakom-glowy/

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1544382

Przejmujace swiadectwo ukrainskiego ludobojstwa na Polakach.

Vote up!
4
Vote down!
0

Gosia

#1544343

Nie zapominajmy jednak o Ukraincach (chyba wiekszosc ukrainskich sasiadow wymienionych w powyzszych wspomnieniach), ktorzy z narazeniem zycia ratowali swoich polskich sasiadow...

Zydzi do dzisiaj upamietniaja "sprawiedliwych wsrod narodow swiata" - a w jaki sposob my Polacy dziekujemy Ukraincom, ktorzy ratowali naszych rodakow?

Nie wszyscy Ukraincy nalezeli do UPA ... 

Vote up!
4
Vote down!
0

mikolaj

#1544365

w tym tekście wspomina się sprawiedliwego Ukraińca

Vote up!
3
Vote down!
0

Grzesiek

#1544399

Witaj mary. Dziękuję za czas i miłość dla Kresów i Kresowian. Rzeź Wołyńska nie ograniczała się tylko do terenów wiejskich. W miasteczkach w których chronili się Polacy z wymordowanych wsi licząc, że tam znajdą schronienie, też nie było bezpeicznie. I choć stacjonowały w nich niemieckie garnizony, to jednak nie były w stanie, jak się okazało, skutecznie bronić miasteczek, a zwłaszcza ich przedmieść przed atakami UPA. Polacy musieli przenosić się do większych ośrodków. Ci, co tego nie uczynili, byli mordowani…...

O sytuacji, która panowała w takich miasteczkach świadczy fragment listu ks. Jerzego Zwolińskiego do bp Szelążka ordynariusza diecezji. Pisze on tam: ”Wszystkie rodziny katolickie mojej parafii, a raczej niedobitki z okolic zjechały do Beresteczka. Płacz wdowców, lament wdów i sierot, półnagich i głodnych, niebo ustawicznie od pożarów czerwone, ryk bydła głodnego, wycie psów bezdomnych oto atmosfera, którą przez szereg tygodni oddycham, a ponieważ w całym moim życiu kierowałem się więcej uczuciem niż rozumem, serce moje niemądre odmawia posłuszeństwa, bo cierpi za tysiące. Potęguje się ten ból tą okolicznością, że wobec tej żywiołowej klęski i bezmiaru cierpień zaradzić nie mogę najpotrzebniejszym wymogom biednego ludu.

Dwa transporty tych biedaków odjechało na daleki Zachód , w przygotowaniu jest przedostatni , z ostatnim ja odjadę. Zostanie w całej parafii kilka rodzin mętów i szumowin zukrainizowanych. Rzeczy kościoła beresteckiego są zabezpieczone. Klucze oddałem burmistrzowi, czyniąc go surowo odpowiedzialnym za całość świątyni. Gdyby nastąpiło uspokojenie, jak zapowiadają nasi ‘przyjacieli’, i pozostałą mała gromadka wiernych nie opuszczę Beresteczka.”

Jest to tylko część dokumentu sporządzonego przez ks. Jerzego Zwolińskiego, a opublikowanego 15 lipca 2017 r. przez Zbigniewa Grabowskiego w art. pt.: „Wysoki rangą oficer UPA, który własnoręcznie odrąbywał Polakom głowy”

Cały artykuł jest dostępny na stronie: http://prawy.pl/54296-wysoki-ranga-oficer-upa-ktory-wlasnorecznie-odrabywal-polakom-glowy/

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1544384

enej...czy wiesz, że w Polsce jest taki zespół folkowo-rockowy złożony z Ukraińców? Są bardzo popularni, graja w ich radiu, tv, nawet w Londynie koncertowali. Wymijają się co do nazwy ale są tłumaczenia dosyc mętne i nie logiczne, do tego często ubierja sie w czarno czerwone stroje i nigdy publicznie nie skrytykowali ludobójstwa. Bojkotujmy ich muzykę.

Vote up!
2
Vote down!
0

Grzesiek

#1544400

Witam Panie Sławku, cieszą mnie wszystkie informacje na temat Wołynia. Moi dziadkowie ze swymi dziećmi (w tym i moja mama) uciekli z Władysławówki, parafia Swojczów. Interesuje mnie możliwy kontakt z żyjącymi rodzinami z kolonii Władysławówka. Mam kontakt jeszcze z żyjącymi żołnierzami 27 WDPAK Okręgu Warszawa, ale nikt nie pochodzi z okolic Władysławówki. Cieszą mnie każde wspomnienia żyjących. Wspomnienia dziadków nie zdążyłem spisać. Tylko częściowo pozostały w pamięci.
Bardzo proszę o kontakt na imail: adambudyta@o2.pl. Dziękuję z góry i pozdrawiam.

Vote up!
3
Vote down!
0
#1548320

Witam Cię Adamie64. Dziękuję za czas i miłość do Kresów i Kresowian. W tych latach odchodzą już na wieczną wartę ostatni świadkowie ludobójstwa na Wołyniu i Kresach. Tym bardziej trzeba zapisywać wszystkie dostępne wspomnienia, gdyż każda relacja jest na wagę złota. Wielu ludzi spisało swoje wspomnienia, dlatego inne informacje, nawet luźno powiązane, uzupełniają te rodzinne historie. Jesteśmy to winni Owym Męczennikom Ziemi Swojczowskiej, którzy tam w kolonii Władysławówka, Augustów, Ewin, Boża Wola, Swojczówka i w całej okolicy, wciąż leżą w jamach śmierci, po lasach, polach i pod płotami nawet bez chrześcijańskiego pochówku, nawet bez prostego krzyża. Na miłość Boską pytam się po raz setny polskich Pasterzy, co to niby ma być!?

Panie Adamie64 tym bardziej proszę o spisanie, tych wszystkich historii, które pozostały jeszcze w pamięci na świedectwo potomnym, jako dar dla całej rodziny Swojczowskiej. Ogromnie się cieszę, że może Pan jeszcze dać świadectwo! Proszę napisać jak nazywała się Wasza rodzina, członków Waszej rodziny którzy uciekli, Tych którzy może zginęli, może pamięta Pan Waszych sąsiadów lub inne ważne fakty. Proszę koniecznie napisać na mojego emaila: rycerzniebieski@wp.pl

Będziemy w kontakcie. Proszę pozdrowić gorąco żyjących Kresowian, a szczególnie żołnierzy 27 Wołyńskiej DP AK. Raz jeszcze serdecznie pozdrawiam. Z poważaniem S. T. Roch

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1548349

Witam Adamie64 raz jeszcze i polecam lekturze relacje jeszcze innych dwóch świadków, już opublikowane na moim blogu, czyli: relacja Zdzisława Schab z kolonii Władysławówka pt. „Banderowcy masakrują ludność Władysławówki” oraz relacja Władysława Malinowskiego z kolonii Augustów, opisującego banderowski pogrom pt. „W rzezi Władysławówki banderowcy sięgnęli dna piekła”. Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1548355