Nie było między nami krzywdy tyle co za paznokciami brudu

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Jednego dnia do naszego domu przyszedł pod wieczór Tadeusz Roch syn Władysława i Amelii Roch z d. Grusiewicz. Był b. załamany, gdy wszedł do magazynu, w którym mieszkaliśmy, powiedział od razu: „Helenka mama z Zosią zamordowane!”. Usiadł i zaczął opowiadać, co się w ostatnich godzinach wydarzyło, mówił tak: „Nasza mamusia spała z Zosią w naszej stodole, (stała na rogu domu, tylko około 5 m). Ja z Mietkiem Roch, tej nocy, jak zawsze spaliśmy na wysepce, która była prawie na środku stawu. (to było około 20 m od domu tylko bowiem staw, dochodził prawie do samej stodoły) Nad ranem, już się zrobiło jasno, usłyszałem jakieś krzyki i piski, dochodzące ze strony naszych domów, ale nie sądziłem, że to na naszym podwórku, więc leżeliśmy z Mietkiem i nasłuchiwaliśmy uważnie, co będzie się dalej działo i po chwili zrobiła się cisza. Zaraz jednak usłyszałem głos naszej mamy Amelii, która prosiła kogoś, widać znajomego, dość głośno i wyraźnie tymi słowami: ‘Co wy ze mną zrobicie, przecież my tyle żyli razem i nie zrobili sobie krzywdy.’. I zaraz już słabszym, jakby zmienionym głosem dodała: ‘Nie było między nami krzywdy, tyle co za paznokciami brudu!’. I po tych słowach nastąpiła głęboka cisza i już nic nie słyszeliśmy, a baliśmy się wyjść z ukrycia, żeby nas Ukraińcy nie wypatrzyli i jeszcze długie godziny siedzieliśmy na wysepce w trzcinach. Gdy już długo było cicho i spokojnie i nie było widać żadnego ruchu, poszliśmy ostrożnie do domu, ale tam już nikogo nie było, tylko wszystko było porozrzucane, pióra z pościeli i dużo słomy z łóżek oraz szmat na podłodze. Zobaczyliśmy to i ponieważ nikogo nie mogliśmy znaleźć żywego, zaraz przedostaliśmy się do miasta Włodzimierz Wołyński. A teraz jestem tu u was.”.

Pamiętam b. dokładnie, że Tadeusz przyszedł do nas na wieczór, już w niedzielę, tego samego dnia, co mordowali mieszkańców Teresina, jak się potem okazało. Bowiem ja już wiedziałam od Zenka, że bili Teresin, ale jeszcze nie mówiłam, że o tym wiem. Tadek długo u nas nie był, ale jeszcze tego samego wieczoru, gdzieś się udał, ale nie mówił gdzie idzie. W tym czasie nie było wiadomo też, gdzie się podział Mietek Roch. Tego samego wieczoru była jeszcze narada, co dalej robić, ale ja i siostra musiałyśmy się chować na noc przed łapanką. Gdzieś po dwóch tygodniach dowiedzieliśmy się, że Tadek Roch i Mietek Roch poszli do polskiej policji.

W 2003 r. pierwszą osobą, która w ogóle zgodziła się złożyć pisemne świadectwo o życiu rodziny Roch we wsi Kohylnie na Zastawiu na Ziemi Swojczowskiej, był Roman Szymanek syn Wacława i Michaliny Szymanek z d. Roch. Było to zarazem pierwsze pisemne świadectwo o ludobójstwie, dokonanym na naszej rodzinie przez ukraińskich nacjonalistów w roku 1943. Zatem trudno było Romkowi, który w tamtych tragicznych dniach wojny, miał zaledwie 10 lat, uniknąć pewnych błędów w pamięci, co do wszystkich zdarzeń, jednak Jego osobiste świadectwo nie będzie mu zapomniane w duchu wdzięczności w naszej rodzinie nigdy. Wspomnienia te (14 stron), opublikowane zostały na 2 maja 2011 r. na stronie: „Wołyń woła o prawdę” oraz na wielu innych stronach Kresowian.

