Prezydenckie prawybory w USA...

Obrazek użytkownika Jacek K.M.
Świat

Chociaż wokół zima, Amerykę trawi przedwyborcza gorączka. Obydwie partie obstawiają szanse swoich kandydatów, aby z nich wyłonić po jednym zwycięzcy, który stanie do walki o prezydenturę.

]]>http://media.breitbart.com/media/2015/12/Trump-Cruz-Vegas-GOP-Debate-Getty-640x480.jpg]]>

Trzeba przyznać, że sytuacja w Ameryce jest niepokojąca, ustrój republikański z którego tak dumni są Amerykanie powoli paraliżowany jest zakusami banksterskiej oligarchii i odsyłany na boczny tor do lamusa historii. W sumie nie ma już wyraźnego podziału na Partię Demokratyczną reprezentującą mniej zasobnych obywateli i mniejszości, a Partię Republikańską popieraną przez wielki biznes. Dziś z 10 najbogatszych członków Kongresu siedmiu to demokraci, elity obydwu partii połknął wielki biznes.

Partie te dalej istnieją i przy okazji kolejnych wyborów hucznie organizują współzawodnictwo ubiegając się o poparcie sympatyzujących z nimi segmentów społeczeństwa, związków zawodowych i tradycyjnych grup interesu. Jednak trudno mówić tu o poważnych różnicach poglądów liderów obydwu partii, o czym dowiadujemy się podczas głosowań w Kongresie. Na dzień dzisiejszy elity obydwu partii zarządzane i kierowane są przez lobbystów reprezentujących interesy wielkich ponadnarodowych korporacji, których dążenia nie są tożsame z interesami Narodu.

Dla przykładu weźmy stanowiska liderów obydwu partii odnośnie tak głośnego problemy nielegalnej imigracji i tzw. uchodźców. Republikanie tradycyjnie dbając o suwerenność USA, nawołują do kontroli granic i poszanowanie prawa, tożsamości i  kultury. W rzeczywistości są pod silną presją lobby biznesowego wszechwładnej  Izby Handlowej (Chamber of Commerce), która chce taniej, nowej siły roboczej.

Demokraci tradycyjnie walczą o prawa człowieka i miejsca pracy dla kierowanych przez siebie członków związków zawodowych, którym napływ siły roboczej obniży poziom płacy (!). Z drugiej strony lobbują o przyjęcie jak największej liczby imigrantów, aby po pierwsze ich reprezentować, po drugie aby przyjąć ich w szeregi Partii Demokratycznej.  Rezultat jest więc taki sam, obydwie partie nie zabezpieczają granic, pocieszając tylko wkurzonych obywateli w czasie kampanii wyborczych. Oczywiście dzisiejsza Partia Republikańska przypomina Partię Demokratyczną sprzed 50 lat, a Partia Demokratyczna jest tak naprawdę partią socjalistyczną…

Wróćmy jednak do tematu prawyborów w prezydenckiej kampanii obydwu partii.

Scenariusz wyborczy w Partii Demokratycznej jest prosty, zwyciężczynią ma zostać 68-letnia żona byłego prezydenta, była senator i była sekretarz stanu Hillary Rodham Clinton, której jako przyzwoitkę przydzielono senatora ze stanu Vermont socjalistę/komunistę, z pochodzenia polskiego Żyda, 74-letniego Bernie Sanders. Sanders jest obecny w tym wyścigu, aby pokazać, że Hillary która, podobnie jak Obama jest wyznawczynią lewackich poglądów komunistycznego ideologa Saula Alinsky’ego (z pochodzenia litewsko-rosyjski Żyd), nie jest wcale taka lewicowa, czyli alternatywa może być o wiele gorsza…

Obok Sandersa wianuszek kandydatów tworzy jeszcze dwóch polityków, pozbawiony osobowości 52-letni Martin J. O'Malley (były burmistrz Baltimore i gubernator stanu Maryland) i 69-letni Jim Webb. Najbliższe tygodnie wyjaśnią sytuację z byłym senatorem ze stanu Wirginii.  Jim Webb, który już się wycofał z kandydowania w październiku, kilka dni temu w wypowiedzi zaatakował rolę Hillary Clinton  jako sekretarza stanu i osoby odpowiedzialnej za destabilizację Libii i reszty Bliskiego Wschodu. Webb, to dekorowany weteran wojny wietnamskiej, który nawet służył w administracji prezydenta Reagana sprawując pieczę nad marynarką wojenną, uchodzi za konserwatywnego demokratę. Webb jest też autorem szeregu książek.

