Nieznane sekwencje wydarzeń związane z Józefem Piniorem...

Obrazek użytkownika zbzukowski
Blog

Józefa Piniora poznałem  w Areszcie Śledczym przy  ulicy  Świebodzkiej we Wrocławiu, dnia  30  lipca, 1983 roku, gdy  zostałem przeniesiony  do

celi,w  której był  przetrzymywany  wraz  z innymi  więźniami  politycznymi  i do  25 sierpnia, 1982  roku, dzieliliśmy  wspólną  przestrzeń  życiową...

Po raz   drugi,  nasze  drogi  zetknęły się,  gdy  Józka  przywieziono  do ZK Strzelin w  dniu  2-go  lipca,1984 roku, dwadzieścia  dni  później,  Józek  wyszedł  na  tzw.  amnestię, a  dzień  póżniej,  ja zostałem  wypuszczony  i  tego  samego  dnia, odwiedziłem  go  w jego  mieszkaniu  przy  ulicy  Piastowskiej 37m.8, we  Wrocławiu.

To  były  czasy,gdy  byliśmy  młodzi  i  pełni  nadziei, że  dożyjemy  czasów, gdy  Polska  stanie  się  rzeczywiście  Niepodległa i tym  samym  wyzwolona spod  jarzma  sowieckiego.

Józek miał  zawsze  przy  sobie  zdjęcie  Józefa  Piłsudskiego  i  często  podkreślał  z jednej  strony  swe  przywiązanie  do tradycji PPS-u,a  z  drugiej postać  samego  Marszałka "Ziuka".

Z kolei  ja  ze  swej  strony, opowiedziałem fragment  mojej,  rodzinnej  historii,w  której  brat mojego  dziadka Bronisława, Jan  Żukowski,  nie tylko  znał osobiście  rodzinę Piłsudskich, ale  z  jednym z  braci  Marszałka, swego  czasu,  brał  udział na Litwie,  w  strajkach  szkolnych ,  przeciwko  rusyfikacji.

Być  może  dlatego, Józek  Pinior odbierał  mnie,  jako  kogoś,  kto  podziela  jego, lewicowe  poglądy (  notabene, po latach,  zrozumiałem że  za lewicowością  Józka  Piniora, kryje  się  najzwyczajniejsze, tzw. postępowe  lewactwo), stąd  nasze  rozmowy  były  bradziej  otwarte i  wspólnie  połączyło  nas  kilka  sekwencji  zdarzeń, o  których  po upływie 32  lat, chcę  napisać...

                                                                                                        *  *  *  *  *  *  *

Pragnąc  przybliżyć  nieco powody,  dla  których  te  wspólne  z  Józefem  Piniorem wątki, w  ogóle  wpisały  się,  jako sekwencje  moich  doświadczeń życiowych; muszę  cofnąć  się  do  okresu od  sierpnia  1981  do  chwili  mego  aresztowania  na terenie  Czechosłowacji, dnia  3-go  listopada, 1982  roku.

17-go sierpnia,1981  roku,  znalazłem  się  w Austrii  z  zamiarem nie  tyle  pozostania  na  zachodzie,  co  pozyskania  środków  finansowych, które pozwoliłyby  mi, po ewentualnym  powrocie do  Polski,  na  stworzenie tzw. "małej,osobistej  stablizacji".

Począwszy  od  jesieni  1978  roku,  byłem zaangażowany w działalność  opozycyjną -  animowałem  powstanie  niewielkiej  grupy  pod  nazwą: Związek  Demokratów Polskich - ROTA,  a  z  uwagi  na  mój  sprzeciw  wobec  udziału w lecie,1976 roku,  w tzw.  Wiecach  potępienia  "warchołów"  z Radomia  i Ursusa, oraz  przekonanie  moich  kolegów  z  pracy  (na  budowie Huty Głogów II w  Żukowicach k/Głogowa), zostałem  objęty  tzw. "wilczym  biletem"  na terenie całego  kraju  (o  czym  przekonywałem  się za każdym  razem,  gdy usiłowałem  podjąć  zatrudnienie w  jakimkolwiek, większym  zakładzie  pracy - pozostała  mi  praca na tzw. Umowę  Zlecenie  w  kolejnych  Rolniczych  Spółdzielniach  Produkcyjnych  w  okolicach  Wałbrzycha).

Okres  powstawania  I Solidarności  zastał  mnie,  jako  czlowieka pozbawionego  pracy  nawet  w/w  RSP  i  dopiero  po oficjalnej rejestracji Solidarności podjąłem  pracę  w Wałbrzyskich  Zakładach Kwasu Siarkowego i  natychmiast  zapisałem  się  do NSZZ Solidarność.

Chwilą  przełomową  dla  mnie  była tzw. "prowokacja  bydgoska"  i późniejsze  przygotowania  do  Strajku Generalnego -  miałem  wtedy konatkt  z śp. Mieczysławem Tarnowskim, którego  żona  pracowała  z moją  żoną (obecnie eks-żoną, Jadwigą).

W obliczu fiaska Strajku Generalnego, oraz  postaw w  myśl  aksjomatu: " socjalizm  tak, wypaczenia nie", oraz: "walczymy  o socjalizm  z ludzką  twarzą",ale  przede  wszystkim  po wysłuchaniu  wystąpienia  Jaruzelskiego  apelującego  o  " 90  dni spokoju", uznałem  że  wprowadzenie  stanu  wyjątkowego,  jest  już  tylko kwestią  czasu ( wtedy  jeszcze  nikt  nie  wyobrażal  sobie,  że  można  zadekretowac  wojnę  z  narodem = Stan Wojenny).

Mój  wniosek  o paszport  traktowałem,  jako  przygodę  intelektualną  i  rodzaj  zamiaru, który w moim odczuciu,  z  góry  jest skazany  na  niepowodzenie, biorąc  pod uwagę, że  oprócz w/w  aktywności, miałem  za sobą  współorganizację  strajku okupacyjnego ( grudzień, 1979/marzec,1980 roku),  na terenie  Rolniczej  Spółdzielni Produkcyjnej  w Dziećmorowicach k/ Wałbrzycha  i  próbę  zebrania  wystarczającej  ilości  podpisów  pod  wnioskiem o wprowadzenie  wniosku pod  obrady Walnego Zgromadzenia  członkow wspomnianej  RSP, aby przegłosować    likwidację  zależności  organizacyjnej RSP  od  Wojewódzkiego Zarządu Rolniczych Spółdzielni  Produkcyjnych  i Organizacji  Rolniczych (było  to  możliwe teoretycznie  w oparciu  o obowiązujący  Status  RSP, gdzie jeden  z paragrafów coś  takiego  dopuszczał).

Jakież  było  moje zdziwienie,  gdy  bez  problemów  otrzymałem  paszport...

moja  radość  i zaskoczenie  dość  szybko  się  wyjaśniły, dzięki  wizycie gen. R. Kolasińskiego, który  "prywatnie"  jako  kuzyn  szwagra   mojego ojca, życzliwie  "doradził"  mojemu  ojcu, aby  mnie  namówił,  do szybkiego  wyjazdu z Polski  "o  ile  nie  chcę,  już wkrótce,  wylądować  w tiurmie"...

Przy  innej  okazji   pobytu generała  u  krewnych  w Wałbrzychu, usłyszałem  po  raz pierwszy, że:  "mamy  wszystko przygotowane  do  rozprawy z tą, antysocjalistyczna  ekstremą".

Uznałem  więc, że  należy  jechać  na tzw.  saksy,  aby  po powrocie  mieć , jakieś  własne  możliwości  utrzymania,  nie licząc  dłużej  na zatrudnienie  w  tzw. "państwowej  gałęzi  gospodarki".

