Wózki

Obrazek użytkownika tadman
Blog

Szpital to trauma i nie tylko dla pacjenta.

Ostatnio byłem zmuszony sporo razy odwiedzać dwie placówki służby zdrowia jako pacjent i jako osoba towarzysząca.
Nie, nie będę tradycyjnie narzekał na jakość świadczonych usług, bo były to tak zwane wiodące placówki. Obie są doskonale wyposażone, co znajduje odbicie na ich stronach internetowych, ale tego czego tam się nie znajdzie to odczuć pacjentów, a także rodzin chorych; tego doświadczyć można tylko w bezpośrednim kontakcie.

Miałem umówioną kolejną wizytę u kardiologa na godzinę 13 w Centrum Kardiologii w Zabrzu (tym które założył prof. Religa). Jak zwykle był poślizg i około wpół do trzeciej zrobiło się pustawo na korytarzach, bo większość lekarzy zakończyła przyjmowanie pacjentów. Do akcji ruszyły sprzątaczki, które wytoczyły wózki uzbrojone w szczotki, mopy, wiadra i środki czystości, aby zrobić porządki w pustych już gabinetach lekarskich.
Z głębi korytarza dał się słyszeć cichawy warkot, który wydawała maszyna do mycia podłóg pchana przez gościa w białym fartuchu. Obok maszyny szedł młody człowiek w dresie w wieku około 25 - 30 lat, chyba bliżej dolnej granicy wieku. Kiedy zbliżyli się zauważyłem, że to jakaś aparatura spoczywająca na wózku, do której młody człowiek podłączony był wiązką węży i przewodów.
Siedzący obok mnie mężczyzna powiedział, że młody człowiek pewnie czeka na serce nadające się do przeszczepu.

***

Druga placówka to Instytut Onkologii w Gliwicach, gdzie osoba z najbliższej rodziny poddawana była naświetlaniom, a bardziej poprawnie napromieniowaniu. Ponieważ naświetlanie trwało przez dwa tygodnie to doskonale znaliśmy drogę i wprost udawaliśmy się pod pomarańczowego CLINICa, czyli aparat do naświetlań paliatywnych, oznaczonego takiego koloru szyldem nad wejściem. Tym razem kolejka szła wolno, bo przywieźli karetkami sporo pacjentów z zewnątrz, a oni mają pierwszeństwo w naświetlaniach.
Gapię się, trochę czytam, a korytarzem przewija się sporo osób z personelu, trochę ubranych na czerwono ratowników z pogotowia, a także chorych wraz z osobami towarzyszącymi lub samych.
Z prawej strony nadjeżdża wózek pchany przez pielęgniarkę. Rzucam okiem na ów wózek, a na nim sporo medykamentów i sprzętu, z którego wyławiam defibrylator, worek ambu i małą butlę z tlenem.
Za siostrą jedzie łóżko szpitalne na kółkach, pchane przez sanitariusza, a obok idzie młoda kobieta. Na łóżku leży bezładnie rzucony koc. W momencie kiedy łóżko jest na wysokości naszej ławki to spod koca dosłownie wyskakuje głowa cztero- lub pięcioletniego malca i rzuca w naszą stronę głośne - Buuu!. Jedna z siedzących pań dosłownie podskakuje z przestraszenia, czym wywołuje szczery chichot małego pacjenta. Cały konwój znika za rogiem korytarza.
Za jakieś pół godziny zza węgła pojawia się wózek pchany przez siostrę, a za nimi łóżko. Kiedy mijają nas to rzucam okiem na łóżko i widzę, że malec śpi teraz na boku, a wyraźnie odciśnięty na czole siatkowy wzór maski do naświetlań nie pozostawia złudzeń.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (8 głosów)

Komentarze

Kiedyś nie mogłam znaleźć na oddziale pielęgniarki, żeby zgłosić jakiś problem, aż wreszcie ją dostrzegłam czymś zajętą schyloną nad noszami na kółkach na samym końcu ciemnego korytarza. Podeszłam, zaczęłam mówić i w jakiejś chwili się zorientowałam, ze ta kupka szmatek, nad którą pracuje,  to  zmarła kobieta, której pielęgniarka usuwa te wszystkie wenflony , cewniki, respiratory etc.

Vote up!
1
Vote down!
-1
#1431234

To tylko relacja. Gdyby to nie wydarzyło się, a było fikcją to można by powiedzieć, że trochę przekombinowane. :)

Dziękuję.

Vote up!
0
Vote down!
-1
#1431330