Jego zwolennicy właśnie ogłosili, że rozważa on start w wyborach prezydenckich z pozycji niezależnego kandydata w odpowiedzi na monopolizowanie sceny politycznej przez dwie partie. Zapewne jego start zmieniłby scenę wyborczą. Pamiętamy, że w 1992 r. teksański milioner Ross Perot, startując jako kandydat niezależny i rozbijając republikański elektorat, zapewnił zwycięstwo demokracie Billowi Clintonowi powodując przegraną GHW Busha (po pierwszej kadencji). Również w 2000 r. niezależny (tym razem o lewicowych barwach) kandydat Ralph Nader pozbawił zwycięstwa ówczesnego vice prezydenta Al’a Gore’a dając wąskie zwycięstwo GW Bushowi…

Cały przemysł i “hollywood” demokratycznej propagandy znajduje się w rękach Hillary Clinton. Przypomina to nieco następstwo pierwszych sekretarzy w ZSRR, po prostu teraz jest jej kolej, szczególnie po zaskakującym wypchnięciu jej z pierwszego miejsca w prezydenckiej kolejce w 2008 r. przez nikomu nie znanego sympatycznego czarnego młodzika o imieniu Barack Hussein Obama. Tym razem, Hillary mimo przeróżnych zastrzeżeń i skandali, nie pozwoli się wypchnąć...

Po stronie republikańskiej mamy bardziej skomplikowaną sytuację, po pierwsze w szranki stanęło kilkunastu kandydatów, po drugie dotychczasowe rezultaty zmagań przyprawiają establishment Partii Republikańskiej (GOP) o prawdziwy ból głowy. Bossowie partii i rzecz jasna ich sponsorzy z życzliwością obstawiają dynastyczną kandydaturę byłego gubernatora stanu Floryda, syna i brata poprzednich prezydentów, czyli 62-letniego Jeba (John Ellis) Busha nieskromnie upychając jego wyborczą skarbonkę. A tu nic! W TV królują spoty, reklamy wyborcze Busha, które jednak nie przekładają się na głosy poparcia od atakowanego nimi elektoratu. Biedny, jak dotąd z trudem czasem plasuje się na końcu pierwszej piątki sondaży...

Przypomina to sowiecki dowcip o całkowicie nowej i rewolucyjnej decyzji urozmaicenia programu rozrywki ze starszą zaufaną i sprawdzoną komunistką wyznaczoną przez plenum na striptizerkę, której nikt nie chciał jednak oglądać... Jak to możliwe pytają towarzysze, przecież striptiz jest tak popularny na zachodzie, a ona jest pewna jeszcze od rewolucji? Otóż, w sondażach zdecydowanie prowadzi 69-letni miliarder Donald Trump, który sam finansuje swoją kampanię, facet do którego GOP przyznaje się niechętnie i z bólem.

Uczciwie przyznam, że moim kandydatem jest Ted Cruz.  Republikański establishment mimo wierzgania wybierając pomiędzy Trumpem, a Cruzem, chętniej widziałby Trumpa, choć ten jest nieokrzesanym czarnym koniem wyścigu. Pamiętajmy, że jeszcze jest wcześnie w tej całej grze i wiele jeszcze może się wydarzyć.  Trump jest nadzieją wyborców, którzy mają dość wszelkiej maści polityków. Wierzą, że właśnie tylko on może rozwalić oligarchiczne partyjne kolesi-owe elity i przywrócić wyborcom wpływ na decydowanie o rządzeniu państwem. Zwolennicy miliardera pieją z zachwytu, kiedy ten na każdym kroku udowadnia, że nie jest politykiem poprawnym politycznie i błyskawicznie potrafi wygarnąć to co myśli. Jego zwolennicy rekrutują się z wielu politycznych opcji, w dużej części z ludzi dotąd nie biorących udziału w wyborach.

Trump od dawna zdecydowanie prowadzi w sondażach,  oczywiście jest populistą i cwanym graczem, jego kariera to właśnie wodzenie za nos polityków. Według sondażu CNN Trump prowadzi peleton kandydatów z wynikiem 39%, na drugim miejscu jest Cruz 18%, Carson 10% i Rubio 10%  z pozostałymi zawodnikami pozostającymi daleko w tyle. Ciągle walczy kilkunastu kandydatów, wydaje się to być związane z dominującym od dawna przekonaniem, że żywiołowa, niezwykła kampania Trumpa zaraz się wykolei, rozpadnie i skompromituje w oczach wyborców. Po każdym jego niespodziewanym wystąpieniu zastępy jajogłowych mądrali, konsultantów wyborczych i innych autorytetów dramatycznie ogłaszali nieuchronny koniec Trumpa. Jednak przeprowadzane na te okoliczność sondaże ukazywały, że właśnie u wyborców Trump zdobył kilka punktów … więcej.

