Beri szablu, beri nyż spotkasz Lacha taj zarisz!

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Gdy we wrześniu 1939 r. wkroczyli do naszej wsi Sierakówka [gm. Werba, pow. Włodzimierz Wołyński] Sowieci, Ukraińcy pozakładali na ręce żółto – niebieskie opaski i publicznie chodzili uzbrojeni w karabiny. Zorganizowali też policje ukraińską, oczywiście za przyzwoleniem sowieckiego okupanta, to wszystko widziałem osobiście. Słyszałem także, że Ukraińcy zatrzymywali i rozbrajali polskich żołnierzy, a gdzieniegdzie dopuszczano się nawet mordów na żołnierzach Wojska Polskiego. W tym czasie jednak, nikt nie wspominał jeszcze o masowych mordach, dokonywanych na ludności polskiej. Choć pamiętam dobrze, że mój tatuś Jan Albingier, już wtedy mówił mi i całej naszej rodzinie w naszym domu: „Może dojść nawet do walki na śmierć i życie, między Polakami i Ukraińcami.”. W tym czasie miał sporo dobrych informacji, gdyż żywo interesował się polityką.

Zaraz po wejściu Niemców do naszej wsi Sierakówka w roku 1941, jeszcze chyba latem przyszło do naszego domu pisemne wezwanie dla naszej najstarszej siostry Emilii. Emilia urodziła się w 1926 r. i miała obecnie około 16 lat. Polecono jej, aby wstawiła się obowiązkowo, chyba do wsi Werba, skąd Niemcy zabrali ją na przymusowe roboty do Rzeszy Niemieckiej. Emilia wróciła do nas do Polski, dopiero w 1946 r. z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Opowiadała nam wszystkim, także mi osobiście, jak ciężko musiała pracować dla Niemców i jak nieludzko obchodzili się z nimi Niemcy, mówiła tak: „Pracowałam w fabryce zbrojeniowej przy produkcji części do samolotów, wraz ze mną pracowało bardzo wielu Polaków i Rosjan. Niemcy żywili nas bardzo podle, dla przykładu, podawali nam brukiew i szpinak z piaskiem. Zdarzało się nieraz, że nas bito, a wyzwiska były na porządku dziennym. Także ja zostałam pobita. Niemcy najbardziej nie lubili Ruskich i ich szczególnie prześladowali. W rezultacie i ja często dostawałam za swoje, ponieważ byłam uważana za Ruską i nic nie pomagało tłumaczenie, że jesteśmy Polakami. Niemcy i tak konsekwętnie mówili do nas: ‘Szwajne Rus!’.”.

Po przyjściu Niemców do naszej wioski, Ukraińcy znów stworzyli policję ukraińską, tylko że tym razem w służbie hitlerowców. Do dziś pamiętam jak nosili na sobie niebieskie mundury. To był właśnie ten czas, gdy wrogość Ukraińców do nas Polaków, była już widoczna gołym okiem. Coraz częściej ginęli ludzie wykształceni i to najczęściej bez śladu. Zabierano ich zwykle nocą z domów i już nikt więcej nie oglądał ich pośród żywych. Pamiętam jak wiosna 1942 r. na nasze podwórko przyjechali wozem Ukraińcy i zaczęli wypytywać ojca o broń, którą jak wcześniej, gdzieś się dowiedzieli, nasz tatuś rzeczywiście naprawiał. To był ciężki karabin maszynowy, a więc rzecz znaczna i cenna. W rozmowie z moim tatem upierali się przy swoim, podkreślając stanowczo, że ojciec broń ma i powinien ją zwrócić, tato bowiem zapewniał, że broni żadnej nie posiada. Z tego co zrozumiałem z tej rozmowy, mój tatuś dostał karabin, gdy jeszcze była zorganizowana prowizoryczna samoobrona przed bandytami i złodziejami, jeszcze zanim władzę na tym terenie objęli Niemcy. Podczas tego przesłuchania stałem tuż obok taty, a Ukraińcy wcale mnie nie odpędzili. Ponieważ tatuś konsekwentnie zapewniał Ukraińców, że broni nie posiada, zmusili go, aby poszedł z nimi, a ja pojechałem z nim. Wywieźli nas wtedy do lasku za wioskę i tam kazali nam zejść z wozu, a następnie rozpoczęli od razu, bardzo brutalne dalsze przesłuchiwanie ojca. Dwóch potężnie zbudowanych Ukraińców, na przemian zadawało pytania, a przy tym mocno biło. Widać było, że bardzo im zależało, aby tatuś przyznał się komu ładował CKM i gdzie potem ukrył ten karabin. Ojciec jednak wciąż uparcie zapewniał, że to nieprawda i w rezultacie nie przyznał się. Ja w tym czasie stałem obok nich i płakałem. Prosiłem swoim dziecinnym głosem, aby już tata tak strasznie nie bili, jednak oni wcale na mnie zważali i robili dalej swoją ohydną robotę. Po zakończeniu przesłuchania, chyba przywieźli nas do domu. Dowiedzieliśmy się później, że ci Ukraińcy byli ze stacji kolejowej Owadno, ale tato ich nie rozpoznał. Od tego wydarzenia, mój tatuś już ukrywał się, ale nie zaprzestał pożytecznej pracy dla ojczyzny i nadal ładował broń Polakom.