Stało  się  inaczej  i  w  skrócie,  w  moim, skromnym  przypadku  wygladało  to  tak:

-  W październiku,1981  roku, współorganizowałem  powstanie  Komitetu Uchodźców  Polskich,  przebywając  wówczas w Obozie  dla  Uchodźców  w Gótzendorf.

-  W listopadzie, 1981 rok  nasz   Komitet  Uchodźców  Polskich  uzyskał  osobowość  prawną,  jako  przedstawicielstwo  uchodźców  i  jako  swój, główny    cel, postawił  sobie  uzyskanie  gremialnego  statusu  uchodźców  politycznych  dla wszystkich  Polaków, przebywających  wówczas  w  Austrii.

-  Starania  nasze  zostały  uwieńczone  sukcesem  w trakcie  rozmów  na terenie Obozu  Uchodźców  w Traiskirchen, z  Ministrem  Spraw  Wewnętrznych      Austrii, panem  Erwin'em  Lantz, z udziałem  Wysokiego  Komisarza d/s Uchodźców Politycznych w  Wiedniu, przedstawicieli  Poloni  w  Austrii,  oraz Austriacko-Polskiego  Komitetu  Solidarności z Solidarnością -  przyznaniem  Polakom  przebywającym  na terenie  Austrii  statusu  uchodźców  politycznych  pod  warunkiem  wystąpienia  o  taki  status.  Nie  był  to  więc  status  o  charakterze  gremialnym, ale  pozwalał  na wyjazd  naszych  rodaków do  krajów,  ktore  do  tego  czasu  odmawiały  im  wjazdu, określając nieslusznie,  jako  uchodźcow ekonomicznych.  Warto  tylko  nadmienić, że  status  ten  został  nam  nadany  dnia  5-go  grudnia,  1981  roku,a  w  w  dniu  nastepnym (6-go  grudnia) Austria  wprowadziła  dla  Polaków  obowiązek  wizowy...Wiedzielismy  o tym  już  kilka  dni  wcześniej, że  coś  takiego  nastąpi, a  nasze  oburzenie, Austriacy  probowali  tonować argumentem, że  Austria  nie  może  pozwolic  na exodus  Polaków - Wiadome  nam  było, że  Jaruzelski  ma  zamiar  użyć  przemocy...

- 13-go  grudnia, wraz  z kolegami  z Prezydium  Komitetu  Uchodźców  Polskich  ( Przewodniczacy: Mirosław  Brzezinski (działacz NZS-u z AGH w  Katowicach)   i Sławomir  Chromiec (wspólpracownik  Oficyny NOWA, Mirosława  Chojeckiego), około  godziny  3-ciej  nad  ranem (trzy  godziny  po  wprowadzeniu  Stanu  Wojennego), jeden z  naszych  rodaków odtworzył  nam  przemówienie  Jaruzelskiego, ktore  zostało nadane  przez jakąś, zachodnią  stację  radiową. W  niespełna godzinę  na palcu   apelowym, Obozu  Uchodźców  w Gotzendorf  (Obozu  wydzielonego  na  terenie  jednostki wojskowej  armii  austriackiej), zebralo  sie  ponad  tysiąc  naszych  rodaków.  Znaleźli  sie  tacy, ktorzy zaczęli  nawoływać  do  zajęcia  magazynów  z uzbrojeniem i  parku  maszynowego  wozów  bojowych, wraz  ze  stacja  paliw (od  jednostki  i  wspomnianych  magazynów odzielał  nas  jedynie  metrowy  płot  z  siatki, a  na  wartowni  było  kilku  żołnierzy, ktorzy  swoja  służbę  pełnili w  systemie: 12  godzin na  24  godzin wolnego, spędzanego  najczęściej  w domu,  lub  gdzieś  w  okolicy... Zdołalismy  powstrzymać  tą  prowojkację,  jako ciekawostka:  jeden z  prowokatorów  brał  później  udział  w  zbrojnym  zajęciu  Konsulatu PRL  w Brnie (Szwajcarii)...

- 14-go  grudnia  z kolegami  z Prezydium  naszego Komitetu, poprowadzilismy  pieszy  marsz  z Gotzendorf  do Wiednia, gdzie  odbywała sie  manifestacja pod Ambasadą  PRL w  wiedeńskiej dzielnicy  Hitzing (wzięło  w tym  marszu   udział  ponad tysiąc  osób, blisko 90% całego  stanu  osobowego  uchodżców).

- Na  kilka dni  przed  Bożym Narodzeniem, 1981  roku, nasz  komitet  wspólnie z redakcją  polsko-jezycznego  Tygodnika  "Polskie Wiadomości",kierowanego  przez Waldemara Stempkowskiego, oraz  Austriacko- Polskim  Komitetem Solidarnosci  z Solidarnością współorganizował wielotysięczną  manifestację  pod hasłem Marsz Zadumy, poprzedzoną  mszą  świętą w  Katedrze  św. Stefana  w  Wiedniu.  Marsz  zakończył  się  na  placu  pod kościołem św. Andrzeja  w pobliżu  Ambasady  PRL, gdzie  miała  miejsce  kolejna  prowokacja, mająca  na celu  "puszczenie  kilkunastotysięcznego  marszu" wprost  na Ambasadę...po  raz  kolejny  "zdaliśmy  egzamin z  odpowiedzialności",  choć wcześniej,  po  drodze,  miał  miejsce  tzw. "incydent"  z udziałem  studentów  afgańskich  (wcześniej  usiłowali  oficjalnie  się  przyłączyć  do  naszego Marszu, jako współorganizatorzy, podobnie zresztą  jak  tzw. IV Międzynarodówka, złożona  z lewaków różnego autoramentu... ). "Incydent" polegał  na tym, że  rzucono  koktail mołotowa, który, "dziwnym zrządzeniem losu" wylądował  w  jednym  z pokoi  Ambasady  ZSRR, obok której  przechodził  nasz  marsz...  Z kolei, wśród  prowokatorów  zachecających do ataku  na Ambasadę  PRL,  był  właśnie Jan Kruszyk  (  wcześniej  wspomniany, późniejszy  organizator i uczestnik,  zbrojnego zajęcia  Konsulatu PRL-u w Brnie,  na terenie Szwajcarii - ciekawostką  jest  to, iż  nie siedział  on  długo  w więzieniu i po latach okazało  się, że  Konsulat  PRL  w Brnie, posiadał  tzw. Listy agentów  komunistycznych  na terenie Zachodu,  na czym  bardzo  zależało  CIA..."wersja  filmowa"  została  stworzona  dla  wywołania wrażenia, że  jednak  te Listy  "uchowały  się"  przed  zaborczą ciekawością  m.in. CIA.

- Podczas  Wigilii  w Domu Polskim  w Wiedniu, poznaję  Edwarda de Virion, który  w tym  czasie  przebywa  w Austrii,  jako Prokonsul  RPA (Republiki Afryki Południowej) d/s Uchodźców  z  Europy-środkowo-wschodniej.  Edward  Prezes  Poloni w RPA, były żolnierz  Powstania Warszawskiego, cichociemny, przed  II wojną  światową oficer  tzw. Dwójki, po  wojnie pozostający w kręgu  oficerów  Władysława Andersa.  Moje  kontakty  z  Edwardem początkowo  oficjalne (z  ramienia Komitetu Uchodźców  Polskich  zajmuję      tworzeniem listy pod  kontem  profesji  i zawodów  tej  grupy  naszych  rodaków, którzy  chcą  wyemigrować  do RPA). Później  te  kontakty  nabierają  charakteru  osobistego  i trwają  w ciągu  mego pierwszego  pobytu  w USA, oraz  po ponownej  emigracji, pobytu  drugiego w USA, aż  do  momentu, gdy otrzymałem  w odpowiedzi  na mój list, informację od  jego żony, że  Edward  nie żyje ( w   latach dziewiędziesiątych ub. wieku).  