Niefortunne, ostre wypowiedzi Trumpa odnosiły się do kobiet, polityków, weteranów, emigrantów i mniejszości narodowych.  Fachowcy od wyborów prognozują, że Trump nie będzie mógł przyciągnąć liczebnego bloku wyborców pochodzenia latynoskiego jak i czarnoskórych Amerykanów, oraz kobiet. Jednak i tu jajogłowi mogą się pomylić, nie jest bowiem tajemnicą, że właśnie w tych środowiskach funkcjonuje kult macho, zdecydowanego, śmiałego i dobrze prosperującego mężczyzny.

Inną sprawą pozostaje mistrzostwo z jakim Trump porusza się w mediach właśnie dzięki swoim skandalizującym, nieortodoksyjnym wypowiedziom. Kiedy inni z trudem otrzymują czas antenowy (albo muszą słono za niego płacić) Donald jest ciągle oblegany, częściowo z nadzieją, że palnie coś co go wykończy. Fachowcy obliczają gotówkę Trumpa na ok. $70 milionów, czyli tyle ile na swoim koncie ma również kilku jego przeciwników (liczą się pieniądze kampanii kandydata, plus niezależnych komitetów poparcia). Trump do tej pory wydał tylko ok. $300 tys. na spoty w radio i króluje w mediach...

Na drugiej pozycji plasuje się również niezależny od establishmentu (urodzony w Kanadzie, matka Amerykanka, ojciec Kubańczyk) młody senator ze stanu Teksas, 45-letni Ted Cruz.  Uchodzi za prawdziwego konserwatystę, zwalczającego republikański spolegliwy wobec Obamy kurs w Senacie USA.  Jest mistrzem słowa i debaty. Chyba najbardziej inteligentny z kandydatów, ale z powodu pryncypialności i nieustępliwości nie ma wielu przyjaciół wśród politycznych elit. Zbliża się do pozycji lidera wyścigu Trumpa, ma szansę aby wygrać pierwsze prawybory w stanie Iowa, które będą miały miejsce już 1 lutego. Sondaż stacji CBS wskazuje 40% poparcia dla Cruza i 31 dla Trumpa…

Cruz wyznał, że tak jego zwycięska kampania z 2012 r do Senatu, jak i obecna kampania prezydencka opiera się na zwycięskim planie z 2008 r. młodego senatora Baracka Obamy:

Kupiłem książkę menadżera kampanii Obamy, Dawida Plouffe, “Audacity to Win” i dałem szefowi mojej kampanii mówiąc: “Postąpimy dokładnie tak jak tu jest napisane”

Trzecim w rankingu jest (ostatnio lekko słabnący) słynny czarnoskóry (ale prawicowy) neurolog 64-letni doktor Ben Carson, człowiek przesympatyczny i religijny (Adwentysta Dnia Siódmego), uosobienie łagodności i mądrości, autor i filantrop, odznaczony Prezydenckim Medalem Wolności. Otwarcie krytykuje politykę prezydenta Obamy, jest zwolennikiem prawa do posiadania broni. Co gorsze, też nie jest politykiem, a tym bardziej nie ma poparcia elit GOP.

Następnym w rankingu notowań jest z pochodzenia Kubańczyk, młody senator ze stanu Floryda, złotousty, zdolny i sympatyczny 44-letni Marco Rubio, którego rodzice zdążyli uciec przed rewolucją braci Castro. Dobry, gładki mówca, kiedyś polityczny wychowanek swojego dzisiejszego konkurenta gub. Jeba Busha. Rubio wygrał miejsce w senacie reprezentując obywatelski ruch oddolny w GOP, jednak obserwatorzy sądzą, że został już oswojony przez partyjne elity.  

Aby nie przedłużać, wypada zakończyć ten okrojony przegląd najważniejszych kandydatów GOP z których jeden stanie do walki o prezydenturę prawdopodobnie przeciwko Hillary Clinton.

Dla establishmentu wielkie znaczenie ma to, że Trump jest mistrzem “dilowania” (autor “Art of the Deal”), układania się, negocjowania i właśnie na ułożenie się z ewentualnym zwycięzcą liczą. Natomiast jeśli ewentualnie Trump przegrałby starcie z Hillary Clinton, to pozycja partyjnego establishmentu nie byłaby zachwiana, GOP posiada większość w obydwu izbach Kongresu. Przegraną, elity partyjne obarczyły by aktywistyczny ruch oddolny (grassroots movement), który pozwolił GOP na wielkie zwycięstwa w wyborach 2010 i 2014 r.