Między Sierakówką, a Marianówką mieszkał major Wojska Polskiego o nazwisku Biesiadowski. Dzierżawił majątek oraz trzy duże stawy rybne. Gdy mój tatuś ukrywał się, zaraz po tym, jak brutalnie przesłuchiwali go wspomniani Ukraińcy, pewnej nocy siedział w krzakach blisko drogi. Na drodze zobaczył w blasku księżyca jadących Ukraińców, którzy na wozie wieźli ze sobą starego majora Biesiadowskiego. Biedak, był już związany drutem kolczastym i bardzo jęczał z bólu. Od tej pory słuch wszelki po nim zaginął, ludzie tylko w naszych stronach, jak zwykle mówili cichaczem miedzy sobą, że go banderowcy zamordowali w lesie. Czas już był bardzo niespokojny. Jednego dnia moja siostra Wacława Albingier wybrała się ze swoją koleżanką Eugenią Kubicką na pole, aby wiązać garście skoszonego owsa. Nasze pole było od strony ukraińskiej wsi Błażennik. Gdy tak pracowały nagle, któraś z nich zauważyła, że dwóch Ukraińców z bronią podkrada się w ich kierunku, prawdopodobnie chcieli je złapać, by potem gwałcić, a w końcu zamordować. Zauważyły ich, gdy właśnie przekradali się z rowu do rowu przez groblę. Natychmiast rzuciły wiązanie i zaczęły uciekać do swoich domów, do których miały około 500 metrów. Na szczęście ci Ukraińcy nie strzelali za nimi wtedy.

Nasza rodzina bardzo ucierpiała w czasie II wojny światowej, szczególnie latem 1943 r., gdy zostaliśmy zmuszeni opuścić swój rodzinny dom. W tym czasie polskie rodziny z naszej wioseczki zaczęły uciekać do dużej wsi Werba i do miasta Włodziemierza Wołyńskiego, gdzie czuły się bezpieczniej. Już na wiosnę 1943 r. widać było łuny nad okolicznymi wsiami, które nocą atakowane były przez Ukraińców – banderowców, następnie były podpalane, a mieszkająca tam ludność polska, była brutalnie mordowana. Nasi miejscowi ludzie, mówili często wtedy miedzy sobą tak: „Tam gdzie się pali Ukaińcy mordują Polaków!”. Pamiętam jak pewnego dnia, do naszej wsi przybiegła kobieta, która krzyczała, wydzierała się dosłownie na całą wieś tak: „Uciekajcie bo mordują i idą do was! Tylko ja zdołałam uciec, a cała moja rodzina i znajomi zostali wymordowani!”. Widziałem i słyszałem tę kobietę osobiście, gdy tak wszystkim mieszkańcom naszej wsi, wykrzykiwała swój ból i przerażenie. Wydaje mi się, że ta kobieta mieszkała we wsi Błażenik, a nie we wsi Turia, jak podaje moja rodzona siostra Wacława. Błażenik był blisko, zaraz przy naszej wiosce, a wieś Turia była położona trochę dalej.

Pamiętam także, jak ludzie w naszej wsi Sierakówka opowiadali sobie, że w Turii Ukraińcy doszczętnie wymordowali wszystkich mieszkających tam Polaków. Zaledwie tylko dwie osoby miały się uratować. Gdy nasz tatuś Jan zobaczył i usłyszał, co krzyczy ta kobieta, zaraz w pośpiechu załadował wóz, wziął jedna krowę i jeszcze tej samej nocy uciekaliśmy polami w kierunku wsi Werba. W drodze wyrwała się jałówka Kubickich, Polaków i naszych sąsiadów zza miedzy. W tej sytuacji Kubicka poprosiła tatę, aby pomógł jej tę jałówkę złapać. Choć było już bardzo niebezpiecznie i trzeba było, jak najszybciej uciekać, bo nóż ukraiński wisiał nad nami „Lachami”, jednak nasz tata Jan nie odmówił. Pobiegł za bydlęciem z powrotem, aż na podwórko Kubickich w naszej wsi i tam wszedł za jałówką do obory. Dosłownie w tym samym czasie, na podwórko Kubickich przybiegło dwóch Ukraińców i zaczęło wypytywać Kubicką o mojego tatusia. Jednym z tych dwóch, którzy przyszli, miał być sołtys z naszej wsi, Ukrainiec Szuba. Z miejsca zapytał on Kubicką tymi słowami: „Gdzie Albingier?”. A Kubicka na to: „Uciekł do Włodzimierza!”. Wtedy Szuba tak powiedział: „Jak go nóż minął, to go kula nie minie!”. Gdy Szuba to mówił, mój tatuś wciąż cicho siedział w oborze i wszystko to wyraźnie słyszał. Gdy już do nas szczęśliwie dołączył, zaraz opowiedział nam wszystkim także mi, jak go nasz sołtys pięknie na dalsze życie „po banderowsku pobłogosławił”. Po szczęśliwym dotarciu do większej wsi Werba, przebywaliśmy tam tylko około tygodnia czasu, w tym czasie spaliśmy w remizie. Po tych kilku dniach uciekliśmy niezwłocznie do miasta Włodzimierz Wołyński, gdzie było znaczniej spokojnie i gdzie poczuliśmy się o wiele bezpieczniej. W końcu byli tu nie tylko Niemcy, ale także dużo więcej Polaków.