-  W okresie  od  4-go  stycznia  do  4-go  lutego, 1982  roku  bezpośrednio  kieruję  całodobowym, ( trwającym  przez  miesiąc) pikietowaniem  Ambasady  PRL  w Wiedniu.

-  Na przełomie  stycznia  i lutego, 1982  roku, Edward  de  Virion  zaprasza  mnie do  swojego  apartamentu  w  wiedeńskim Hotelu  La  France, gdzie w ciągu, trwającego  wiele godzin  spotkania  przekazuje  mi  swoją  wiedzę  na temat tzw. Operacjii Millenium.

Operacja  Millenium w  momencie,  gdy  Edward  zaczął  w  niej  brać  udział, jako oficer łącznikowy  zarówno brytyjskiego, jak i amerykańskiego wywiadu  wojskowego ( początek  lat  sześdziesiątych ub. wieku), w jego  konkretnym przypadku  sprowadzała się  do  wyselekcjonowana,a  później  koordynacji z  ramienia zachodnich  wywiadów, roboczych  kontaktów  z  agentami spoza  żelaznej kurtyny  w celu:  przeprowadzenia tzw. konwergencji  ustrojowej. W czasie,  gdy  odbyła się  nasza  rozmowa,  czyli  w początkach  1982  roku, wiedza Edwarda  była  wręcz  porażajaca!!!  I  tak  usłyszałem, że  powstanie Solidarności,  jak  to, co  potem  następowalo,  to  nic  innego,  jak  praktyczne  działania  wywiadów w  celu  do  zakończenia  przygotowan do konwergencji  ustrojowych  nie  tylko w Polsce  i Europie,  ale  na całym  świecie.  Usłyszałem, że tzw. "kluczowe  postacie  opozycji"  w  Polsce (i  nie tylko  w Polsce), są "prowadzone"  przez wyselekcjonowanych  agentów, a poza tym, że  na aktualnym  etapie, większość  tzw.  przywódców  państw  Bloku wschodniego,  nie ma  bladego pojęcia, że  w ciągu  najpóźniej  dziesięciu lat dokona sie  tzw. transformacja  ustrojowa  i odejdą  na "śmietnik  historii"...Na  moje pytanie  o to,  czy proces  tzw.  jednoczenia  Europy, będzie dotyczył  rownież  Rosji sowieckiej, Edward  stwierdził, że dalekosiężny  Plan przewiduje  Unię  Euro-Azjatycką, do  której  nie Rosja  zostanie zaproszona, ale  to Rosja  dokona wchłonięcia  pozostałej  Europy  do  Euro-Azjatyckiej  Federacji. Ponadtto  dowiedziałem  się, że  w trakcie  procesów  przy użyciu  wojen  i konfliktów  na tle  rasowym  i religijnym, dojdzie  również  do unifikacji  wyznaniowej  w postaci  powołania tzw. Światowej Religii Uniwersalnej...przy  nie tylko aprobacie, ale  pełnej  współpracy  ze strony  nie tylko Watykanu, ale  wszystkich, wiekszych  Instytucji Religijnych. Na koniec  dowiedziałem  się, że  pozorna  Wolność  Polski  zostanie przistoczona w  globalitarną  niewolę  pod rządami tzw. Grupy CENTRUM, będącej de facto zalążkiem Rządu  Planetarnego, poprzedzonego  utworzeniem  dziesięciu rządów  regionalnych, które ostatecznie oddadzą władzę  temu Planetarnemu  Rządowi... Moje pytania o  jakąś  receptę  na taki scenariusz, aby  nie dopuścić  do  jego  realizacji, Edward  zaakcentował  długim milczeniem, po  czym stwierdził, że on  nie dostrzega  takich   możliwości,  aby ten scenariusz dla Polski, Europy i świata, w jakiś  sposób "napisać  na nowo"...dodając, że fakt, iż  o tym mi powiedział, należy przypisać  jego nadziei, że  ja albo dwie inne  osoby, którym też  to powiedział, upublicznią  to i  wtedy  może  znajdą  się  tacy, którzy  potrafią powstrzymać  NWO...Wtedy  w  sercu  podjąłem  naiwny, młodzieńczy  zamysł, aby  nielegalnie wrócić  do Polski, nawiązać  kontakt  z uczciwymi w  miarę  liderami podziemia  i im  tą  wiedzę przekazać...Potem  stało  się  to  moją  obsesją, choć  nie wiedziałem,  w jaki sposób wrócić  do Polski, tym  bardziej, że  Radio Wolna Europa i Głos  Ameryki, podając Listę Osób  wyznaczonych przez reżim  Jaruzelskiego do aresztowania na wypadek  takiego powrotu, wymieniała mnie  z  imienia i nazwiska...

-  Na przełomie  lutego  i marca, 1982  roku, otrzymałem  wiadomość  (poprzez  redakcję Tygodnika "Polskie Wiadomości"),  abym zadzwonił  do Edwarda  de Virion  w bardzo ważnej sprawie... W tym  czasie  przebywałem prawie cały czas w Wiedniu, w mieszkaniu, które  wcześniej było  nam udostępnione przez  jednego  z liderów  Austriackiej Partii Wolności  (OFP) i znajdowało  się ono  nie daleko  Hotelu  Schooner Park  i  rezydencji Cesarzowiej Marii-Teresy, czyli Schooner Palace.  Tam też  dotarła  do  mnie  w/w  informacja,a  z rozmowy  z Edwardem  dowiedziałem  się, że  chce ze mna  przeprowadzić  wywiad  dziennikarka  z nowojorskiej  redakcji  The Economist, przedstawiająca sie pod nazwiskiem Patrycja Robinson.  Edwrad  wyraził  wątpliwość  w  prawdziwość  jej  nazwiska,  natomiast  był  całkowicie pewnym, że  pracuje  ona  de facto  dla CIA i  jej zadaniem  jest "zorientowanie  się"  nie tyle  w samych nastrojach wśród  naszej  emigracji politycznej, co  w  zakresie  naszej, rzeczywistej wiedzy  na temat  ewentualnego  rozwoju  wypadków  w Polsce. Edward  powiedział  mi  także, iż  skierował  ją wcześniej  do  redaktora Waldemara Stempkowskiego, ale  on powiedział  nieco,  nic nie znaczących  bzdur  w rodzaju: "iż czuje  się   w  Austrii, jak na lini  frontu, bo przecież blisko  granicy z Wegrami, gdzie stoją  zagony  sowieckich czołgów  i  tylko patrzeć,  jak uderzą"...Zapytałem więc  wprost  Edwarda,  czy  mam  jej zaprezentować  wizję  "scenariusza"  przyszłości,  jaki od  niego  usłyszałem?  Wyraził  zgodę  pod warunkiem, że  nie ujawnię  jej źródła moich informacji...Zaproponował także,  abym skorzystał  z tłumacza, ktory  nie pracuje  dla żadnej placówki i  nie jest  bliżej  związany  z  jakimkolwiek ruchem. Po  kilku dniach miałem  odpowiedniego  tłumacza, ktorego nazywaliśmy  Mariuszkiem żigolakiem, z uwagi  na jego  zdolności  do życia  na koszt  starszych,znudzonych  kobiet. Człowieka, ktory od chwili, gdy  tylko poznał  wspomnianą  Patrycję  Robinson,wiedział  jak to wykorzystać...na jej  zaproszenie i szereg  poręczeń, znalazl  się w USA,zanim  ja  przeszedlem pozytywnie  interview..Stalo  sie tak, jak ustaliliśmy z Edwardem - Patrycja Robinson otrzymała  wiele informacji na temat  Operacji Millenium  i  jego  celów, wszystko nagrała  i kilka dni  znow sie z nia  spotkałem, bo chciała  mojej autoryzacji na opublikowanie  tego w The Economist. Postawiła jednak  warunek ujawnienia  mego źródła informacji - najwidoczniej CIA  chciało  to wiedzieć - odmówiłem  i rozstaliśmy  się bez  żalu z mojej  strony, bo przeciez  ten wywiad  mial  tylko sygnalizować  możliwość  przecieku  tych informacji  do opini publicznej  i skoro  ani Partycja ani The Economist,  nie odważyli się tego opublikować,  było  jasnym, że źrodło  było  im  potrzebne, aby  je "uciszyć" - Ciekawostka: dziesięc  lat  później David  Rockefeler na spotkaniu z przedstawicielami  prasy w Nowym Jorku, dziękował  między innymi  wymieniając  The Economist  na samym  wstępie za to, że  od dekady  utrzymali  w tajemnicy  informacje  na temat  tworzących  sie  wówczas  zalązków, silnego  już obecnie NWO...

