Nieznane sekwencje wydarzeń związane z Józefem Piniorem...
Józefa Piniora poznałem w Areszcie Śledczym przy ulicy Świebodzkiej we Wrocławiu, dnia 30 lipca, 1983 roku, gdy zostałem przeniesiony do
celi,w której był przetrzymywany wraz z innymi więźniami politycznymi i do 25 sierpnia, 1982 roku, dzieliliśmy wspólną przestrzeń życiową...
Po raz drugi, nasze drogi zetknęły się, gdy Józka przywieziono do ZK Strzelin w dniu 2-go lipca,1984 roku, dwadzieścia dni później, Józek wyszedł na tzw. amnestię, a dzień póżniej, ja zostałem wypuszczony i tego samego dnia, odwiedziłem go w jego mieszkaniu przy ulicy Piastowskiej 37m.8, we Wrocławiu.
To były czasy,gdy byliśmy młodzi i pełni nadziei, że dożyjemy czasów, gdy Polska stanie się rzeczywiście Niepodległa i tym samym wyzwolona spod jarzma sowieckiego.
Józek miał zawsze przy sobie zdjęcie Józefa Piłsudskiego i często podkreślał z jednej strony swe przywiązanie do tradycji PPS-u,a z drugiej postać samego Marszałka "Ziuka".
Z kolei ja ze swej strony, opowiedziałem fragment mojej, rodzinnej historii,w której brat mojego dziadka Bronisława, Jan Żukowski, nie tylko znał osobiście rodzinę Piłsudskich, ale z jednym z braci Marszałka, swego czasu, brał udział na Litwie, w strajkach szkolnych , przeciwko rusyfikacji.
Być może dlatego, Józek Pinior odbierał mnie, jako kogoś, kto podziela jego, lewicowe poglądy ( notabene, po latach, zrozumiałem że za lewicowością Józka Piniora, kryje się najzwyczajniejsze, tzw. postępowe lewactwo), stąd nasze rozmowy były bradziej otwarte i wspólnie połączyło nas kilka sekwencji zdarzeń, o których po upływie 32 lat, chcę napisać...
* * * * * * *
Pragnąc przybliżyć nieco powody, dla których te wspólne z Józefem Piniorem wątki, w ogóle wpisały się, jako sekwencje moich doświadczeń życiowych; muszę cofnąć się do okresu od sierpnia 1981 do chwili mego aresztowania na terenie Czechosłowacji, dnia 3-go listopada, 1982 roku.
17-go sierpnia,1981 roku, znalazłem się w Austrii z zamiarem nie tyle pozostania na zachodzie, co pozyskania środków finansowych, które pozwoliłyby mi, po ewentualnym powrocie do Polski, na stworzenie tzw. "małej,osobistej stablizacji".
Począwszy od jesieni 1978 roku, byłem zaangażowany w działalność opozycyjną - animowałem powstanie niewielkiej grupy pod nazwą: Związek Demokratów Polskich - ROTA, a z uwagi na mój sprzeciw wobec udziału w lecie,1976 roku, w tzw. Wiecach potępienia "warchołów" z Radomia i Ursusa, oraz przekonanie moich kolegów z pracy (na budowie Huty Głogów II w Żukowicach k/Głogowa), zostałem objęty tzw. "wilczym biletem" na terenie całego kraju (o czym przekonywałem się za każdym razem, gdy usiłowałem podjąć zatrudnienie w jakimkolwiek, większym zakładzie pracy - pozostała mi praca na tzw. Umowę Zlecenie w kolejnych Rolniczych Spółdzielniach Produkcyjnych w okolicach Wałbrzycha).
Okres powstawania I Solidarności zastał mnie, jako czlowieka pozbawionego pracy nawet w/w RSP i dopiero po oficjalnej rejestracji Solidarności podjąłem pracę w Wałbrzyskich Zakładach Kwasu Siarkowego i natychmiast zapisałem się do NSZZ Solidarność.
Chwilą przełomową dla mnie była tzw. "prowokacja bydgoska" i późniejsze przygotowania do Strajku Generalnego - miałem wtedy konatkt z śp. Mieczysławem Tarnowskim, którego żona pracowała z moją żoną (obecnie eks-żoną, Jadwigą).
W obliczu fiaska Strajku Generalnego, oraz postaw w myśl aksjomatu: " socjalizm tak, wypaczenia nie", oraz: "walczymy o socjalizm z ludzką twarzą",ale przede wszystkim po wysłuchaniu wystąpienia Jaruzelskiego apelującego o " 90 dni spokoju", uznałem że wprowadzenie stanu wyjątkowego, jest już tylko kwestią czasu ( wtedy jeszcze nikt nie wyobrażal sobie, że można zadekretowac wojnę z narodem = Stan Wojenny).
Mój wniosek o paszport traktowałem, jako przygodę intelektualną i rodzaj zamiaru, który w moim odczuciu, z góry jest skazany na niepowodzenie, biorąc pod uwagę, że oprócz w/w aktywności, miałem za sobą współorganizację strajku okupacyjnego ( grudzień, 1979/marzec,1980 roku), na terenie Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Dziećmorowicach k/ Wałbrzycha i próbę zebrania wystarczającej ilości podpisów pod wnioskiem o wprowadzenie wniosku pod obrady Walnego Zgromadzenia członkow wspomnianej RSP, aby przegłosować likwidację zależności organizacyjnej RSP od Wojewódzkiego Zarządu Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych i Organizacji Rolniczych (było to możliwe teoretycznie w oparciu o obowiązujący Status RSP, gdzie jeden z paragrafów coś takiego dopuszczał).
Jakież było moje zdziwienie, gdy bez problemów otrzymałem paszport...
moja radość i zaskoczenie dość szybko się wyjaśniły, dzięki wizycie gen. R. Kolasińskiego, który "prywatnie" jako kuzyn szwagra mojego ojca, życzliwie "doradził" mojemu ojcu, aby mnie namówił, do szybkiego wyjazdu z Polski "o ile nie chcę, już wkrótce, wylądować w tiurmie"...
Przy innej okazji pobytu generała u krewnych w Wałbrzychu, usłyszałem po raz pierwszy, że: "mamy wszystko przygotowane do rozprawy z tą, antysocjalistyczna ekstremą".
Uznałem więc, że należy jechać na tzw. saksy, aby po powrocie mieć , jakieś własne możliwości utrzymania, nie licząc dłużej na zatrudnienie w tzw. "państwowej gałęzi gospodarki".
Stało się inaczej i w skrócie, w moim, skromnym przypadku wygladało to tak:
- W październiku,1981 roku, współorganizowałem powstanie Komitetu Uchodźców Polskich, przebywając wówczas w Obozie dla Uchodźców w Gótzendorf.
- W listopadzie, 1981 rok nasz Komitet Uchodźców Polskich uzyskał osobowość prawną, jako przedstawicielstwo uchodźców i jako swój, główny cel, postawił sobie uzyskanie gremialnego statusu uchodźców politycznych dla wszystkich Polaków, przebywających wówczas w Austrii.