Właśnie ci wyborcy mają już wszystkiego dość, z nadzieją odpowiedzieli na prośby GOP wygrywając Senat i izbę niższą Kongresu, oczekując zablokowania aktywizmu prezydenta Obamy (np. zablokowanie niefortunnej reformy opieki zdrowotnej), który radykalnie zmienia obraz Ameryki i Świata. Ku ich rozczarowaniu, elity Partii Republikańskiej bezczelnie ich oszukały. Ostatnio Kongres pod przewodnictwem nowego speakera Paula Ryana (b. kandydat na urząd vice-prezydenta u boku Mitta Romneya), zatwierdził wszystkie wydatki budżetowe Obamy (łącznie z finansowaniem skandalicznego Planned Parenthood!), w zamian za zgodę Obamy na sprzedaż amerykańskiej ropy i gazu za granicę.

Bardziej niż Trumpa establishment GOP powinien obawiać się Cruza, który zwyciężył miejsce w Senacie poparty przez ruchy oddolne, właśnie z powodu swojej konsekwentnej wprost heroicznej konserwatywnej postawy. Elity dobrze wiedzą, że jego nie będą w stanie zmanipulować i w ewentualnym starciu poniosą ciężkie straty. Zwyczajowo bowiem prezydent ma wiele do powiedzenia odnośnie struktur i kierunku swojej partii i w razie wygranej Cruza, wielu republikańskich notabli wyleci z hukiem. Właśnie dlatego należy spodziewać się zmasowanego ataku  establishmentu GOP na Teda Cruza, o czym przekonamy się w najbliższym czasie…

 

Jacek K. Matysiak

Kalifornia, 2016/10/01

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (8 głosów)

Komentarze

Wyczerpująca analiza sytuacji przedwyborczej w Stanach Zjednoczonych, którą chciałbym uzupełnić kilkoma uwagami. Jedną z nich jest ta, że kandydujący jako republikanin Donald Trump, jest przyjacielem rodziny Clinton i przed rozpoczęciem kampanii wyborczej odbyło się między nimi długie spotkanie. Niektórzy analitycy polityczni podejrzewają, że D. Trump wysunął swoją kandydaturę po to tylko, aby pomóc H. Clinton w dostaniu się do Białego Domu (po raz drugi, tym razem jako prezydent USA). Jeżeli w decydującym momencie, Trump wycofa swoją kandydaturę, H. Clinton ma zapewnione zwycięstwo. Teraz jednak, gdy Trump zauważył, że jego szanse na zostanie prezydentem są dosyć duże, nabrał ochoty na to stanowisko i nie wiadomo jak to będzie w przyszłości. Uważam, że gdyby H. Clinton została prezydentem USA, byłoby to bardzo niekorzystne dla Polski. Pomimo tego, że kiedyś została ona bardzo upokorzona przez Monicę Lewinsky, dziewczynę żydowskiego pochodzenia, jest ona bardzo pro-żydowska. Monicę zapewne pamiętają Państwo z tak zwanej "afery cygarowej", kiedy to "obsługiwała" ona Bill'a klęcząc pod jego biurkiem, podczas gdy on prowadził rozmowy telefoniczne z przywódcami innych państw. Kiedyś przed wylotem do Polski, gdy polska dziennikarka zapytała H. Clinton, co wie o polskiej kulturze, Clinton, aby przypodobać się środowiskom żydowskim odpowiedziała, "no znam polskie pierogi". Podobno, gdy "afera cygarowa" ujrzała światło dzienne, w Białym Domy zostało potłuczonych przez H. Clinton kilka lamp podczas awantury z Bill'em. Gdybym ja miał decydować o tym kto ma zostać prezydentem USA, wybrałbym kogoś z tej trójki: Elizabeth Warren (niestety nie kandyduje), Carly Fiorina, włoskiego pochodzenia i jako jedyna podczas debat wymieniła Polskę i opowiada się za budową tarczy antyrakietowej w Polsce, oraz Bernie Sanders. Uważam, że Bernie Sanders ma najlepszy program naprawy Stanów Zjednoczonych i wydaje mi się, że pomimo żydowskiego pochodzenia, nie jest wrogo nastawiony do Polski (pewności nie mam), ale moim zdaniem nie ma on szans na nominacje partii demokratycznej. Zgadzam się, że różnice między tymi dwoma partiami znacznie zmalały, jednak partia demokratyczna, pomimo tego, że ma wśród swoich członków wielu bogaczy (kto tam nim nie jest?), dużo bardziej dba o interesy przeciętnego Amerykanina. Na zakończenie dodam jako ciekawostkę, że dawniej partia republikńska nazywała sie Grand Old Party, (czego nie wie wielu Amerykanów), stąd ten skrót "GOP", który przekładasię na: wielka stara partia.

Pozdrawiam

Vote up!
4
Vote down!
0

Bądź zawsze lojalny wobec Ojczyzny , wobec rządu tylko wtedy , gdy na to zasługuje . Mark Twain

#1503619