-  W marcu, 1982  roku  z okazji  rocznicy  legalizacji NZS-u, wspólnie  z Mirkiem Brzezinskim  organizujemy  Manifestacje  pod  Uniwersytetem wiedeńskim i marsz  spod  Uniwersytetu  do  kościoła  polskiej parafii w wiedeńskiej  dzielnicy  Renweg.

- Pod  koniec  kwietnia, 1982  miałem interview  w Ambasadzie USA o emigrację  do  USA,  jako uchodźcca  polityczny, ale pod koniec  kwietnia  podjąłem  próbę  (tzw.  bojem), przekroczenia granicy między Austrią  a Czechosłowacją - próbę  całkowicie chybioną  z uwagi  na bardzo żle  wybrany  sektor, w którym  miałem zamiar  ją  przekroczyć.

- 28-go maja, 1982  roku wraz  z grupą ponad dwustu innych  uchodźców  wyleciałem  do  Nowego Jorku, następnie przebywałem  w Pocono w  stanie  Pennsylwania, cały czas  mając  nadzieję, że Edward  dotrzyma słowa  i  zorganizuje  mi  bezpieczny  powrót  do Polski. W ostatnich  dniach sierpnia otrzymałem  od  Edwarda list, w którym opisał  mi szczegółowo   kiedy  i jak  mogę zaryzykować  taki powrót do Ojczyzny, dając  jednocześnie do zrozumienia, iż korzysta  z kanałów  będących  do  jego dyspozycji  w związku z Operacją  Millenium, więc  gdy  już  tylko znajdę  się  w Polsce, muszę  szybko   dobrze się  schować..Był  podany   termin  lotu  polskimi liniami lotniczymi LOT z Wiednia  do Warszawy,  dnia 8-go października (przypadającym przed weekendem), co  według Edwarda  dawało  mi  dwa dni,żebym  zniknął  z Warszwy. Z  samolotu  miałem  wysiąźć  ostatni i  na końcu  poddać  się  kontroli  graniczno-celnej...Dzięki  kontaktom  Edwarda  zdołałem opuścić  z pomocą  oficerów  LWP, lotnisko  Okęcie, wskazano  mi natychmiast taksówkę, do której  wsiadłem  i  podałem kierowcy adres  mojej  cioci na Żoliborzu.  Na drugi  dzień  ten kierowca  dostarczył  mi mój paszport  z pieczątką  przekroczenia granicy PRL i zaproponował, że zawiezie  tam, gdzie będę  bezpieczny...wolałem  nie ryzykować, mając  świadomość, że  trafiłbym tym sposobem,  do środowiska  po prostu spec-służb PRL-u,a  tam  nie wiadomo, co  by mnie spotkało. Dzięki  pomocy  mojego wuja, w ciągu następnej  doby znalazłem się  wpierw  w Karkonoszach, potem na terenie Czechosłowacji, aby  wrócić  w okolice  Wałbrzycha. Niestety  hierarchowie  kościelni  nie udzielili mi   pomocy  w nawiązaniu  kontaktu  z podziemiem,a  jeden z miejscowych, Prałat  Iwańczuk, nawet "doradzał mi"  poprzez  moją łączniczkę, abym  "  sam  się  zglosił  do SB"...po kilkunastu dniach  ciągłego zmieniania  miejsca pobytu  i wobec  informacji, że  jestem  intensywnie poszukiwany (SB-cja  odkryła  po trzech  dniach, że byłem  nie tylko na Liście  Pasażerów  Biura Lot-u w Wiedniu, ale jednak  wszedłem  na pokład samolotu, zagadką  dla  nich było, jak to się stało, że się  wymknąłem, bo przecież  nie mogłem  wyskoczyć  z samolotu na spadachronie...), postanowiłem, że przekroczę  nielegalnie granice  z Czechosłowacją, nastepnie przedostanę  sie  do Węgier, gdzie  już  mogłem skorzystać  z konatktów, jakie nasza grupa w Wiedniu  posiadała, aby  przemycili  mnie do Austrii. Problem  polegał  na tym, ze  nie mogłem  nawiazać  kontaktu z Edwardem telefonicznie, ale liczyłem, że nastapi  to,  jak dotrę  na  Węgry.  Najgorszym  jednak pomysłem  bylo zorganizowanie ucieczki  zbiorowej,w  której oprocz  mojej  żony, wzięła udział  jej koleżanka i mój kuzyn.  W  nocy  z  31-go paździenika  na 1-go listopada, 1982 roku  przekroczylismy granicę w Górach wałbrzyskich, ale  już  3-go  listopada, zostaliśmy aresztowani  przez  czeska służbę  graniczną...Początkowo trzymano nas  w Hradec  Kralove, ale 21-go grudnia, 1982  roku, przekazano władzom PRL. Ja  trzymany  byłem  dwukrotnie  na terenie Jednostki WOP-u w Kłodzku, żona i jej  koleżanka  wyszły  już  w lutym, 1983 roku. Kuzyn w lipcu  1983 roku, po odbyciu wyroku  za  nielegalnie przekroczenie  granicy. Mnie ostatecznie Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego  pod przewodnictwem  płk. A. Kaucz,w  dniu 22-go grudnia, 1983 roku,  skazał  na 4  lata, z art. 132 (" Kto prowadzi działalność  godzącą  w  podstawowe  interesy polityczne PRL, podlega karze pozbawienia wolności od  roku do lat dziesięciu"(cytat z pamieci) oraz art. 288.p1 i 273p.2. ówczesnego  Kk....moze doczekam takiej chwili, gdy  kiedys  wielu  tzw. przedstawicieli "elit" zostanie skazanych z art. 129, będącego odpowiednikiem  tego  132, z którego  mnie kiedys  skazano...

 

                                                                                                                    * * * * * * * 

 

Zanim wyszliśmy na amnestię w lipcu, 1984 roku, Zakład  Karny  w Strzelinie, "nawiedził' jego Ekscelencja biskup  Tadeusz Pieronek, w towrzystwie  (jeśli mnie pamięć  nie zawodzi) E. Buły, owczesnego  Komendanta MO  w randze  wiceministra  Spraw Wewnętrznych PRL-u.

Celem  tej "wizyty pasterskiej" był  udział  w selekcji  więźniów politycznych pod kontem ich przydatności  do tzw.  transformacji  i w  charakterze  tzw. "konstruktywnej opozycji"...

Przede mną  do  gabinetu  Naczelnika ZK  Strzelin wezwano Józka Piniora - wyszedł  stamtad  szybko,  a potem  nie wiele mial  do opowiadania, ja nie ukrywałem tego, ze usłyszałem od  tych  dygnitarzy, iż owszem, zostanie zastosowana  wobec mnie amnestia, ale mam czas  do  końca 1984 roku, na opuszczenie Polski, albo  wrócę  do więzienia...

Też  dlugo  nie przebywałem  w  gabinecie Naczelnika, może nawet  najkrocej  ze  wszystkich, bo  jak tylko dowiedziałem  się  o co chodzi, to spytałem  biskupa T. Pieronka: "Jak  Wasza  ekscelencja może  w  towarzystwie tego judasza (tu wskazałem na komendanta MO), brac udział  w wypędzaniu rodaków  z Ojczyzny?!"