- Starania nasze zostały uwieńczone sukcesem w trakcie rozmów na terenie Obozu Uchodźców w Traiskirchen, z Ministrem Spraw Wewnętrznych Austrii, panem Erwin'em Lantz, z udziałem Wysokiego Komisarza d/s Uchodźców Politycznych w Wiedniu, przedstawicieli Poloni w Austrii, oraz Austriacko-Polskiego Komitetu Solidarności z Solidarnością - przyznaniem Polakom przebywającym na terenie Austrii statusu uchodźców politycznych pod warunkiem wystąpienia o taki status. Nie był to więc status o charakterze gremialnym, ale pozwalał na wyjazd naszych rodaków do krajów, ktore do tego czasu odmawiały im wjazdu, określając nieslusznie, jako uchodźcow ekonomicznych. Warto tylko nadmienić, że status ten został nam nadany dnia 5-go grudnia, 1981 roku,a w w dniu nastepnym (6-go grudnia) Austria wprowadziła dla Polaków obowiązek wizowy...Wiedzielismy o tym już kilka dni wcześniej, że coś takiego nastąpi, a nasze oburzenie, Austriacy probowali tonować argumentem, że Austria nie może pozwolic na exodus Polaków - Wiadome nam było, że Jaruzelski ma zamiar użyć przemocy...
- 13-go grudnia, wraz z kolegami z Prezydium Komitetu Uchodźców Polskich ( Przewodniczacy: Mirosław Brzezinski (działacz NZS-u z AGH w Katowicach) i Sławomir Chromiec (wspólpracownik Oficyny NOWA, Mirosława Chojeckiego), około godziny 3-ciej nad ranem (trzy godziny po wprowadzeniu Stanu Wojennego), jeden z naszych rodaków odtworzył nam przemówienie Jaruzelskiego, ktore zostało nadane przez jakąś, zachodnią stację radiową. W niespełna godzinę na palcu apelowym, Obozu Uchodźców w Gotzendorf (Obozu wydzielonego na terenie jednostki wojskowej armii austriackiej), zebralo sie ponad tysiąc naszych rodaków. Znaleźli sie tacy, ktorzy zaczęli nawoływać do zajęcia magazynów z uzbrojeniem i parku maszynowego wozów bojowych, wraz ze stacja paliw (od jednostki i wspomnianych magazynów odzielał nas jedynie metrowy płot z siatki, a na wartowni było kilku żołnierzy, ktorzy swoja służbę pełnili w systemie: 12 godzin na 24 godzin wolnego, spędzanego najczęściej w domu, lub gdzieś w okolicy... Zdołalismy powstrzymać tą prowojkację, jako ciekawostka: jeden z prowokatorów brał później udział w zbrojnym zajęciu Konsulatu PRL w Brnie (Szwajcarii)...
- 14-go grudnia z kolegami z Prezydium naszego Komitetu, poprowadzilismy pieszy marsz z Gotzendorf do Wiednia, gdzie odbywała sie manifestacja pod Ambasadą PRL w wiedeńskiej dzielnicy Hitzing (wzięło w tym marszu udział ponad tysiąc osób, blisko 90% całego stanu osobowego uchodżców).
- Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, 1981 roku, nasz komitet wspólnie z redakcją polsko-jezycznego Tygodnika "Polskie Wiadomości",kierowanego przez Waldemara Stempkowskiego, oraz Austriacko- Polskim Komitetem Solidarnosci z Solidarnością współorganizował wielotysięczną manifestację pod hasłem Marsz Zadumy, poprzedzoną mszą świętą w Katedrze św. Stefana w Wiedniu. Marsz zakończył się na placu pod kościołem św. Andrzeja w pobliżu Ambasady PRL, gdzie miała miejsce kolejna prowokacja, mająca na celu "puszczenie kilkunastotysięcznego marszu" wprost na Ambasadę...po raz kolejny "zdaliśmy egzamin z odpowiedzialności", choć wcześniej, po drodze, miał miejsce tzw. "incydent" z udziałem studentów afgańskich (wcześniej usiłowali oficjalnie się przyłączyć do naszego Marszu, jako współorganizatorzy, podobnie zresztą jak tzw. IV Międzynarodówka, złożona z lewaków różnego autoramentu... ). "Incydent" polegał na tym, że rzucono koktail mołotowa, który, "dziwnym zrządzeniem losu" wylądował w jednym z pokoi Ambasady ZSRR, obok której przechodził nasz marsz... Z kolei, wśród prowokatorów zachecających do ataku na Ambasadę PRL, był właśnie Jan Kruszyk ( wcześniej wspomniany, późniejszy organizator i uczestnik, zbrojnego zajęcia Konsulatu PRL-u w Brnie, na terenie Szwajcarii - ciekawostką jest to, iż nie siedział on długo w więzieniu i po latach okazało się, że Konsulat PRL w Brnie, posiadał tzw. Listy agentów komunistycznych na terenie Zachodu, na czym bardzo zależało CIA..."wersja filmowa" została stworzona dla wywołania wrażenia, że jednak te Listy "uchowały się" przed zaborczą ciekawością m.in. CIA.
- Podczas Wigilii w Domu Polskim w Wiedniu, poznaję Edwarda de Virion, który w tym czasie przebywa w Austrii, jako Prokonsul RPA (Republiki Afryki Południowej) d/s Uchodźców z Europy-środkowo-wschodniej. Edward Prezes Poloni w RPA, były żolnierz Powstania Warszawskiego, cichociemny, przed II wojną światową oficer tzw. Dwójki, po wojnie pozostający w kręgu oficerów Władysława Andersa. Moje kontakty z Edwardem początkowo oficjalne (z ramienia Komitetu Uchodźców Polskich zajmuję tworzeniem listy pod kontem profesji i zawodów tej grupy naszych rodaków, którzy chcą wyemigrować do RPA). Później te kontakty nabierają charakteru osobistego i trwają w ciągu mego pierwszego pobytu w USA, oraz po ponownej emigracji, pobytu drugiego w USA, aż do momentu, gdy otrzymałem w odpowiedzi na mój list, informację od jego żony, że Edward nie żyje ( w latach dziewiędziesiątych ub. wieku).
- W okresie od 4-go stycznia do 4-go lutego, 1982 roku bezpośrednio kieruję całodobowym, ( trwającym przez miesiąc) pikietowaniem Ambasady PRL w Wiedniu.
- Na przełomie stycznia i lutego, 1982 roku, Edward de Virion zaprasza mnie do swojego apartamentu w wiedeńskim Hotelu La France, gdzie w ciągu, trwającego wiele godzin spotkania przekazuje mi swoją wiedzę na temat tzw. Operacjii Millenium.
