Jak Grzegorz Braun nieznajomością historii się popisuje...

Obrazek użytkownika Zawiedzony
Kraj

Co pisza w sieci

 

                 

Odsłuchałem sobie właśnie wczorajszy wywiad Radia Gdańsk z kandydatem na tamtejszego prezydenta Grzegorzem Braunem. Rzecz jasna o Grzegorzu Braunie można by dużo dyskutować, ale pozwolę sobie cały jego koloryt i polityczno ideowe poglądy wziąć tu w nawias, bo zwróciła moją uwagę inna rzecz.

W jego wypowiedzi bardzo mocno wybrzmiała po raz kolejny teza o jakichś antypolskich tendencjach lokalnych władz, przejawiających się w fakcie, że upamiętniają one w terenie różne miejsca dawnej granicy Wolnego Miasta Gdańska. Grzegorza Brauna można tu tłumaczyć jakoś, że to człowiek z zewnątrz i po prostu nie zna lokalnej historii i jej bohaterów. Ale tłumaczenie to nijak nie zmienia faktu, że jak dla mnie podnoszenie takich stwierdzeń  jest po prostu dyskwalifikujące. Nie da się na poważnie mierzyć się z zarządzaniem jakąś społecznością (i to jeszcze mając na sztandarach, szczytne patriotyczne hasła), obnosząc się z tak agresywnym niezrozumieniem jej lokalnej, jak najbardziej polskiej i patriotycznej historii. I to na dodatek tak związanej z odzyskiwaniem niepodległości, której rocznicę tak hucznie obchodzimy!

Już tutaj wiele razy wchodziłem na tym tle w dyskusje z ludźmi, dla których miałem w sumie jakieś zrozumienie, no bo może nie każdy musi wiedzieć, jak ważne dla Pomorzan: Kaszubów, Kociewiaków i gdańskich Polaków  były sprawy związane z wytyczaniem w 1920 tzw. "granicy wersalskiej". Najkrócej rzecz streszczając, owa granica na obszarze Pomorza była granicą stricte polityczną, a dużej mierze nieuwzględniającą lokalnych stosunków ludnościowych. Rzecz jasna często na niekorzyść Polaków. Tylko w niektórych miejscach, jak nad Jeziorem Żarnowskim, czy w Borowym Młynie udało się tu zmienić pierwotne ustalenia na naszą korzyść. W tym ostatnim doszło do tzw. "wojny palikowej",  w której miejscowi Kaszubi starli się z polskimi żołnierzami ochraniającymi komisję wytyczającą właśnie granicę. Kaszubi z Borowego Młyna, mieli pozostać po stronie Rzeszy, przeciw czemu czynnie zaprotestowali, przekładając tytułowe paliki tak, by objął ich także teren Rzeczpospolitej. Doszło do szarpaniny i rękoczynów z żołnierzami polskimi, próbującymi przywrócić stan pierwotny  i de facto siłą wymuszono na komisji zatwierdzenie żądań mieszkańców. 

Jednak gdzie indziej, jak choćby w rejonie Trąbek Wielkich, czy kaszubskich wsi na zachód od samego Gdańska, obszary z dość liczną polską ludnością włączono do obszaru Wolnego Miasta. Choć ta granica istniała tylko 19 lat była jednak ważnym elementem budowania świadomości narodowej miejscowych Polaków.  Polonia Gdańska zwłaszcza podkreślała tu fakt, że Wolne Miasto, to nie Rzesza, ale byt, w którym Rzeczpospolita ma szczególne prawa. Tutaj przecież funkcjonowały Polskie Koleje Państwowe, polscy celnicy i polska poczta. Także tutaj w miarę swobodnie (zwłaszcza w porównaniu do tego, co się w tym czasie działo w Rzeszy) rozwijało się polskie szkolnictwo.Tak polskie władze, jak i miejscowi Polacy po obu stronach tej granicy w pocie czoła udowadniali, że Polonia gdańska jest na terenie tego quasi państwa u siebie. A polityczna granica z 1920 roku była ogromnym polskim ustępstwem, które jest dla nas bolesne na każdym kroku.