Po tych słowach,  w zasadzie  nie pamiętam,  czy  dotykałem  w ogóle  ziemi, unoszony "pod pachy",  przez dwóch strazników  poza gabinet  Naczelnika... 

Od  pierwszego dnia  pobytu  na tzw. wolności,aż  do  dnia  4-go  grudnia, 1984 roku, wielokrotnie  bywałem  w  mieszkaniu Józka i Marii Piniorów, co oczywiście  bardzo  denerwowalo  SB-cję, tym bardziej, że rozmawiając  o  sprawach  zupełnie  nie istotnych, pisaliśmy  wszystko na karteczkach, po czym palilo się je przy okazji np. przypalania kolejnego papierosa, lub  gdy  nagromadzilo  się  z tych  pisemnych  kowersacji,  nieco karteczek...

Od samego początku  mojej znajomości z Józkiem Piniorem zastanawiałem się  czy  jego  ideowość  jest  zbudowana, rzeczywiście na  fundamencie  dążeń do  odzyskania  przez Polskę  Niepodległości,  czy  może  odgrywa  taką  rolę?

Odpowiedź  na to pytanie  była  dla  mnie o tyle  istotną, że  w tamtym  czasie w  swej  naiwności, nosiłem  sie  z zamiarem stopniowego  przekazania  mu informacji,  jakie  usłyszałem  od  Edwarda  de Virion...

Innymi  słowy, szukałem  sojusznika  w kimś, kto  w obecnych  czasach,  jest zadeklarowanym  zwolennikiem  nie tylko tzw. "społeczeńtswa otwartego" - inaczej  hałastry  lewackiej, która  pod  pozorami  równości ,wolności i  pluralizmu, chce zniszczyc  nie tylko Polskę, ale  w  ogóle  wszelkie narody...ale  nadal twierdzi, że to  on  i  jemu podobni, chcą  dobra Polski.

Chyba  nie  można  się  bardziej pomylić  w  ocenie  drugiego  czlowieka,  niż  ja  w tamtym  czasie  w przypadku  Józka Piniora.

Tymczasem, na przełomie od sierpnia do grudnia, 1984 roku,  wziąłem  udział  w kilku  wspólnych działaniach  oraz sekwencjach zdarzeń, ważnych  i bardzo ważnych  nadal;  nie tylko dla  mnie,  czy Józka Piniora, ale  podejrzewam, iż  dla  większości  z moich  rodaków.

Nie sposób  ich  wszystkich  tu wymieniać, ale wspomnę  o trzech, z których  ostatnie,  mogło zakończyć  się dla mnie  śmiercią...

Sekwencja  Zdarzeń Nr. 1.

W czasie  licznych dyskusji  wśród  dawnych  więźniów  politycznych pojawiło  się  bliżej  niesprecyzowane pragnienie  "wbicia klina"  w proces  dogadywania się - przy wiodącej roli hierarchów  kościelnych- pomiędzy  tzw. wyselekcjonowaną  grupą  "konstruktywnej  opozycji" a  reżimowcami.

Każda  forma  aktywności  nie będąca  pod kontrolą  tzw. drużyny Wałęsy, wydawała  mi  się  atrakcyjną  na tyle,  aby  temu poświęcić  swoja uwagę, stąd  gdy  Józek Pinior  opisał  mi inicjatywę  Zbigniewa  Romaszewskiego utworzenia  Obywatelskiego komitetu Obrony Praworządności i zaproponował,  aby  taki komitet  powstał  w Wałbrzychu,podjąłem  się, że  przekonam  do  tego Mietka  Tarnowskiego.

W rezultacie  w pierwszych  dniach  września w  Walbrzychu powstał  pierwszy w Polsce  OKOP, Mietek Tarnowski, który  nagrywał  wszystkie rozmowy telefoniczne w obawie  przed  SB-cka  prowokacją, nagrał  również  rozmowę  z Lechem Wałęsą, na temat  OKOP-u.

Mietek  puścił  mi  to  nagranie, w którym Bolensa  krzyczał  mniej  wiecej  coś  takiego (cytat  z pamięci)" co ty k..wa nie wiesz, ze  to ja powoluję  komitety  i jak trzeba to je  podpalam!"

Uznałbym  to  za dobry  omen, gdyby  nie to, że  dzień  przed  oficjalnym podaniem informacji  do  ośrodków  mediów  zachodnich, że  taki, Obywatelski Komitet  Obrony  Praworządności, powstał  w  Wałbrzychu...odbył  długiego,nocnego spaceru  z Mietkiem  Tarnowskim  z Placu  Tuwima, poprzez   dzielnicę  Nowe  Miasto i  Stary Zdrój,  do  centrum  Wałbrzycha.

W  czasie  tej  rozmowy, przechodząc  obok  kościoła pod wezwaniem św. Barbary, Mietek  powiedział  wprost, że  w  tym  probostwie  odbywaja  się  kursy  przygotowujące  przyszłe  kadry, gdy  już  dojdzie  do zmian  w Polsce...

Spytałem  go również  wprost,  czy SB-cja wie  o tych  "tajnych kompletach"?

Nieco  się  zmieszał, ale  powiedział, " byłoby  naiwnością, aby  sądzić, że  jest inaczej", zaraz  dodając, jakby  w formie  propozycji, że  nie jest  przesądzone, abym musiał  wyjeżdżać  na emigrację...

Zrozumiałem, że  nie  mogę  brać  udziału  w  działaniach  tego OKOP-u, bo  nie wiadomo  ilu  tam się  znajdzie  ludzi, którzy  uważają,iż mimo wszystko należy  się  dogadać  z komuną.

Inna  sprawą  było  to, że np. Mietek  Tarnowski od zawsze,  dialog uznawał  za jedyną,  dopuszczalna  formę  zmian  w Polsce, a inną  kwestia  było  uczestnictwo  w procesie, nad którym całkowitą  kontrolę  sprawują spec-służby  PRL-u,przy  jednoczesnym - naiwnym - przeświadczeniu, iż  "w  końcu  zdołamy  ich ograć"...

Ten paradoks powtarzał  sie  wtedy notorycznie  w słowach liderów, którzy tak,  jak np. Józek Pinior,  czy Władek Frasyniuk, są  dzisiaj "legendami  opozycji",  nie  wspominając  o Bolensie, który  był "ojcem chrzestnym"  tamtego  zaprzaństwa, ubranego w szatki "gry  politycznej z komuną".

 

Sekwencja Nr. 2.

Reżim  korumpował,  kupował, zastraszał, zabijał  lub  wyrzucał  z Ojczyzny, co  też miało wielorakie  formy; od  groźby  bezpośredniej, po  naciski  na najbliższą  rodzinę, co objawialo  się  straszeniem  przerażonych matek czy żon, iż  przyjdzie im  "rozpoznawać  w kostnicy swoich  bliskich" - wszystko  to  dotyczyło  głównie  niezdecydowanych, lub  otwartych przeciwników  rezimu.

Inną  kategorię  stanowili  ludzie  do  końca Niezłomni,  czyli  tacy, wobec  których  nie  mogli  zastosować  powyższego  arsenału  socjo-inżynierii  i  takiego  człowieka Niezłomnego,  dotyczy  ta sekwencja zdarzeń, wiążąca  się  z   Józefem Piniorem, oraz  ze  mną,  niejako  w tle...

Oficer  SB,a  w czasie, gdy  zajmował  się  moja  sprawą, odelegowany do WSW...kpt. Henryk Hliwo, nie tylko  w październiku 1983  roku  (już po zakończeniu  śledztwa przeciwko  mojej osobie), ale  w okresie   po moim  wyjściu  z  więzienia, "opiekował  się  z urzędu moją  skromna  osobą", jak to  kiedyś  wyjaśnił  mojej  mamie...