Operacja Millenium w momencie, gdy Edward zaczął w niej brać udział, jako oficer łącznikowy zarówno brytyjskiego, jak i amerykańskiego wywiadu wojskowego ( początek lat sześdziesiątych ub. wieku), w jego konkretnym przypadku sprowadzała się do wyselekcjonowana,a później koordynacji z ramienia zachodnich wywiadów, roboczych kontaktów z agentami spoza żelaznej kurtyny w celu: przeprowadzenia tzw. konwergencji ustrojowej. W czasie, gdy odbyła się nasza rozmowa, czyli w początkach 1982 roku, wiedza Edwarda była wręcz porażajaca!!! I tak usłyszałem, że powstanie Solidarności, jak to, co potem następowalo, to nic innego, jak praktyczne działania wywiadów w celu do zakończenia przygotowan do konwergencji ustrojowych nie tylko w Polsce i Europie, ale na całym świecie. Usłyszałem, że tzw. "kluczowe postacie opozycji" w Polsce (i nie tylko w Polsce), są "prowadzone" przez wyselekcjonowanych agentów, a poza tym, że na aktualnym etapie, większość tzw. przywódców państw Bloku wschodniego, nie ma bladego pojęcia, że w ciągu najpóźniej dziesięciu lat dokona sie tzw. transformacja ustrojowa i odejdą na "śmietnik historii"...Na moje pytanie o to, czy proces tzw. jednoczenia Europy, będzie dotyczył rownież Rosji sowieckiej, Edward stwierdził, że dalekosiężny Plan przewiduje Unię Euro-Azjatycką, do której nie Rosja zostanie zaproszona, ale to Rosja dokona wchłonięcia pozostałej Europy do Euro-Azjatyckiej Federacji. Ponadtto dowiedziałem się, że w trakcie procesów przy użyciu wojen i konfliktów na tle rasowym i religijnym, dojdzie również do unifikacji wyznaniowej w postaci powołania tzw. Światowej Religii Uniwersalnej...przy nie tylko aprobacie, ale pełnej współpracy ze strony nie tylko Watykanu, ale wszystkich, wiekszych Instytucji Religijnych. Na koniec dowiedziałem się, że pozorna Wolność Polski zostanie przistoczona w globalitarną niewolę pod rządami tzw. Grupy CENTRUM, będącej de facto zalążkiem Rządu Planetarnego, poprzedzonego utworzeniem dziesięciu rządów regionalnych, które ostatecznie oddadzą władzę temu Planetarnemu Rządowi... Moje pytania o jakąś receptę na taki scenariusz, aby nie dopuścić do jego realizacji, Edward zaakcentował długim milczeniem, po czym stwierdził, że on nie dostrzega takich możliwości, aby ten scenariusz dla Polski, Europy i świata, w jakiś sposób "napisać na nowo"...dodając, że fakt, iż o tym mi powiedział, należy przypisać jego nadziei, że ja albo dwie inne osoby, którym też to powiedział, upublicznią to i wtedy może znajdą się tacy, którzy potrafią powstrzymać NWO...Wtedy w sercu podjąłem naiwny, młodzieńczy zamysł, aby nielegalnie wrócić do Polski, nawiązać kontakt z uczciwymi w miarę liderami podziemia i im tą wiedzę przekazać...Potem stało się to moją obsesją, choć nie wiedziałem, w jaki sposób wrócić do Polski, tym bardziej, że Radio Wolna Europa i Głos Ameryki, podając Listę Osób wyznaczonych przez reżim Jaruzelskiego do aresztowania na wypadek takiego powrotu, wymieniała mnie z imienia i nazwiska...
- Na przełomie lutego i marca, 1982 roku, otrzymałem wiadomość (poprzez redakcję Tygodnika "Polskie Wiadomości"), abym zadzwonił do Edwarda de Virion w bardzo ważnej sprawie... W tym czasie przebywałem prawie cały czas w Wiedniu, w mieszkaniu, które wcześniej było nam udostępnione przez jednego z liderów Austriackiej Partii Wolności (OFP) i znajdowało się ono nie daleko Hotelu Schooner Park i rezydencji Cesarzowiej Marii-Teresy, czyli Schooner Palace. Tam też dotarła do mnie w/w informacja,a z rozmowy z Edwardem dowiedziałem się, że chce ze mna przeprowadzić wywiad dziennikarka z nowojorskiej redakcji The Economist, przedstawiająca sie pod nazwiskiem Patrycja Robinson. Edwrad wyraził wątpliwość w prawdziwość jej nazwiska, natomiast był całkowicie pewnym, że pracuje ona de facto dla CIA i jej zadaniem jest "zorientowanie się" nie tyle w samych nastrojach wśród naszej emigracji politycznej, co w zakresie naszej, rzeczywistej wiedzy na temat ewentualnego rozwoju wypadków w Polsce. Edward powiedział mi także, iż skierował ją wcześniej do redaktora Waldemara Stempkowskiego, ale on powiedział nieco, nic nie znaczących bzdur w rodzaju: "iż czuje się w Austrii, jak na lini frontu, bo przecież blisko granicy z Wegrami, gdzie stoją zagony sowieckich czołgów i tylko patrzeć, jak uderzą"...Zapytałem więc wprost Edwarda, czy mam jej zaprezentować wizję "scenariusza" przyszłości, jaki od niego usłyszałem? Wyraził zgodę pod warunkiem, że nie ujawnię jej źródła moich informacji...Zaproponował także, abym skorzystał z tłumacza, ktory nie pracuje dla żadnej placówki i nie jest bliżej związany z jakimkolwiek ruchem. Po kilku dniach miałem odpowiedniego tłumacza, ktorego nazywaliśmy Mariuszkiem żigolakiem, z uwagi na jego zdolności do życia na koszt starszych,znudzonych kobiet. Człowieka, ktory od chwili, gdy tylko poznał wspomnianą Patrycję Robinson,wiedział jak to wykorzystać...na jej zaproszenie i szereg poręczeń, znalazl się w USA,zanim ja przeszedlem pozytywnie interview..Stalo sie tak, jak ustaliliśmy z Edwardem - Patrycja Robinson otrzymała wiele informacji na temat Operacji Millenium i jego celów, wszystko nagrała i kilka dni znow sie z nia spotkałem, bo chciała mojej autoryzacji na opublikowanie tego w The Economist. Postawiła jednak warunek ujawnienia mego źródła informacji - najwidoczniej CIA chciało to wiedzieć - odmówiłem i rozstaliśmy się bez żalu z mojej strony, bo przeciez ten wywiad mial tylko sygnalizować możliwość przecieku tych informacji do opini publicznej i skoro ani Partycja ani The Economist, nie odważyli się tego opublikować, było jasnym, że źrodło było im potrzebne, aby je "uciszyć" - Ciekawostka: dziesięc lat później David Rockefeler na spotkaniu z przedstawicielami prasy w Nowym Jorku, dziękował między innymi wymieniając The Economist na samym wstępie za to, że od dekady utrzymali w tajemnicy informacje na temat tworzących sie wówczas zalązków, silnego już obecnie NWO...