Samoobrona polska we wsi Popówka i we wsi Nowosiółki

Mieczysław Roch syn Grzegorza i Stanisławy Roch stał we wsi Popówka, tam był ich ośrodek samoobrony polskiej i tam służył od września 1943 r., aż do czasu kiedy uciekli z bronią na Bielin do polskiej partyzantki. W tej placówce polskiej, u Mietka ja nie byłam jednak nigdy, tak że nic więcej nie mogę powiedzieć. Z kolei Tadeusz Roch służąc w polskiej samoobronie, został skierowany do mieszanej wsi polsko – ukraińskiej Nowosiółki, gdzie jego oddział stacjonował w dużym majątku poza wsią. Do rzeki Bug było już tylko kilka km. Polskich żołnierzy na tej placówce, było około 15 i jeden Niemiec, byli dobrze uzbrojeni. Raz wybrałyśmy się tam z moją bratową Heleną Rusiecką z d. Roch, aby ich odwiedzić, dojechałyśmy bezpiecznie. Wizyta nasza jednak była dość krótka bowiem Tadeusz rozmawiał przede wszystkim z siostrą Heleną, a mnie raczej unikał, jakby się mnie trochę wstydził. Zaraz zatem wróciłyśmy do miasta, pojechałyśmy raz jeszcze tam za jakieś dwa tygodnie, znowu w niedzielę, a właśnie miał wyznaczoną wartę, więc też b. krótko rozmawialiśmy. To był ten ostatni raz, jak widziałam Tadeusza żywego.

Samoobrona polska w Lesie Piatydnia

Potem Niemcy przenieśli Antoniego Szczepańskiego do lasów Piatydni i tam też mieli swoją bazę samoobrony. O ile dobrze sobie przypominam, było to w grudniu 1943 r., jakby tuż przed świętami Bożego Narodzenia. To było tylko około 5 km od miasta Włodzimierza Wołyńskiego. W tej bazie samoobrony ja nie byłam ani razu, ale jeździł tam mój tatuś Jan Rusiecki, przynajmniej dwa razy. Raz jeden pojechała z nim także nasza siostra Michalinka Rusiecka i gdy byli już w bazie w nocy, baza samoobrony została zaatakowana przez ukraińskich rezunów. Zażarta walka trwała przez całą noc i nawet przez cały następny dzień bowiem Ukraińcy zawzieli się, by zdobyć placówkę i wszystkich wymordować. Tatuś opowiadał nam później, że na początku wydawało się, iż Ukraińcy obchodzą ich z każdej strony, jakby chcieli zastraszyć broniących się na placówce. Widząc jednak twardy opór Polaków, próbowali za wszelką cenę zdobyć ten punkt oporu, atakując wściekle raz po raz. I może w końcu daliby i radę, mordując niehybnie nas wszystkich, gdyby nie pomoc jaka nadeszła z miasta. Gdy Ukraińcy zobaczyli zbliżającą się odsiecz, szybko wycofali się i placówka została uratowana. Tatuś Jan i Antek opowiadali także, że dużo Ukraińców poległo w tej bitwie, gdyż Ukraińcy strzelali przeważnie do ukrytych celów, niejako na oślep, a chłopcy z samoobrony mieli ich nacierających, jak na patelni. Polacy mając po prostu dużo lepsze pole widzenia, strzelali gęsto do wybranych celów, stąd straty po stronie rezunów, były poważne.

Tym razem Boża Opatrzność i męstwo obrońców ochroniły ludzi przed kolejną straszną rzezią, a było tam wtedy dużo cywilów. Polscy żołnierze na tych placówkach mieli bowiem broń i mieli realne możliwości zdobycia w terenie żywności, dlatego rodziny czepiały się tych placówek, bo tam była żywność. Niemiec żywności nie dawał, trzeba było sobie prowiant zdobyć, ale za to dawał dużo amunicji. O ile dobrze pamiętam, to święta Bożego Narodzenia, chłopcy spędzili jeszcze na placówce w lesie, ale zaraz po świętach dostali rozkaz, aby rozbroić Niemca, który był komendantem i z pełnym uzbrojeniem zbiec do głównej bazy polskich partyzantów na Bielinie. Rzeczpospolita Bielińska utworzona została na dość dużym obszarze na północny wschód od miasta Włodzimierz Wołyński. I tak się stało. W każdym razie już na Nowy Rok, cała placówka licząca 15 chłopaków, w tym Antoni Szczepański, wszyscy uciekli z bronią na Bielin. [fragment wspomnień Adeli Roch z d. Rusiecka z kolonii Teresin na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S. T. Roch]

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)