Ppłk "Janczar" żołnierz niezłomny (22)

Obrazek użytkownika Tomasz A.S.
Kraj

Ppłk "Janczar" żołnierz niezłomny (22)
LUCJAN ANTONI SZYMAŃSKI, (1897-1945) kawalerzysta I wojny; wojny polsko sowieckiej 1918-21 (dowborczyk – uczestnik walk w wyprawie kijowskiej, bitwie warszawskiej i niemeńskiej) oraz II św. ; w 1939 ucieka z niewoli niemieckiej, 1940-44 inspektor obwodów ZWZ i AK; kennkartowe nazwisko Kamiński,pseudonimy "Janczar" i "Garda". Ostatni dowódca podokręgu AK „Białowieża” Warszawa-Wschód. Po aresztowaniu 23 grudnia 1944 i śledztwie NKWD skazany na śmierć i stracony w więzieniu praskim „Toledo” 5 marca 1945 r. na obecnej ulicy Namysłowskiej.

Na zdjęciu: Na jednym z głazów Krzyża-Pomnika wzniesionego według projektu art. rzeźbiarza Dariusza Kowalskiego w 1999 roku na cmentarzu bródnowskim w kwaterze 45N. figuruje nazwisko ppłka Lucjana Szymańskiego Janczara.

Kilka lat temu udało mi się skopiować z internetu wspomnienia porucznika Kazimierza Karlsbada pseudonim „Radek”, w których przypomina okoliczności swego aresztowania, w tym dniu, gdy równolegle aresztowany był też jego przełożony podpułkownik Lucjan Szymański „Janczar”. Dzięki brawurowej ucieczce Radka, ocalił wtedy może swoje życie, a na pewno dzięki temu możemy poznać jego osobiste przeżycia i atmosferę tych dni:

Wspomnienia porucznika Radka cd.
„Mniej więcej po godzinie dotarliśmy do Mińska Mazowieckiego. Trzymają nas w pokoju na pierwszym piętrze, w niewielkiej kamieniczce położonej przy głównej ulicy miasteczka. Na parterze mieści się miejscowa komenda "bezpieki". Jest nas kilkoro. Z "miejscowych" - Koszutski, adwokat z Kałuszyna, z "naszych", poza Marysią, Staszkiem i mną, dorzucają jeszcze Stefę Cieślową i Jurka Lipkę "Jeżewskiego". Pokój nieduży, w rogu piec kaflowy, okno wychodzi na małe, ogrodzone podwórko, od tyłu połączone furtką z rozległym sadem otoczonym wysokim płotem z desek. W naszym pokoju w poprzek drzwi znajduje się mała ławeczka, na której siedzi pilnujący nas wartownik z wymownie skierowaną "pepeszą" w rękach. Nie wolno nam rozmawiać, ale praktyczna Stefa stara się trochę pomóc. Ma duży ręcznik, który zabrała z domu, więc rwie go na kilka części i daje nam po kawałku. Stale trwa gorączkowy ruch. Orientuję się, że "Janczara", jego adiutanta, Bolcia (kpt. Bolesław Stankiewicz) i kilkoro innych już powieźli na Pragę czy do Otwocka do centrali. Nasz pokój w Mińsku był tylko tymczasowy. W ciągu dnia coraz ktoś przychodził nas oglądać. Światło, który cieszył się jak mały chłopiec, gdy coś komuś spsoci, ciągle chwalił się swoimi wyczynami. Tym razem zaczął drwić z Bolcia mówiąc, że w czasie rewizji, którą Światło przeprowadził na Bolcia kwaterze, ten dał mu słowo "oficerskie", że nie ma ukrytej broni, "a patrzcie, co ja znalazłem", i tu pokazał nam zagięty prawie w podkowę rewolwer "colt 45". Był to rewolwer, który Bolcio miał wetknięty za pasek od spodni w czasie natarcia na Niemców pod Węgrowem. Karabinowa kula niemiecka uderzyła w rewolwer zamiast w Bolcia, zgięła go, rykoszetowała w chlebak, który miał zawieszony przez ramię i osiadła spokojnie między kilkoma granatami, którymi "według regulaminu" chlebak w czasie wojny był wypełniony. Bolcio musiał schować colta na pamiątkę, może nawet o nim zapomniał. W żadnym wypadku nie można było traktować tego jako "broń", ale dla obywatela Światło był to jeszcze jeden dowód przewrotności akowców. Oczywiście nadal paradował w moim kożuszku.
Zajrzał potem między innymi miejscowy komendant MO, ale ten przynajmniej nie urągał nikomu i wydawał się raczej zawstydzony. W końcu przyszedł jakiś miejscowy działacz komunistyczny i zaczął złorzeczyć na akowców, którzy to jakoby wydawali Niemcom komunistów. Słuchałem tego przez chwilę obojętnie, ale gdy zaczął opowiadać jak on musiał z okolic Grębkowa uciekać nocą, to zorientowałem się, z kim mam do czynienia. Pamiętam tę noc, kiedy dostałem wiadomość od naszych ludzi w policji kryminalnej, że z rana wraz z Gestapo mają jechać, by aresztować działacza komunistycznego pod Grębkowem. Dąbrowski się nazywał, czy jakoś podobnie. Nie miałem kogo posłać i było już za późno. Pojechałem na noc pożyczonym motocyklem, aby zawiadomić naszych w Grębkowie dopilnować, żeby go znaleźli i ostrzegli na czas. Nie walczyliśmy z komunizmem przy pomocy Gestapo. Cholera mnie wzięła, że ten praktycznie mnie życie zawdzięczający "dobroczyńca proletariatu" śmie nam urągać. Przerwałem mu i spytałem czy wie, kto go pod Grębkowem ostrzegł przed Gestapo. To go zatkało. Podałem mu w przybliżeniu datę, dorzuciłem kilka szczegółów. Warknął krótko, skąd to wiem? "Bo to ja tam byłem obywatelu" - odrzekłem. Odwrócił się i odszedł bez słowa. Później już nikt nie przychodził nas oglądać.
Prowadzali nas pod eskortą do "wychodka" na podwórku. Mnie znów wypadło iść z Marysią. Dzięki niskiej przegrodzie między dwoma przedziałami tej "instytucji" udało nam się zamienić szeptem kilka słów. Powiedziałem jej, że wieję przy najbliższej okazji. Przez ostatnie kilka lat byłem obwodowym szefem "Antyku". Nie wiem, kto poza "Wolskim", wiedział o tym, ale jeśli Światło się o tym dowie, to "blada będzie moja twarz". Marysia szeptem życzyła powodzenia i powiedziała, że ona też szuka sposobności. Przez te kilka godzin bardzo staliśmy się sobie bliscy.
Pod wieczór nastrój w budynku stawał się coraz bardziej świąteczny. Oczywiście nie dotyczyło to nas, ale z wymiany zdań między naszymi wartownikami można było domyślać się, że szykuje się wieczorem większa popijocha. Nie wiem, na jaką to okazję, bo chyba nie z powodu Wigilii. Gdy się na dobre ściemniło, z dołu dochodziły coraz głośniejsze śpiewy (nie kolędowe) i wiwaty. Pokładliśmy się jedno obok drugiego na podłodze, każdy ze swymi niewesołymi myślami. Mimo znużenia i wyczerpania wydarzeniami ostatniej doby, sen długo nie nadchodził. W końcu zmorzyło mnie, lecz budziłem się z byle powodu. Tak właśnie było, gdy zmieniał się wartownik w drzwiach do naszego tymczasowego więzienia. Na dole stale słychać było libację.
Zbudziłem się znowu na dźwięk jakiegoś okropnego ryku. Jak zwykle byłem momentalnie przytomny. Zabrało mi kilka sekund, by skojarzyć sobie, że ryk, który znów się powtórzył, pochodzi z sowieckiej lokomotywy manewrującej na pobliskich torach. Ostrożnie rozejrzałem się po pokoju. Moi współtowarzysze spali pokotem, przytuleni dla ciepła jeden do drugiego. Z dołu budynku nie dochodził żaden szmer. Na ławce stojącej w poprzek drzwi siedział nasz dozorca z "pepeszą" na kolanach, pogrążony w głębokim śnie.
Ostrożnie, powoli, nie spuszczając wzroku z wartownika sięgnąłem ręką ponad głową sąsiada pod piec, gdzie leżały szczapy drzewa do palenia. Przez moment coś we mnie załkało: "szczapą drzewa, w Wigilię?". Wiedziałem, że mając "pepeszę" w ręku, mam szansę ich i siebie wyprowadzić. Wiedziałem też, jaki skutek ma kilka serii z broni automatycznej na ludzi zaskoczonych w pijanym śnie. Pochylona głowa wartownika była prawie w zasięgu mojej ręki, tylko się podnieść i ... Ostrożnie zacząłem budzić Jurka, ktoś musiał poprowadzić zbiegów, gdy ja ubezpieczę ucieczkę. Gestami pokazałem Jurkowi, o co chodzi. Zorientował się natychmiast, lecz przecząco pokręcił głową. Cichym szeptem wyjaśnił, że boi się zemsty na ludziach, w których mieszkaniu go aresztowali. Nie chciał uciekać "na mokro". Odłożyłem szczapę drzewa - nie mogłem sam uciekać, a ich zostawić. Sen znów nie nadchodził, za dużo adrenaliny. Upłynęło może pół godziny, gdy na schodach dały się słyszeć kroki. Wszedł jakiś oficer, chwilę popatrzył na śpiącego wartownika, wyjął z kabury pistolet - patrzyłem spod przymrużonych powiek - podniósł go w stronę śpiącego i lekko zmieniając kierunek, wystrzelił w sufit pokoju. Zrobił się straszliwy rozgardiasz i zamieszanie. Kiedy wreszcie ucichły ostatnie przekleństwa, zainstalowano dwu wartowników i mogliśmy dospać aż do rana w spokoju.(1)
odcinek poprzedni:
http://niepoprawni.pl/blog/5462/pplk-janczar-zolnierz-niezlomny-21
(cdn)
1. Kazimierz Karlsbad ps. „Radek” 200 kartek wyrwanych z młodości (wydanie rocznicowe 1994, z internetu: http://members.shaw.ca/forum/karlsbad/karsbad.htm). Obecnie strona już nieczynna.