Nie  byłem  zaskoczony, że  wielokrotne zatrzymania   miały  mnie nakłonić  do wyjazdu, ale  z drugiej  strony tzw. wizyty u mojej  mamy,nosiły  znamiona "nękania poprzez zastraszanie  moich najbliższych", więc  kiedy na początku września, 1984 roku dowiedziałem  sie od  mojej  mamy,że SB-ek chce się  ze  mną  spotkać  na tzw. "gruncie prywatnym", pomyślałem, że  to jakiś  nowy  rodzaj "gry  operacyjnej".

Zastanawiająca  była  argumentacja, która  miała  mnie do takiego spotkania przekonać: "gdyby  chodziło  o zwykłą  rozmowę,  to przecież  my  go  conajmniej  dwa razy w tygodniu zatrzymujemy  na rozmowy pouczajace, proszę  zapytać  syna, kiedy  będzie w domu sam  i bez  świadków".

W  tamtym  czasie  najczęściej  przebywałem w towarzystwie  obecnej  żoną, wtedy narzeczonej, którą  miałem  poślubić,  jak tylko dostanę na piśmie Akt Rozwodowy ( rozwodu z  moją pierwszą  żoną,   Jadwigą).

Fakt, że  SB-ek  chciał znać  wcześniej  datę  takiego, ewentualnego  spotkania, wytworzyło  we mnie przeświadczenie, iż  całość  będzie nagrywana, postanowiłem  się zgodzic  i  samemu  nagrać tą  rozmowę...

W  trakcie  rozmowy  prowadzonej  bez świadków  i nagrywanej przeze  mnie (taśma  znajduje  sie  w  jednym  z  biur adwokackich  na terenie USA...)dowiedziałem  się, że  wojskowe spec-służby w  ciagu  nie dalej  jak  dni, najwyżej tygodni... "wyeliminują  fizycznie", księdza Jerzego  Popiełuszko,a  kolejnymi  w kolejce  do  "usunięcia" są  inni  księżą  i padły  nazwiska: Zych, Niedzielak...całość  listy na  tzw. "pierwszy rzut",miała zawierac  dziesięć  osób. Spytałem dlaczego  mi   o  tym mówi, czy  dlatego, że ruszyło  go  sumienie?

Stwierdził, że  mam  dostęp  do  liderów  opozycji i do  Ambasady USA, a on  nie  może  tego  nie przekazać  dalej, ale  nigdy  nie  przyzna się  do  tego, że  przypadkowo  wszedł  w posiadanie wiedzy  o  specjalnej grupie likwidacyjnej  resortu, bo  to dla  niego  i  jego najbliższych oznaczałoby śmierć.

W tym czasie  Józek  Pinior  siedział  w areszcie za udział  w nielegalnym zgromadzeniu z okazji  31 sierpnia (Porozumień  sierpniowych)  na ulicy  Grabiszyńskiej  we Wrocławiu.

Miałem  być  na tej  manifestacji i Józek  Pinior  zaproponował  mi, abym  przemówił  i opisał  socjo-inżynierię  SB-cji w stosowaniu  naciskow na bylych więźniów, w celu  zmuszenia ich  do opuszczenia Polski i  tu  elemnet  bardzo  zastanawiający:

nasza dyskusja polegała  na pisaniu  karteczek, które zostały spalone...

tymczasem, kilka  dni  przed planowaną  manifestacją, na adres  moich przyszlych teściów, gdzie przecież  nie byłem  zameldowany, przyszła powiastka  z Sądu  Rejonowego Wydział  Cywilny w Wałbrzychu, że  o godzinie  bodajze  10-tej  z minutami odbędzie sie  moja sprawa rozwodowa, akurat w czasie, gdy  miałem  byc we Wrocławiu  na tej manifestacji... Ponadtto, tego samego dnia, dwóch SB-eków (między innymi H. Hliwo) "odwiedzili" moja  mamę, aby jej  powiedzieć, "że  jeśli  nie będę  na tej  sprawie rozwodowej, lub spróbuje  ją  przełożyć, to oni  spowodują, iż  rozwodu  nie dostanę  nawet  za pięć lat, ale  jeśli  pójdę  na ta  rozprawę, to dostanę  rozwod  w  kilkanaście  minut"...I tak  się stało, moja sprawa rozwodowa  trwała   kilkanaście  minut...

Pomimo tego, pojechałem  do Wrocławia,  aby  moje informacje przekazać  Marii, żonie Józka Piniora.

Zastałem  Marię  Pinior w towarzystwie Włodka Mękarskiego, który  po przeczytaniu  mojej relacji, stwierdził,że  to  jest prowokacja SB-eków, Maria obiecała,że  przekaże  Władkowi Frasyniukowi, a Mękarski obiecał, że  dowie sie  o wszystkim arcybiskup Gulbinowicz.

Ponadtto, obiecano  mi, że  jak Józek  wyjdzie, to odwiedzą mnie  z Maria  w Wałbrzychu,żeby  mi przekazać  odpowiedź  na moja  propozycję, jaką  rownież umieściłem  w tej  relacji.

Moja  propozycja  sprowadzała  sie  do  tego, aby  naglośnić  te informacje  w postaci  anonimowego listu, skruszonego SB-ka, ktory  kierując  całą informację  w postaci listów  do ambasad  zachodnich krajów, jednocześnie  do  władz MSW PRL-u i Episkopatu, chce  w ten sposób zrzucić  z  sumienia wiedzę, która  może  się  przyczynic  do uratowania życia księdza Jerzego Popiełuszki.

Józek Pinior  z żoną  Marią  odwiedził  mieszkanie  moich, przyszłych teściów  przy ulicy  Konopnickiej  w Wałbrzychu  w październiku, ok. dwóch tygodni, przed  porwaniem księdza Jerzego.

W  sąsiednim  pokoju usiedlismy  z Józkiem  do pisania  na karteczkach - według przekazu  Józka, Episkopat zostal  powiadomiony, a w  pierwszej kolejności  arcybiskup Gulbinowicz i uznano, że  nie należy zastosować  mojej propozycji -  czyli  tzw. listu anonimowego skruszonego  SB-ka,  bo jest to nie etyczne, poza tym  może to  tylko przyspieszyć  zamiary  morderców.  Jednoczesnie ostrzeżono  mnie,abym  nie probował  kontaktowac  sie z Ambasadą  USA, wiedziano że  juz  wczesniej  odbywałem  rozmowy  z Stephan'em Mull'em  i  posiadam  taka  mozliwość  samodzielnego przekazania  tych informacji,  Józek  ze  swej  strony  przekonywał  mnie, że jest to  prowokacja  i jakaś  gra, w która  SB-cy chca  nas  wmanewrować -  Co  było dwa tygodnie później każdy  juz  wie...tu sie kończy  ta Sekwencja, choć  od  pewnego  czasu ksztaltowała się  Sekwencja kolejna...

 

Sekwencja Nr. 3.

 

W  trakcie  naszych (pisanych rozmów) w  okresie  wcześniejszym, ale zwłaszcza  w  czasie wizyty Józka Piniora w Wałbrzychu, wyraził  gotowość spotkania  z przedstawicielami  związków  zawodowych z USA  i takie spotkanie  miała  zorganizować  pod Warszawą  w prywatnej  willi  Ambasada  USA. Z  kolei  moje  rozmowy  w  Ambasadzie prowadzone  pod pretekstem wizyt  w Konsulacie w  związku  z moim  wnioskiem  o ponowną  emigrację  polityczną  do USA, sprowadzały  się  do prób przekonania  ich, że  takie spotkanie  może  ewentualnie wyłonić  grupę, która w przeciwieństwie  do druzyny  L. Wałęsy, ma inną  wizję na Polskę, niż ta wyłaniajaca się z  negocjacji  dotychczas prowadzonych.