W tych strasznych czasach, w tych Kainowych dniach, doświadczyłem osobiście jeszcze wielu innych przykładów nienawiści Ukraińców do nas Polaków. Dla przykładu słyszałem jak Ukraińcy śpiewali podczas II wojny światowej piosenkę, której słowa są takie: „Beri szablu, beri nyż spotkasz Lacha taj zarisz!”. Niestety wielu, bardzo wielu Ukraińców uległo, tej nieludzkiej ideologii nienawiści i na potęgę zaczęły się rzezie ludności polskiej. Jak już wcześniej wspomniałem w okolicach Swojczowa mieszkała duża rodzina mojego dziadzia i babci Kaliniaków. Dla przykładu w kolonii Ewin oddalonej tylko ok. 2 km od Swojczowa mieszkał ze swoją rodziną Antoni Kaliniak, który był rodzonym bratem mojej mamusi Jadwigi Albingier z d. Kaliniak. Właśnie jego córka Kazimiera wyszła za mąż za Stanisława Dobrowolskiego i zamieszkali również w kolonii Ewin. Po niedługim czasie mieli już małą córeczkę Alfredę, niestety ich radość zniszczona została przez ukraińskich bandytów. Latem 1943 r. banderowcy okrążyli ich wieś, a następnie uzbrojeni w przeróżną broń wchodzili do wsi i mordowali dosłownie wszystkich, których spotkali na swojej drodze. Mordercy nie oszczędzali nikogo, ani kobiet, ani dzieci. Kazia opowiadała mi osobiście, że także ich dom został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. Ona i jej mąż rzucili się do ucieczki. Stanisław chwycił na ręce malutką jeszcze Alfredę, miała wtedy około 1,5 roczku i zaczął szybko uciekać, byle dalej od domu. Niestety zauważyli go oprawcy i celnie posłali mu śmiertelną kulę, gdy padał na ziemię, albo resztką przytomności, albo za przyczyną autentycznego cudu, przykrył swoim ciałem niemowlę, nie czyniąc mu przy tym większej szkody. Kazimiera tymczasem była ukryta w schronie, bądź w najbliższej okolicy i przeżyła napad. Po odejściu bandziorów odnalazła dziecko pod ciałem zastrzelonego męża. Przeżyła wojnę i wyjechała z córką do Polski, gdzie ponownie wyszła za mąż za Edwarda Domańskiego i urodziła drugą córeczkę Teresę. Natomiast Alfreda również przetrzymała jako niemowlę trudy wojny i już jako dorosła kobieta, wyszła za mąż, obecnie nazywa się Sadło i mieszka w Krasnymstawie.

W Swojczowie mieszkała też Leokadia z domu Kaliniak, najmłodsza siostra rodzona mojej mamy Jadwigi. Moi rodzice opowiadali mi, że Leokodia była bardzo piękną kobietą i jeszcze przed II wojną światową wyszła za mąż. Wraz z mężem mieszkali w bliskich okolicach Swojczowa. Podczas rzezi także ich dom, został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. W trakcie napadu zastrzelono jej młodego męża, a ją Ukraińcy zabrali do lasu i przez miesiąc czasu gwałcili. Potem ją okrutnie zamordowali. [fragment wspomnień Czesława Albingier ze wsi Sierakówka na Wołyniu]

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)

Komentarze

Dzień dobry, szukam informacji nt rodziny Kubickich na których się Pan powołuje w swoim artykule. Piszę Pan tam o Eugenii Kubickiej, sądzę że jest to moja babcia (Genowefa Kubicka). Pochodziła z Sierakowic i była córką Juliana i Sabiny z domu Marut. W ataku banderowców w 1943 roku zginęli jej dziadkowie, tj Aleksander +1943, żona Antonina +1943 z d. Kazańska. Zginęli również wujkowie Tadeusz +1943, Jan +1943 i chyba brat Zygmunt. Uciekali w nocy wraz z rodziną Wacławy Roch z domu Albingier. Znalazłam właśnie informacje na stronie http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/sierakowka-roch_waclawa_i_czeslaw.html.
W cytowanym artykule jest mowa, że Juliusz (Julian) Kubicki (tata babci)prawdopodobnie przeżył wojnę. Julian został został wywieziony w głąb Rosji, wydostał się z Armią Andersa, walczył pod Monte Casino, do kraju powrócił z Anglii osiadł w miejscowości Debrzno, pow. człuchowski zmarł 7.07.1969 r. I tam też mieszkała babcia.
Proszę o kontakt w tej sprawie. Chce się jak najwięcej dowiedzieć o rodzinie Kubickich. Pozdrawiam:)

Vote up!
4
Vote down!
0
#1522006