- W marcu, 1982 roku z okazji rocznicy legalizacji NZS-u, wspólnie z Mirkiem Brzezinskim organizujemy Manifestacje pod Uniwersytetem wiedeńskim i marsz spod Uniwersytetu do kościoła polskiej parafii w wiedeńskiej dzielnicy Renweg.
- Pod koniec kwietnia, 1982 miałem interview w Ambasadzie USA o emigrację do USA, jako uchodźcca polityczny, ale pod koniec kwietnia podjąłem próbę (tzw. bojem), przekroczenia granicy między Austrią a Czechosłowacją - próbę całkowicie chybioną z uwagi na bardzo żle wybrany sektor, w którym miałem zamiar ją przekroczyć.
- 28-go maja, 1982 roku wraz z grupą ponad dwustu innych uchodźców wyleciałem do Nowego Jorku, następnie przebywałem w Pocono w stanie Pennsylwania, cały czas mając nadzieję, że Edward dotrzyma słowa i zorganizuje mi bezpieczny powrót do Polski. W ostatnich dniach sierpnia otrzymałem od Edwarda list, w którym opisał mi szczegółowo kiedy i jak mogę zaryzykować taki powrót do Ojczyzny, dając jednocześnie do zrozumienia, iż korzysta z kanałów będących do jego dyspozycji w związku z Operacją Millenium, więc gdy już tylko znajdę się w Polsce, muszę szybko dobrze się schować..Był podany termin lotu polskimi liniami lotniczymi LOT z Wiednia do Warszawy, dnia 8-go października (przypadającym przed weekendem), co według Edwarda dawało mi dwa dni,żebym zniknął z Warszwy. Z samolotu miałem wysiąźć ostatni i na końcu poddać się kontroli graniczno-celnej...Dzięki kontaktom Edwarda zdołałem opuścić z pomocą oficerów LWP, lotnisko Okęcie, wskazano mi natychmiast taksówkę, do której wsiadłem i podałem kierowcy adres mojej cioci na Żoliborzu. Na drugi dzień ten kierowca dostarczył mi mój paszport z pieczątką przekroczenia granicy PRL i zaproponował, że zawiezie tam, gdzie będę bezpieczny...wolałem nie ryzykować, mając świadomość, że trafiłbym tym sposobem, do środowiska po prostu spec-służb PRL-u,a tam nie wiadomo, co by mnie spotkało. Dzięki pomocy mojego wuja, w ciągu następnej doby znalazłem się wpierw w Karkonoszach, potem na terenie Czechosłowacji, aby wrócić w okolice Wałbrzycha. Niestety hierarchowie kościelni nie udzielili mi pomocy w nawiązaniu kontaktu z podziemiem,a jeden z miejscowych, Prałat Iwańczuk, nawet "doradzał mi" poprzez moją łączniczkę, abym " sam się zglosił do SB"...po kilkunastu dniach ciągłego zmieniania miejsca pobytu i wobec informacji, że jestem intensywnie poszukiwany (SB-cja odkryła po trzech dniach, że byłem nie tylko na Liście Pasażerów Biura Lot-u w Wiedniu, ale jednak wszedłem na pokład samolotu, zagadką dla nich było, jak to się stało, że się wymknąłem, bo przecież nie mogłem wyskoczyć z samolotu na spadachronie...), postanowiłem, że przekroczę nielegalnie granice z Czechosłowacją, nastepnie przedostanę sie do Węgier, gdzie już mogłem skorzystać z konatktów, jakie nasza grupa w Wiedniu posiadała, aby przemycili mnie do Austrii. Problem polegał na tym, ze nie mogłem nawiazać kontaktu z Edwardem telefonicznie, ale liczyłem, że nastapi to, jak dotrę na Węgry. Najgorszym jednak pomysłem bylo zorganizowanie ucieczki zbiorowej,w której oprocz mojej żony, wzięła udział jej koleżanka i mój kuzyn. W nocy z 31-go paździenika na 1-go listopada, 1982 roku przekroczylismy granicę w Górach wałbrzyskich, ale już 3-go listopada, zostaliśmy aresztowani przez czeska służbę graniczną...Początkowo trzymano nas w Hradec Kralove, ale 21-go grudnia, 1982 roku, przekazano władzom PRL. Ja trzymany byłem dwukrotnie na terenie Jednostki WOP-u w Kłodzku, żona i jej koleżanka wyszły już w lutym, 1983 roku. Kuzyn w lipcu 1983 roku, po odbyciu wyroku za nielegalnie przekroczenie granicy. Mnie ostatecznie Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego pod przewodnictwem płk. A. Kaucz,w dniu 22-go grudnia, 1983 roku, skazał na 4 lata, z art. 132 (" Kto prowadzi działalność godzącą w podstawowe interesy polityczne PRL, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat dziesięciu"(cytat z pamieci) oraz art. 288.p1 i 273p.2. ówczesnego Kk....moze doczekam takiej chwili, gdy kiedys wielu tzw. przedstawicieli "elit" zostanie skazanych z art. 129, będącego odpowiednikiem tego 132, z którego mnie kiedys skazano...
* * * * * * *
Zanim wyszliśmy na amnestię w lipcu, 1984 roku, Zakład Karny w Strzelinie, "nawiedził' jego Ekscelencja biskup Tadeusz Pieronek, w towrzystwie (jeśli mnie pamięć nie zawodzi) E. Buły, owczesnego Komendanta MO w randze wiceministra Spraw Wewnętrznych PRL-u.
Celem tej "wizyty pasterskiej" był udział w selekcji więźniów politycznych pod kontem ich przydatności do tzw. transformacji i w charakterze tzw. "konstruktywnej opozycji"...
Przede mną do gabinetu Naczelnika ZK Strzelin wezwano Józka Piniora - wyszedł stamtad szybko, a potem nie wiele mial do opowiadania, ja nie ukrywałem tego, ze usłyszałem od tych dygnitarzy, iż owszem, zostanie zastosowana wobec mnie amnestia, ale mam czas do końca 1984 roku, na opuszczenie Polski, albo wrócę do więzienia...
Też dlugo nie przebywałem w gabinecie Naczelnika, może nawet najkrocej ze wszystkich, bo jak tylko dowiedziałem się o co chodzi, to spytałem biskupa T. Pieronka: "Jak Wasza ekscelencja może w towarzystwie tego judasza (tu wskazałem na komendanta MO), brac udział w wypędzaniu rodaków z Ojczyzny?!"
Po tych słowach, w zasadzie nie pamiętam, czy dotykałem w ogóle ziemi, unoszony "pod pachy", przez dwóch strazników poza gabinet Naczelnika...