Podnosiłem  kwestię krytyki w szeregach  opozycyjnych, wobec  prowadzonych rozmów, jako  ugody  ponad głowami  Polaków  i wbrew  oczekiwaniom  całego Narodu. Amerykanie powątpiewali w skuteczność  takiego przedsiewzięcia, ale  w  zgodzie z e swoja  taktyką posiadania  wglądu  we wszystkie możliwe  ewentualności, zgodzili  się  na udział  Józka Piniora  w tej  grze, jak  również  na jego warunek, iż  będzie rozmawiał  jedynie z działaczami związkowymi. W listopadzie  Józek Pinior  chciał  sie  najwidoczniej upewnić o udziale Ambasady w całym przedsiewzięciu  i  sporządził  odreczny list  do Leszka Kołakowskiego,prosząc  za moim pośrednictwem  Ambasadę o przekaznie  tego listu...dał  mi  ten list  do przeczytania, bo uznał, że powinienem  znać  treść, narażajac  się  na  ewntualne  zatrzymanie  przez SB.

To był  w  moim  odczuciu  wierno-poddańczy  list  kogoś, kto  uznaje  Leszka Kołakowskiego  za najwybitniejszego filozofa, jednoczesnie  menotora pokolenia  młodych, lewicowych Polaków...pamiętam, że czułem  nie tylko dyskomfort,ale coś na kształt uczestnictwa  w  zdradzie  ideałów  i zasad  chrzescijaństwa  pochodzących z  Nauczania Jezusa Chrystusa.

Tłumaczyłem  sobie  w myślach, nic  to, najważniejsze, aby  wbić  klin  w te  cholerne  negocjacje  zdrady, przy  pełnej aprobacie  najwyższych hierarchów kościelnych  i tzw. lewicy laickiej, i w swej  naiwności  przystąpienie Józka Piniora  do  "tej  gry operacyjnej" uznałem  za dobry początek - dzisiaj, majac  za soba  doświadczenie kolejnych dekad i obserwacje  rzeczywistości, myślę iz  w  najlepszym  razie  jedna grupa  sprzedawczyków zastąpiona  zostałaby  przez  inną, mlodszą  pokoleniowo, ale równie zachłanną  na władzę, bez oglądania sie  na rację  Stanu Wspólnoty Narodowej  Polaków.  Najciekawsze jest to, że  pociągiem  razem ze mną,  jechała  grupa  SB-ków, tak  jakby  wiedzieli, ze  w kieszeni  mam ten list, a może mnie pilotowali??Przekazałem  ten list  Stephan'owi Mull'owi i  ajk  sie okazalo  nieco później, Józek  z zadowoleniem stwierdził, ze list dotarł  do profesora  Leszka Kołakowskiego - w moim odczuciu to  miała  być gwarancja  dla  niego, ze  moje ustalenia  odbywały się  z właściwymi ludźmi.

Plan  dotarcia  do  Ambasady USA był  prosty, naiwny  na tyle, że  mógł  zaskoczyć  SB-cję, jako wręcz  nieprawdopodobny...

Ustaliliśmy z Józkiem, że zjawię  się  u niego w  mieszkaniu  wcześnie rano, taksówkę weźmiemy  na tyle  późno, aby  pod kasą  na lotnisku zjawić  się tuż przed zamknięciem sprzedaży biletów (15 minut  przed odlotem bilety  nie były  już sprzedawane,ale można  było  nabyć  bilety na następny lot).

Zdołaliśmy  kupić  bilety  na ranny  samolot i kilka  minut  później zamknięto kasę i  zaczęła  sie odprawa pasażerów na lot  z Wrocławia do Warszawy.

Wydawało  się, że jeśli nawet  ochrona lotniska złożona  z mundurowych milicjantów zauważy  nazwisko Piniora  na liscie pasażerów, to być  może  nie zdążą  przygotować  nam  na miejscu "delegacji powitalnej", kolejnym krokiem miało  być upewnienie się, że  nikt   za nami nie idzie, następnie  mój wuj, który  był taksówkarzem,  zawiózłby Józka Piniora na wskazany  przez  Konsula adres.

Mieliśmy  już  wychodzić  z holu odprawy, gdy  drogę zastąpił  nam jakiś major  MO, dowódca  ochrony  lotniska  we Wrocławiu.

Stwierdził, że  ja  mogę polecieć, ale pan Pinior  poczeka  na następny  samolot...

Wprawdzie  Józek  próbował  protestować  mówiąć: "ale proszę  zobaczyć, mam bilecik, więc  dlaczego  nie mogę  polecieć?", jedyne co  pozwolono  nam zrobić, to zamienić  bilety  na następny  lot.

Józek  nie widział  w tym  sensu,ale zaproponowałem,żebyśmy pojechali  do młodszej siostry mojego ojca, z którym ustaliłem, ze  w przypadku problemów  na lotnisku, wyśle  nam  do Wrocławia znajomego taksówkarza  z Wałbrzycha i ten zawiezie  nas  do Warszawy.

Wytłumaczyłem Józkowi, ze przecież  SB-cja wie, że mamy  bilet  na następny lot, więc  nie będzie się spodziewać,iż ktoś  nas  odwiezie taksówką...

Niestety,  znajomy  ojca  wystraszył  się  perspektywy udziału  w całym przedsiewzięciu,  choć  wcześniej  nie tylko się zgodził, ale  zaoferował, że na trasie  do Warszawy, zorganizuje  kilka innych taksówek,  aby  mieć  pewność, że  nie "ciągniemy  za sobą ogona".

Ostatecznie zdecydowalismy  się  na lot do Warszawy, a tam  juz czekalo  na nas  chyba  z kilkudziesięciu SB-kow, którzy zastosowali tzw. inwigilacje  na Hiszpana (według  metod  hiszpańskiej security generała  Franko, czyli  osoba inwigilowana ma  widzieć, że  jest objęta opieką).

Kilka  godzin  beznadziejnych  prob  pozbycia  sie "opieki" i w koncu  poszliśmy  do Resteuracji  w pobliżu  Ambasady USA i tam siedząc  przy  obiedzie  pisalismy  do siebie na serwetkach, ktore  na oczach SB-ków  natychmiast po przeczytaniu paliliśmy  w popileniczce.

Po posiłku  napisałem Józkowi, że idę  do  Konsula, żeby  go  zawiadomić  o sytuacji, Józek odpisał  mi, żeby  przeprosić  za  niepowodzenie naszej  próby...

wziąłem  ze sobą  tą  serwetkę  do  toalety i dopiero tam  ją  spaliłem, jeden z SB-ków wpadł  za mną  do  środka i zobaczył  spaloną  serwetkę splywajacą  z wodą i wtedy zaproponowałem  mu, żeby  może zanurkował, to jeszcze coś  przechwyci...

Bez trudu  zauważyłem  jednego z agentów, jak  snuje się za mną  do Konsulatu, nie sądziłem, ze odważy sie  wejść  do środka, więc  gdy rozmawiałem z Stephen'em Mull'em  o  całej  sytuacji  i zobaczyłem  tego agenta, jak siedzi sobie w holu i udaje  jakiegoś  interesanta, pokazałem mu go  Konsulowi, że to właśnie jeden z  SB-ków.

Nie  pomyślałem o dalszych tego konsekwencjach dla  mnie,bo SB-ek  nie był  raczej przedmiotem mej troski...

Konsul  cos  powiedział  do żolnierzy  Marines  i po chwili  juz  SB-ek  został  zwinięty  do osobnego pokoju - ponoć  po jakimś  czasie  i w wyniku interwencji  MSW, go wypuscili, a potem nawet wystąpil  w telewizji  i opowiadał, jak go  potraktowali imperialiści  amerykańscy.