Brak głosów

Komentarze

 Ten dylemat rozdzierał niejedno serce. Ucieczka dawała szansę na uniknięcie represji a nawet ocalenie życia, jednak decyzja wiązała się z odpowiedzialnością za los towarzyszy niedoli, a przede wszystkim obawa o konsekwencje, które poniosłaby rodzina.

 

  Ciekawa historia spotkała brata ciotecznego mojego ojca  - Reniusia  ps. "Ryś" z oddziału P8. Kiedy zimą 1946 roku chłopcy  rozparcelowali się po koloniach, UB i NKWD zorganizowały obławę tego terenu.  Wtedy też była Wigilia. 

 Wśród zatrzymanych znalazł się i Reniuś. Podawał się co prawda za kuzyna gospodarzy, ale nie uchroniło go to przed aresztowaniem - nie miał dokumentów. Razem ze sporą grupą zatrzymanych, przeważnie przypadkowych ludzi, trafił do więzienia w Białymstoku.

 W środku nocy drzwi celi otworzyły się stanął w nich  enkawudzista. Skinął na Reniusia.

Chłopak wyszedł z duszą na ramieniu.  Długo szli pustymi korytarzami, mijając po drodze pokoje przesłuchań. Nigdzie nie było widać  strażników. Kiedy skierowali sie wprost ku drzwiom wyjściowym, za którymi widać było ulicę, Reniuś był już pewien, że "zostanie zabity przy próbie ucieczki". Nasłuchał się w lesie różnych historii na temat podstępnych metod oprawców.

 Jakież było jego zdziwienie, kiedy enkawudzista "czystą" polszczyzną syknął: wypier... i rób dalej to, co robisz!

 "Ryś" zdębiał z wrażenia, jednak solidny kopniak przywrócił go do rzeczywistości. Najpierw powoli, potem coraz szybciej oddalał się od ponurego gmaszyska.

 Nigdy nie potrafił zrozumieć, co się wtedy stało.  

 

  

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#231261

 utajniona kolaboracja?

  Zastanawiam się, co może być przyczyną takiej wymownej ciszy?

Czy niewygodny obraz jakiegoś sowieckiego oprawcy, który "wyłamuje się" uznanym opiniom?

 Może postać chłopaka, który opowiadał "bajki", by wyjaśniić czymkolwiek swoje nieprawdopodobne uwolnienie?

 Świadomie wkleiłam tutaj to zdjęcie i opowiedziałam zdarzenie, żeby wyjaśnić historię. Należę do gatunku, zwanego "dziennikarzami śledczymi', chociaż nie jestem zawodowcem,  Sprawy, których się podejmuję, dotyczą z reguły bliskich mi osób, bądź związanych z moją rodziną wydarzeń. 

 Ciągle liczę na to, że dowiem się, kim na prawdę był tamten enkawudzista, który choć Rosjanin, to polskim władał biegle.

  Dlaczego wypuścił chłopaka, chociaż doskonale wiedział, że to partyzant? Co znaczyły słowa: "rób dalej, to co robisz!"?

 Czy był to jeden ze znanych przypadków siania fermentu wśród chłopaków, uwalniając partyzantów, tylko po to, by  zniszczyć zaufanie do nich. Tacy, "trefni", jako odrzuceni, z czasem tracili przywiązanie do Oddziału i łatwo było ich zwerbować.

 

 Tylko, że Renius to typ szczęściarza. Proszę przyjrzeć się wskazującemu palcowi jego prawej ręki. Zniekształcony, zgrubiały - okaleczony. 

 Trzymał ten palec na cynglu swojego RKM-u, kiedy podczas akcji, ubecka kula trafiła wprost w spust karabinu. Pamiątka pozostała na zawsze. Nawet jego własne dzieci nie znały przyczyny tej okropnej blizny.

  Trzy dni przed ujawnieniem, obława w lesie. Przeskakując wąską , brukowana drogę, Reniuś zostaje trafiony w plecy. Kula, to rykoszet, odbity od bruku. Tylko mały fragment pocisku - jego "trzpień" trafi "Rysia". Nosi go w sobie długo. Później, po operacji, ma go zawsze przy sobie, jako amulet.

 Jest jeszcze jedna historia najbardziej nieprawdopodobna, ale tę, zachowam na specjalna okazję:)

 

 "Ryś" trzeci z lewej.

 

 

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#231873

Odcinek następny :

http://niepoprawni.pl/blog/5465/pplk-janczar-zolnierz-niezlomny-23

Vote up!
0
Vote down!
0

********************************** Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#1533560