Od pierwszego dnia pobytu na tzw. wolności,aż do dnia 4-go grudnia, 1984 roku, wielokrotnie bywałem w mieszkaniu Józka i Marii Piniorów, co oczywiście bardzo denerwowalo SB-cję, tym bardziej, że rozmawiając o sprawach zupełnie nie istotnych, pisaliśmy wszystko na karteczkach, po czym palilo się je przy okazji np. przypalania kolejnego papierosa, lub gdy nagromadzilo się z tych pisemnych kowersacji, nieco karteczek...
Od samego początku mojej znajomości z Józkiem Piniorem zastanawiałem się czy jego ideowość jest zbudowana, rzeczywiście na fundamencie dążeń do odzyskania przez Polskę Niepodległości, czy może odgrywa taką rolę?
Odpowiedź na to pytanie była dla mnie o tyle istotną, że w tamtym czasie w swej naiwności, nosiłem sie z zamiarem stopniowego przekazania mu informacji, jakie usłyszałem od Edwarda de Virion...
Innymi słowy, szukałem sojusznika w kimś, kto w obecnych czasach, jest zadeklarowanym zwolennikiem nie tylko tzw. "społeczeńtswa otwartego" - inaczej hałastry lewackiej, która pod pozorami równości ,wolności i pluralizmu, chce zniszczyc nie tylko Polskę, ale w ogóle wszelkie narody...ale nadal twierdzi, że to on i jemu podobni, chcą dobra Polski.
Chyba nie można się bardziej pomylić w ocenie drugiego czlowieka, niż ja w tamtym czasie w przypadku Józka Piniora.
Tymczasem, na przełomie od sierpnia do grudnia, 1984 roku, wziąłem udział w kilku wspólnych działaniach oraz sekwencjach zdarzeń, ważnych i bardzo ważnych nadal; nie tylko dla mnie, czy Józka Piniora, ale podejrzewam, iż dla większości z moich rodaków.
Nie sposób ich wszystkich tu wymieniać, ale wspomnę o trzech, z których ostatnie, mogło zakończyć się dla mnie śmiercią...
Sekwencja Zdarzeń Nr. 1.
W czasie licznych dyskusji wśród dawnych więźniów politycznych pojawiło się bliżej niesprecyzowane pragnienie "wbicia klina" w proces dogadywania się - przy wiodącej roli hierarchów kościelnych- pomiędzy tzw. wyselekcjonowaną grupą "konstruktywnej opozycji" a reżimowcami.
Każda forma aktywności nie będąca pod kontrolą tzw. drużyny Wałęsy, wydawała mi się atrakcyjną na tyle, aby temu poświęcić swoja uwagę, stąd gdy Józek Pinior opisał mi inicjatywę Zbigniewa Romaszewskiego utworzenia Obywatelskiego komitetu Obrony Praworządności i zaproponował, aby taki komitet powstał w Wałbrzychu,podjąłem się, że przekonam do tego Mietka Tarnowskiego.
W rezultacie w pierwszych dniach września w Walbrzychu powstał pierwszy w Polsce OKOP, Mietek Tarnowski, który nagrywał wszystkie rozmowy telefoniczne w obawie przed SB-cka prowokacją, nagrał również rozmowę z Lechem Wałęsą, na temat OKOP-u.
Mietek puścił mi to nagranie, w którym Bolensa krzyczał mniej wiecej coś takiego (cytat z pamięci)" co ty k..wa nie wiesz, ze to ja powoluję komitety i jak trzeba to je podpalam!"
Uznałbym to za dobry omen, gdyby nie to, że dzień przed oficjalnym podaniem informacji do ośrodków mediów zachodnich, że taki, Obywatelski Komitet Obrony Praworządności, powstał w Wałbrzychu...odbył długiego,nocnego spaceru z Mietkiem Tarnowskim z Placu Tuwima, poprzez dzielnicę Nowe Miasto i Stary Zdrój, do centrum Wałbrzycha.
W czasie tej rozmowy, przechodząc obok kościoła pod wezwaniem św. Barbary, Mietek powiedział wprost, że w tym probostwie odbywaja się kursy przygotowujące przyszłe kadry, gdy już dojdzie do zmian w Polsce...
Spytałem go również wprost, czy SB-cja wie o tych "tajnych kompletach"?
Nieco się zmieszał, ale powiedział, " byłoby naiwnością, aby sądzić, że jest inaczej", zaraz dodając, jakby w formie propozycji, że nie jest przesądzone, abym musiał wyjeżdżać na emigrację...
Zrozumiałem, że nie mogę brać udziału w działaniach tego OKOP-u, bo nie wiadomo ilu tam się znajdzie ludzi, którzy uważają,iż mimo wszystko należy się dogadać z komuną.
Inna sprawą było to, że np. Mietek Tarnowski od zawsze, dialog uznawał za jedyną, dopuszczalna formę zmian w Polsce, a inną kwestia było uczestnictwo w procesie, nad którym całkowitą kontrolę sprawują spec-służby PRL-u,przy jednoczesnym - naiwnym - przeświadczeniu, iż "w końcu zdołamy ich ograć"...
Ten paradoks powtarzał sie wtedy notorycznie w słowach liderów, którzy tak, jak np. Józek Pinior, czy Władek Frasyniuk, są dzisiaj "legendami opozycji", nie wspominając o Bolensie, który był "ojcem chrzestnym" tamtego zaprzaństwa, ubranego w szatki "gry politycznej z komuną".
Sekwencja Nr. 2.
Reżim korumpował, kupował, zastraszał, zabijał lub wyrzucał z Ojczyzny, co też miało wielorakie formy; od groźby bezpośredniej, po naciski na najbliższą rodzinę, co objawialo się straszeniem przerażonych matek czy żon, iż przyjdzie im "rozpoznawać w kostnicy swoich bliskich" - wszystko to dotyczyło głównie niezdecydowanych, lub otwartych przeciwników rezimu.
Inną kategorię stanowili ludzie do końca Niezłomni, czyli tacy, wobec których nie mogli zastosować powyższego arsenału socjo-inżynierii i takiego człowieka Niezłomnego, dotyczy ta sekwencja zdarzeń, wiążąca się z Józefem Piniorem, oraz ze mną, niejako w tle...
Oficer SB,a w czasie, gdy zajmował się moja sprawą, odelegowany do WSW...kpt. Henryk Hliwo, nie tylko w październiku 1983 roku (już po zakończeniu śledztwa przeciwko mojej osobie), ale w okresie po moim wyjściu z więzienia, "opiekował się z urzędu moją skromna osobą", jak to kiedyś wyjaśnił mojej mamie...
Nie byłem zaskoczony, że wielokrotne zatrzymania miały mnie nakłonić do wyjazdu, ale z drugiej strony tzw. wizyty u mojej mamy,nosiły znamiona "nękania poprzez zastraszanie moich najbliższych", więc kiedy na początku września, 1984 roku dowiedziałem sie od mojej mamy,że SB-ek chce się ze mną spotkać na tzw. "gruncie prywatnym", pomyślałem, że to jakiś nowy rodzaj "gry operacyjnej".