 

Wręcz symbolicznego znaczenia granica ta nabrała w gorącym okresie 1939 roku, gdy gra toczyła się o to by nie stała się ona granicą stricte międzypaństwową, między Polską a Niemcami. Męczeństwo polskich celników  Szymankowa i Kałdowa, bestialsko zamordowanych przez Niemców w pierwszym dniu wojny jest jakby ukoronowaniem tego procesu. Przypomnę Adolf Hitler chciał Wolne Miasto włączyć do Rzeszy. Nasz rząd uznawał jednak je, zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego, jako swoisty obszar znajdujący się w naszej wyłącznej strefie wpływów, w którym funkcjonują ważne instytucje naszego państwa. Stąd do ostatnich minut czuwali na granicy gdańsko-niemieckiej polscy celnicy, pracowali na całym terytorium Wolnego Miasta polscy kolejarze i pocztowcy. Gotowi do boju byli także nasi żołnierze na Westerplatte. Poza tymi ostatnimi, większość z kolejarzy, celników, pocztowców, pracowników Rady Portu, a nawet polskich strażników granicznych, strzegących granicy polsko-gdańskiej, zapłaciło najwyższą cenę. Setkami zamęczono ich w Sztutowie i innych obozach koncentracyjnych.

 

Wiedząc to wszystko nikogo tutaj nie dziwi, że w wielu miejscach,  jest społeczne oczekiwanie na pamięć o tych wydarzeniach i miejscach. Od wielu lat w Szymankowie (była to do 1939 roku graniczna stacja kolejowa między Wolnym Miastem a Rzeszą) odbywają się 1 września centralne uroczystości MSW, a dokładniej służby celnej i granicznej. Nieco krótszą historię mają analogiczne uroczystości w nieodległym Miłobądzu, czy Koźlinach. O granicy pamięta się w Trąbkach Wielkich, Somoninie, ale także właśnie w Gdańsku. Stawia się obeliski, słupy, tablice pamiątkowe, na których upamiętnia się fakt, że w tych miejscach przebiegała w okresie międzywojennym granica. Często z dodatkiem, że tam właśnie, w pierwszych chwilach wojny, albo nawet przed nią, swoje życie na służbie oddali przedstawiciele polskiego państwa, którzy tej granicy pilnowali

 

 Braunowi przeszkadza nazwa "Ronda Granicznego"? A może także słupy graniczne jakie stoją m.in. w Miłobądzu?  Dobrzw by zatem było, gdyby w przerwach między tropieniem antypolskich układów zainteresowałby się kto i po co takie rzeczy robi. Bo np. słup graniczny w Miłobądzu stanął w związku z upamiętnieniem śmierci polskiego żołnierza, który owej granicy pilnował. Baa uroczystości przy nim organizują środowiska, które powinny być mu dość bliskie ideowo:


]]>http://tczew.naszemiasto.pl/artykul/milobadz-michal-rozanowski-jedna-z-p...]]>

Ostatnie wydarzenia związane z Gdańskiem, w mojej ocenie boleśnie obnażają pesudopatriotyczne zachowania wielu osób. Powielają one bezsensowne, propagandowe wymysły, które w ich odczuciach mają wskazywać na to jakim to Gdańsk dziś jest odległym od wzorcowej, polskiej i patriotycznej postawy. A przez to całkiem bezrefleksyjnie przysłowiowymi buciorami szargają lokalną pamięć o naszej polskiej drodze związanej z odzyskaniem niepodległości, funkcjonowaniem w okresie międzywojennym i w czasie II wojny. Za nic mają ofiary celników, kolejarzy, strażników granicznych i setki zwykłych ludzi, którzy w tamtym okresie stanowili o polskości tej ziemi. Dzięki postawie których nikt po II wojnie nawet nie miał złudzenia, że Gdańsk z okolicami powinien do Polski ostatecznie wrócić, a sztucznie wykrojona w 1920 roku granica, była granicą polityczną, sztuczną i krwawiącą. I dla naszej polskiej pamięci cenne byłoby, gdyby nie tylko gdańszczanie, gdynianie, Kaszubi czy Kociewiacy o historii tej granicy i ludzi, których ona przedzieliła pamiętali.

 

Ps. Wyskok w Radiu Gdańsk bynajmniej nie zakończył radosnej twórczości Grzegorza Brauna na polu polityki historycznej. Odsłuchałem sobie właśnie (rankiem 22. 02) jego konferencji, zapowiadanej w tej audycji, przy gdańskim Rondzie Granicznym. I ręce całkiem mi opadły. Pan Braun ni mniej, ni więcej twierdzi wprost, że Polska nie ma dziś zabezpieczonego formalnego prawa do terytorium Gdańska i choć potem komentuje to w sposób daleki od logiki wynikającej z tak ostrego sądu, to takiej bzdury (polecam moje poprzednie notki) już nie sposób komentować.

 

]]>https://www.salon24.pl/u/zpomorza/936667,jak-grzegorz-braun-nieznajomosc...]]>

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.2 (11 głosów)