Po  moim powrocie  do resteuracji, gdzie czekal  Józek Pinior, zaproponował że  odwiedzimy  w Klinice  na ulicy Banacha, Piotra Bednarza, który akurat tam przebywał, co według Józka miało  być tzw. alibi  jego pobytu  w Warszawie, moim miały  być odwiedziny u cioci na Żoliborzu, gdzie następnie pojechaliśmy, a  po kolacji  mój wuj odwiózl  Józka  na lotnisko,skąd  odleciał  ostatnim samolotem do Wrocławia.

Natomiast  ja  pojechałem  nocnym  pociągiem  i  w  Wałbrzychu  byłem około  szesnastej w dniu 4-go grudnia, czyli  na Barbórkę i imieniny  Basi, najmłodszej siostry  mojej teściowej...

Przechodząc  przez ulicę  Słowackiego w kierunku ulicy Konopnickiej, gdzie  mieszkałem  z żoną  u jej  rodziców, zostałem doslownie powalony  na ziemię  przez  dwóch osobników, jeden  z nich  tylko warknął w  ramach informacji, że  są  ze Służby Bezpieczeństwa.

Tego dnia  z uwagi na   Barbórkę, na chodnikach kłębiły  się  tłumy świętujących  górników, więc  zaraz  zebrał sie tłum gapiów, widząc jak szarpię się

Z SB-ekami, którzy usiłowali  skuć  mi ręce kajdankami  z tyłu,aby  mnie pozbawić  możliwości stawiania oporu.

Leżąc  koło  samochodu, z   którego wyskoczylo  dwóch  nastepnych, zauważyłem, że mercedes  miał  numery  z Katowic i skojarzyło  mi się, że stamtąd pochodzić  miała  właśnie specjalna grupa  zwana antysolidarnościową  ekipą  Kiszczaka.

Jakby  na potwierdzenie moich przypuszczeń  jeden  z SB-ków  widząc, że  pomimo  skutych z tyłu rąk, nie chcę  dac  sie wepchnąć  do samochodu  i zapieram  nogami o nadproża  drzwi, wysyczał ze   złością:   "k..wa juz po tobie, jedziesz do lasu"...

W tym  samym  momencie, na chodniku, wśród  gapiów  zobaczyłem sąsiadkę  moich  teściów i krzyknąłem  tylko: "proszę  powiedzieć moim teściom i żonie, że porwali mnie mordercy od Kiszczaka!"

Kiedy  juz  SB-cy wcisnęli  mnie  między  siebie na tylnym siedzeniu, zauważyłem że  sąsiadka  moich teściów szybko oddala sie w kierunku  domu  przy ulicy Konopnickiej, pomyslałem wtedy, że jeśli  mnie zabiją, to przynajmniej moja żona  i rodzina  dowie  się kto  mnie porwal...

Samochód  szybko minął  ówczesna Komendę Wojewódzką MO  przy ulicy Mazowieckiej  i  pędził  w  kierunku Świebodzic, a po drodze  były liczne kompleksy leśne.

Cały  czas dowódca całej grupy,siedzący  obok kierowcy  z kimś  rozmawiał  przez radio-telefon i gdy  dojeżdżalismy  do Filli Politechniki Wrocławskiej, coś powiedział  do kierowcy  i ten zawrócił  na Komende  MO.

Na miejscu  zaprowadzono  mnie,a  właściwie zawleczono do  gabinetu szefa  SB-cji,a  tam już byli chyba   wszyscy,  wałbrzyscy SB-cy.

Po  początkowych  wykrzyczanych  groźbach, ze tym  razem uratowałem  skórę i sszkoda,że nie mogli  mnie jednak  wywieźć  do lasu, szef  SB pokazał  mi Nakaz Aresztowania  podpisany przez prokuratora  wojewódzkiego E. Surowiaka,ale bez  daty  wydania nakazu i stwierdził, że  albo  do końca 1984 roku  wyjadę  na zawsze z  Polski, albo  "pojadę  do lasu,ale tym razem już na zawsze"...

17-go  grudnia, 1984 roku  oboje z żoną  wyjechaliśmy  do Austrii, majac  w paszportach wbita pieczatke  z adnotacją: "z prawem  do jednokrotnego przekroczenia granicy  PRL"...

Po raz pierwszy  odwiedziłem Ojczyznę  w 1994 roku na paszporcie ONZ-tu, ponieważ  wymazano wszelkie ślady  mojego i  mojej żony istnienia, nie mówiąc  o tym,że cały  moj pobyt  spędziłem  na udowadnianiu, że jestem obywatelem Polski.

W 1997  roku wróciłem  na stałe (moja żona  i córki juz  wtedy przebywaly  w Polsce),niestety  inwigilacja  była  na każdym kroku stosowana  wobec  mojej osoby przez UOP, a  w  marcu, 2000 roku "nieznani sprawcy"  pobili  mnie mając  zamiar zabić, co pewnie  staloby się, gdyby  nie jakaś kobieta, która widząc  wszystko przez okno swego mieszkania  przy ulicy  A. Pługa w Wałbrzychu  krzykiem  wzywała Policję i tylko temu  zawdzięczac  mogę, ze  żyję.

Od 2-giego do 8-mego stycznia, 2012  roku,  przebywałem  z krótką wizytą w  związku  z  pogrzebem  mojego ojca.

Już  na drugi dzień  zjawiło  się  ABW,dopytując  się, jak dlugo zamierzam zostac  w Polsce?

Dwa dni  przed powrotem  do USA (6-go) po odprowadzeniu  na stację Wałbrzych Miasto  mojego siostrzeńca, siostry i jej kilkuletniej wnuczki ,wracających po pogrzebie do Elbląga, grupa tzw. dresiarzy zjawiła  sie po odjeździe pociągu  i idąc  za mną  na postój  taksówek, na głos  zmawiali  się,  czy  mnie  zaatakować  na stacji  czy poczekać, ąż  wyjdę  na ulicę?

Dzieki uprzejmości jakiejś  młodej  kobiety, mogłem  wsiąźć  do  jedynej taksówki na postoju i uniknąłem  kolejnego spotkania z "nieznanymi sprawcami"...

Na lotnisko we Wrocławiu odwózł  mnie mój kuzyn i  bez trudu zauważyłem, że  dwóch agentów ABW, którzy  odwiedzili mnie  w  mieszkaniu mojego ojca, teraz czekali, aż  wsiądę  do  samolotu lecacego do Monachium, skąd  miałem lot  do Nowego Jorku...

Sekwencje  te  składają  się  na moje doświadczenie i  nie byłoby one pełne, gdybym  nie wspomniał, że  w kwietniu, 2012  roku odmówiłem przyjęcia  Krzyża Oficerskiego  Orderu  Odrodzenia Polski  podajac, jako główny powód, że  od 1989 roku,aż do chwili  obecnej  nie nastąpiło prawdziwe Odrodzenie Polski ( jako ciekawostkę  podaję jedynie, że odznaczenie to zostało  mi przyznane  przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w  dniu 30 listopada (Nr. 434-2009),ale powiadomiono mnie o tym za pośrednictwem  mojej siostry  dopiero w kwietniu, 2012 roku...

Z tego, co mi wiadomo, Józek  Pinior,lider lewackiej międzynarodówki, otrzymał  też odznaczenie  i przyjmował  je z rąk  Bronisława komorowskiego, jak przystało  na przedstawiciela  "sił  postępu europejskiego"

Konkluzją  dla mnie jest  jedno:

drogi  nas, Polaków  nieustannie marzących o Wielkiej, Narodowej i Suwerennej  Polsce, nigdy nie powinny  się skrzyżować z drogami tych, którzy   jedynie udawali Polaków...

 

 

 

 

 

 

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.4 (10 głosów)

Komentarze

Tu pałą jak ZOMO na oślep wali

Gry służb dla myślących są do przejrzenia

Judasze zaś mają tylko pragnienia

Żeby ssać srebrniki i zdradzać wszystkich

Bywa że nawet swoich krewnych bliskich

Pozdrawiam

Vote up!
1
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#1527187