Zastanawiająca była argumentacja, która miała mnie do takiego spotkania przekonać: "gdyby chodziło o zwykłą rozmowę, to przecież my go conajmniej dwa razy w tygodniu zatrzymujemy na rozmowy pouczajace, proszę zapytać syna, kiedy będzie w domu sam i bez świadków".
W tamtym czasie najczęściej przebywałem w towarzystwie obecnej żoną, wtedy narzeczonej, którą miałem poślubić, jak tylko dostanę na piśmie Akt Rozwodowy ( rozwodu z moją pierwszą żoną, Jadwigą).
Fakt, że SB-ek chciał znać wcześniej datę takiego, ewentualnego spotkania, wytworzyło we mnie przeświadczenie, iż całość będzie nagrywana, postanowiłem się zgodzic i samemu nagrać tą rozmowę...
W trakcie rozmowy prowadzonej bez świadków i nagrywanej przeze mnie (taśma znajduje sie w jednym z biur adwokackich na terenie USA...)dowiedziałem się, że wojskowe spec-służby w ciagu nie dalej jak dni, najwyżej tygodni... "wyeliminują fizycznie", księdza Jerzego Popiełuszko,a kolejnymi w kolejce do "usunięcia" są inni księżą i padły nazwiska: Zych, Niedzielak...całość listy na tzw. "pierwszy rzut",miała zawierac dziesięć osób. Spytałem dlaczego mi o tym mówi, czy dlatego, że ruszyło go sumienie?
Stwierdził, że mam dostęp do liderów opozycji i do Ambasady USA, a on nie może tego nie przekazać dalej, ale nigdy nie przyzna się do tego, że przypadkowo wszedł w posiadanie wiedzy o specjalnej grupie likwidacyjnej resortu, bo to dla niego i jego najbliższych oznaczałoby śmierć.
W tym czasie Józek Pinior siedział w areszcie za udział w nielegalnym zgromadzeniu z okazji 31 sierpnia (Porozumień sierpniowych) na ulicy Grabiszyńskiej we Wrocławiu.
Miałem być na tej manifestacji i Józek Pinior zaproponował mi, abym przemówił i opisał socjo-inżynierię SB-cji w stosowaniu naciskow na bylych więźniów, w celu zmuszenia ich do opuszczenia Polski i tu elemnet bardzo zastanawiający:
nasza dyskusja polegała na pisaniu karteczek, które zostały spalone...
tymczasem, kilka dni przed planowaną manifestacją, na adres moich przyszlych teściów, gdzie przecież nie byłem zameldowany, przyszła powiastka z Sądu Rejonowego Wydział Cywilny w Wałbrzychu, że o godzinie bodajze 10-tej z minutami odbędzie sie moja sprawa rozwodowa, akurat w czasie, gdy miałem byc we Wrocławiu na tej manifestacji... Ponadtto, tego samego dnia, dwóch SB-eków (między innymi H. Hliwo) "odwiedzili" moja mamę, aby jej powiedzieć, "że jeśli nie będę na tej sprawie rozwodowej, lub spróbuje ją przełożyć, to oni spowodują, iż rozwodu nie dostanę nawet za pięć lat, ale jeśli pójdę na ta rozprawę, to dostanę rozwod w kilkanaście minut"...I tak się stało, moja sprawa rozwodowa trwała kilkanaście minut...
Pomimo tego, pojechałem do Wrocławia, aby moje informacje przekazać Marii, żonie Józka Piniora.
Zastałem Marię Pinior w towarzystwie Włodka Mękarskiego, który po przeczytaniu mojej relacji, stwierdził,że to jest prowokacja SB-eków, Maria obiecała,że przekaże Władkowi Frasyniukowi, a Mękarski obiecał, że dowie sie o wszystkim arcybiskup Gulbinowicz.
Ponadtto, obiecano mi, że jak Józek wyjdzie, to odwiedzą mnie z Maria w Wałbrzychu,żeby mi przekazać odpowiedź na moja propozycję, jaką rownież umieściłem w tej relacji.
Moja propozycja sprowadzała sie do tego, aby naglośnić te informacje w postaci anonimowego listu, skruszonego SB-ka, ktory kierując całą informację w postaci listów do ambasad zachodnich krajów, jednocześnie do władz MSW PRL-u i Episkopatu, chce w ten sposób zrzucić z sumienia wiedzę, która może się przyczynic do uratowania życia księdza Jerzego Popiełuszki.
Józek Pinior z żoną Marią odwiedził mieszkanie moich, przyszłych teściów przy ulicy Konopnickiej w Wałbrzychu w październiku, ok. dwóch tygodni, przed porwaniem księdza Jerzego.
W sąsiednim pokoju usiedlismy z Józkiem do pisania na karteczkach - według przekazu Józka, Episkopat zostal powiadomiony, a w pierwszej kolejności arcybiskup Gulbinowicz i uznano, że nie należy zastosować mojej propozycji - czyli tzw. listu anonimowego skruszonego SB-ka, bo jest to nie etyczne, poza tym może to tylko przyspieszyć zamiary morderców. Jednoczesnie ostrzeżono mnie,abym nie probował kontaktowac sie z Ambasadą USA, wiedziano że juz wczesniej odbywałem rozmowy z Stephan'em Mull'em i posiadam taka mozliwość samodzielnego przekazania tych informacji, Józek ze swej strony przekonywał mnie, że jest to prowokacja i jakaś gra, w która SB-cy chca nas wmanewrować - Co było dwa tygodnie później każdy juz wie...tu sie kończy ta Sekwencja, choć od pewnego czasu ksztaltowała się Sekwencja kolejna...
Sekwencja Nr. 3.
W trakcie naszych (pisanych rozmów) w okresie wcześniejszym, ale zwłaszcza w czasie wizyty Józka Piniora w Wałbrzychu, wyraził gotowość spotkania z przedstawicielami związków zawodowych z USA i takie spotkanie miała zorganizować pod Warszawą w prywatnej willi Ambasada USA. Z kolei moje rozmowy w Ambasadzie prowadzone pod pretekstem wizyt w Konsulacie w związku z moim wnioskiem o ponowną emigrację polityczną do USA, sprowadzały się do prób przekonania ich, że takie spotkanie może ewentualnie wyłonić grupę, która w przeciwieństwie do druzyny L. Wałęsy, ma inną wizję na Polskę, niż ta wyłaniajaca się z negocjacji dotychczas prowadzonych.
