"PrezydĘt Europy"

Wraz z pierwszym śniegiem Polacy usłyszą o kolejnym "sukcesie" rządzącej w kraju sitwy. Były płemieł tysiąclecia zostanie "prezydĘtem Europy". Me(n)dia trąbia dziś o tym od rana. W slowotoku radości nikt nawet nie smie zapytac - a czym ów "prezydĘt " będzie się zajmować? Jakie ma realne uprawnienia? O czym samodzielnie decydować będzie przez najbliższe 2,5 roku? O tym cisza...bo gdyby tak poszukac to okazuje się,że to funkcja w sam raz dla Tuska, przyzwyczajonego do permanentnego nicnierobienia w Polsce. Bo w rzeczywistości ten cały "prezydeĘt" nie ma żadnych stanowiących kompetencji. Już wybór jego poprzednika - człowieka znikąd - Belga van Rompuya pokazywał jak wielcy gracze UE funkcję "prezydĘta" oceniają. A przecież od 1. grudnia nie zmienia się nic...

Uprawnienia papierowego "preezydĘta" ograniczają sie do - wspomagania, zapewniania, przedstawiania sprawozdań i temu podobnych drobiazgów. Nigdzie nie słychać o tym,że Tusk będzie o czymś - decydował samodzielnie! Czyli jest tak jak lubią chłopaki z ferajny PO-PSL - dobre pieniądze za zero odpowiedzialności i praca nieuciążliwa. Synekura dla odstawionego przez Angelę w kąt niepotrzebnego już Niemcom przedmiotu polityki.

 Nie bierzmy więc na poważnie bełkotu "autorytetów elity", zachłystujących się tym awansem Tuska - ta cała "prezydĘcia" to tylko taki domek spokojnej politycznej starości i tak to oceniajmy. Oczywiście Tusk powinien resztę lat spędzać w zupełnie innym miejscu, gdzie tylko godzinny spracer jest rozrywką w szarzyźnie dnia, ale wierzyć trzeba ,że i "prezydĘta Europy" przez obliczem polskiego prawa da się postawić i sprawiedliwie ocenić jego "pracę".