Podnosiłem kwestię krytyki w szeregach opozycyjnych, wobec prowadzonych rozmów, jako ugody ponad głowami Polaków i wbrew oczekiwaniom całego Narodu. Amerykanie powątpiewali w skuteczność takiego przedsiewzięcia, ale w zgodzie z e swoja taktyką posiadania wglądu we wszystkie możliwe ewentualności, zgodzili się na udział Józka Piniora w tej grze, jak również na jego warunek, iż będzie rozmawiał jedynie z działaczami związkowymi. W listopadzie Józek Pinior chciał sie najwidoczniej upewnić o udziale Ambasady w całym przedsiewzięciu i sporządził odreczny list do Leszka Kołakowskiego,prosząc za moim pośrednictwem Ambasadę o przekaznie tego listu...dał mi ten list do przeczytania, bo uznał, że powinienem znać treść, narażajac się na ewntualne zatrzymanie przez SB.
To był w moim odczuciu wierno-poddańczy list kogoś, kto uznaje Leszka Kołakowskiego za najwybitniejszego filozofa, jednoczesnie menotora pokolenia młodych, lewicowych Polaków...pamiętam, że czułem nie tylko dyskomfort,ale coś na kształt uczestnictwa w zdradzie ideałów i zasad chrzescijaństwa pochodzących z Nauczania Jezusa Chrystusa.
Tłumaczyłem sobie w myślach, nic to, najważniejsze, aby wbić klin w te cholerne negocjacje zdrady, przy pełnej aprobacie najwyższych hierarchów kościelnych i tzw. lewicy laickiej, i w swej naiwności przystąpienie Józka Piniora do "tej gry operacyjnej" uznałem za dobry początek - dzisiaj, majac za soba doświadczenie kolejnych dekad i obserwacje rzeczywistości, myślę iz w najlepszym razie jedna grupa sprzedawczyków zastąpiona zostałaby przez inną, mlodszą pokoleniowo, ale równie zachłanną na władzę, bez oglądania sie na rację Stanu Wspólnoty Narodowej Polaków. Najciekawsze jest to, że pociągiem razem ze mną, jechała grupa SB-ków, tak jakby wiedzieli, ze w kieszeni mam ten list, a może mnie pilotowali??Przekazałem ten list Stephan'owi Mull'owi i ajk sie okazalo nieco później, Józek z zadowoleniem stwierdził, ze list dotarł do profesora Leszka Kołakowskiego - w moim odczuciu to miała być gwarancja dla niego, ze moje ustalenia odbywały się z właściwymi ludźmi.
Plan dotarcia do Ambasady USA był prosty, naiwny na tyle, że mógł zaskoczyć SB-cję, jako wręcz nieprawdopodobny...
Ustaliliśmy z Józkiem, że zjawię się u niego w mieszkaniu wcześnie rano, taksówkę weźmiemy na tyle późno, aby pod kasą na lotnisku zjawić się tuż przed zamknięciem sprzedaży biletów (15 minut przed odlotem bilety nie były już sprzedawane,ale można było nabyć bilety na następny lot).
Zdołaliśmy kupić bilety na ranny samolot i kilka minut później zamknięto kasę i zaczęła sie odprawa pasażerów na lot z Wrocławia do Warszawy.
Wydawało się, że jeśli nawet ochrona lotniska złożona z mundurowych milicjantów zauważy nazwisko Piniora na liscie pasażerów, to być może nie zdążą przygotować nam na miejscu "delegacji powitalnej", kolejnym krokiem miało być upewnienie się, że nikt za nami nie idzie, następnie mój wuj, który był taksówkarzem, zawiózłby Józka Piniora na wskazany przez Konsula adres.
Mieliśmy już wychodzić z holu odprawy, gdy drogę zastąpił nam jakiś major MO, dowódca ochrony lotniska we Wrocławiu.
Stwierdził, że ja mogę polecieć, ale pan Pinior poczeka na następny samolot...
Wprawdzie Józek próbował protestować mówiąć: "ale proszę zobaczyć, mam bilecik, więc dlaczego nie mogę polecieć?", jedyne co pozwolono nam zrobić, to zamienić bilety na następny lot.
Józek nie widział w tym sensu,ale zaproponowałem,żebyśmy pojechali do młodszej siostry mojego ojca, z którym ustaliłem, ze w przypadku problemów na lotnisku, wyśle nam do Wrocławia znajomego taksówkarza z Wałbrzycha i ten zawiezie nas do Warszawy.
Wytłumaczyłem Józkowi, ze przecież SB-cja wie, że mamy bilet na następny lot, więc nie będzie się spodziewać,iż ktoś nas odwiezie taksówką...
Niestety, znajomy ojca wystraszył się perspektywy udziału w całym przedsiewzięciu, choć wcześniej nie tylko się zgodził, ale zaoferował, że na trasie do Warszawy, zorganizuje kilka innych taksówek, aby mieć pewność, że nie "ciągniemy za sobą ogona".
Ostatecznie zdecydowalismy się na lot do Warszawy, a tam juz czekalo na nas chyba z kilkudziesięciu SB-kow, którzy zastosowali tzw. inwigilacje na Hiszpana (według metod hiszpańskiej security generała Franko, czyli osoba inwigilowana ma widzieć, że jest objęta opieką).
Kilka godzin beznadziejnych prob pozbycia sie "opieki" i w koncu poszliśmy do Resteuracji w pobliżu Ambasady USA i tam siedząc przy obiedzie pisalismy do siebie na serwetkach, ktore na oczach SB-ków natychmiast po przeczytaniu paliliśmy w popileniczce.
Po posiłku napisałem Józkowi, że idę do Konsula, żeby go zawiadomić o sytuacji, Józek odpisał mi, żeby przeprosić za niepowodzenie naszej próby...
wziąłem ze sobą tą serwetkę do toalety i dopiero tam ją spaliłem, jeden z SB-ków wpadł za mną do środka i zobaczył spaloną serwetkę splywajacą z wodą i wtedy zaproponowałem mu, żeby może zanurkował, to jeszcze coś przechwyci...
Bez trudu zauważyłem jednego z agentów, jak snuje się za mną do Konsulatu, nie sądziłem, ze odważy sie wejść do środka, więc gdy rozmawiałem z Stephen'em Mull'em o całej sytuacji i zobaczyłem tego agenta, jak siedzi sobie w holu i udaje jakiegoś interesanta, pokazałem mu go Konsulowi, że to właśnie jeden z SB-ków.
Nie pomyślałem o dalszych tego konsekwencjach dla mnie,bo SB-ek nie był raczej przedmiotem mej troski...
Konsul cos powiedział do żolnierzy Marines i po chwili juz SB-ek został zwinięty do osobnego pokoju - ponoć po jakimś czasie i w wyniku interwencji MSW, go wypuscili, a potem nawet wystąpil w telewizji i opowiadał, jak go potraktowali imperialiści amerykańscy.
Po moim powrocie do resteuracji, gdzie czekal Józek Pinior, zaproponował że odwiedzimy w Klinice na ulicy Banacha, Piotra Bednarza, który akurat tam przebywał, co według Józka miało być tzw. alibi jego pobytu w Warszawie, moim miały być odwiedziny u cioci na Żoliborzu, gdzie następnie pojechaliśmy, a po kolacji mój wuj odwiózl Józka na lotnisko,skąd odleciał ostatnim samolotem do Wrocławia.
Natomiast ja pojechałem nocnym pociągiem i w Wałbrzychu byłem około szesnastej w dniu 4-go grudnia, czyli na Barbórkę i imieniny Basi, najmłodszej siostry mojej teściowej...
Przechodząc przez ulicę Słowackiego w kierunku ulicy Konopnickiej, gdzie mieszkałem z żoną u jej rodziców, zostałem doslownie powalony na ziemię przez dwóch osobników, jeden z nich tylko warknął w ramach informacji, że są ze Służby Bezpieczeństwa.
Tego dnia z uwagi na Barbórkę, na chodnikach kłębiły się tłumy świętujących górników, więc zaraz zebrał sie tłum gapiów, widząc jak szarpię się
Z SB-ekami, którzy usiłowali skuć mi ręce kajdankami z tyłu,aby mnie pozbawić możliwości stawiania oporu.
Leżąc koło samochodu, z którego wyskoczylo dwóch nastepnych, zauważyłem, że mercedes miał numery z Katowic i skojarzyło mi się, że stamtąd pochodzić miała właśnie specjalna grupa zwana antysolidarnościową ekipą Kiszczaka.
Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń jeden z SB-ków widząc, że pomimo skutych z tyłu rąk, nie chcę dac sie wepchnąć do samochodu i zapieram nogami o nadproża drzwi, wysyczał ze złością: "k..wa juz po tobie, jedziesz do lasu"...
W tym samym momencie, na chodniku, wśród gapiów zobaczyłem sąsiadkę moich teściów i krzyknąłem tylko: "proszę powiedzieć moim teściom i żonie, że porwali mnie mordercy od Kiszczaka!"
Kiedy juz SB-cy wcisnęli mnie między siebie na tylnym siedzeniu, zauważyłem że sąsiadka moich teściów szybko oddala sie w kierunku domu przy ulicy Konopnickiej, pomyslałem wtedy, że jeśli mnie zabiją, to przynajmniej moja żona i rodzina dowie się kto mnie porwal...
Samochód szybko minął ówczesna Komendę Wojewódzką MO przy ulicy Mazowieckiej i pędził w kierunku Świebodzic, a po drodze były liczne kompleksy leśne.
Cały czas dowódca całej grupy,siedzący obok kierowcy z kimś rozmawiał przez radio-telefon i gdy dojeżdżalismy do Filli Politechniki Wrocławskiej, coś powiedział do kierowcy i ten zawrócił na Komende MO.
Na miejscu zaprowadzono mnie,a właściwie zawleczono do gabinetu szefa SB-cji,a tam już byli chyba wszyscy, wałbrzyscy SB-cy.
Po początkowych wykrzyczanych groźbach, ze tym razem uratowałem skórę i sszkoda,że nie mogli mnie jednak wywieźć do lasu, szef SB pokazał mi Nakaz Aresztowania podpisany przez prokuratora wojewódzkiego E. Surowiaka,ale bez daty wydania nakazu i stwierdził, że albo do końca 1984 roku wyjadę na zawsze z Polski, albo "pojadę do lasu,ale tym razem już na zawsze"...
17-go grudnia, 1984 roku oboje z żoną wyjechaliśmy do Austrii, majac w paszportach wbita pieczatke z adnotacją: "z prawem do jednokrotnego przekroczenia granicy PRL"...
Po raz pierwszy odwiedziłem Ojczyznę w 1994 roku na paszporcie ONZ-tu, ponieważ wymazano wszelkie ślady mojego i mojej żony istnienia, nie mówiąc o tym,że cały moj pobyt spędziłem na udowadnianiu, że jestem obywatelem Polski.
W 1997 roku wróciłem na stałe (moja żona i córki juz wtedy przebywaly w Polsce),niestety inwigilacja była na każdym kroku stosowana wobec mojej osoby przez UOP, a w marcu, 2000 roku "nieznani sprawcy" pobili mnie mając zamiar zabić, co pewnie staloby się, gdyby nie jakaś kobieta, która widząc wszystko przez okno swego mieszkania przy ulicy A. Pługa w Wałbrzychu krzykiem wzywała Policję i tylko temu zawdzięczac mogę, ze żyję.
Od 2-giego do 8-mego stycznia, 2012 roku, przebywałem z krótką wizytą w związku z pogrzebem mojego ojca.
Już na drugi dzień zjawiło się ABW,dopytując się, jak dlugo zamierzam zostac w Polsce?
Dwa dni przed powrotem do USA (6-go) po odprowadzeniu na stację Wałbrzych Miasto mojego siostrzeńca, siostry i jej kilkuletniej wnuczki ,wracających po pogrzebie do Elbląga, grupa tzw. dresiarzy zjawiła sie po odjeździe pociągu i idąc za mną na postój taksówek, na głos zmawiali się, czy mnie zaatakować na stacji czy poczekać, ąż wyjdę na ulicę?
Dzieki uprzejmości jakiejś młodej kobiety, mogłem wsiąźć do jedynej taksówki na postoju i uniknąłem kolejnego spotkania z "nieznanymi sprawcami"...
Na lotnisko we Wrocławiu odwózł mnie mój kuzyn i bez trudu zauważyłem, że dwóch agentów ABW, którzy odwiedzili mnie w mieszkaniu mojego ojca, teraz czekali, aż wsiądę do samolotu lecacego do Monachium, skąd miałem lot do Nowego Jorku...
Sekwencje te składają się na moje doświadczenie i nie byłoby one pełne, gdybym nie wspomniał, że w kwietniu, 2012 roku odmówiłem przyjęcia Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski podajac, jako główny powód, że od 1989 roku,aż do chwili obecnej nie nastąpiło prawdziwe Odrodzenie Polski ( jako ciekawostkę podaję jedynie, że odznaczenie to zostało mi przyznane przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dniu 30 listopada (Nr. 434-2009),ale powiadomiono mnie o tym za pośrednictwem mojej siostry dopiero w kwietniu, 2012 roku...
Z tego, co mi wiadomo, Józek Pinior,lider lewackiej międzynarodówki, otrzymał też odznaczenie i przyjmował je z rąk Bronisława komorowskiego, jak przystało na przedstawiciela "sił postępu europejskiego"
Konkluzją dla mnie jest jedno:
drogi nas, Polaków nieustannie marzących o Wielkiej, Narodowej i Suwerennej Polsce, nigdy nie powinny się skrzyżować z drogami tych, którzy jedynie udawali Polaków...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1762 odsłony
Komentarze
Widocznie lewactwo rodem z moskali
4 Grudnia, 2016 - 19:14
Tu pałą jak ZOMO na oślep wali
Gry służb dla myślących są do przejrzenia
Judasze zaś mają tylko pragnienia
Żeby ssać srebrniki i zdradzać wszystkich
Bywa że nawet swoich krewnych bliskich
Pozdrawiam
"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"
"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"