Inwazja imigrantów. To już jest koniec, czy dopiero początek?

Obrazek użytkownika Łukasz Studnicki
Świat

Coraz częściej słyszymy o problemach Republiki Niemieckiej zalanej falą imigrantów, której czoło w ostatnich tygodniach dotarło na jej obszar. Sceny z uchodźcami przekraczającymi granice państw tranzytowych takich jak Węgry czy Chorwacja, powoli ustępują miejsca relacjom przedstawiającym trudności z okiełznaniem tych, którzy już dotarli na terytorium lepszego świata. Putin bombarduje IS w Syrii, Orban buduje mur, kolejne kraje zamykają swoje granice, na dodatek zbliża się zima – wszystko to wywołuje mylne wrażenie, że punkt kulminacyjny inwazji mamy już za sobą.

Postanowiłem sprawdzić jak jest naprawdę. Wyruszam do stolicy Węgier. Na głównym dworcu kolejowym Budapesztu - Keleti spotykam rzecz jasna grupy imigrantów, jednak jest znacznie spokojniej niż choćby miesiąc temu. Po zakończeniu budowy prowizorycznego muru na granicy z Serbią, przeprawa przez Węgry z południa na zachód Europy znacznie się skomplikowała. Nikt więc nie biega, nie kładzie się na torach, sytuacja faktycznie wygląda na opanowaną – mógłbym powiedzieć Orban uratował Europę. Mam jednak świadomość, że trasa ta jest tylko jednym z wielu możliwych kanałów tranzytowych, więc odważna decyzja premiera Węgier nie powstrzyma kilku milionów uchodźców przebywających na terytorium Turcji, tym bardziej, że rząd w Ankarze gorąco zachęca wszystkich przybyszów do dalszej podróży – oczywiście w kierunku Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Francji. Kieruję się więc dalej na południe, do Belgradu.

W stolicy Serbii imigrantów nie spotykam od razu. Pojawiają się dopiero po kilku godzinach, za to od razu w ogromnej ilości. Tłum uchodźców, który wziął się nie wiadomo skąd opanował okoliczne sklepy, restauracje i parki. Na ulicach głównie kobiety i dzieci - mężczyźni skupili się wewnątrz budynku dworca kolejowego próbując kupić bilety w dalszą podróż. Mieszkańcy Belgradu spokojnie przyglądają się walce pod kasami, mimo że atmosfera jest bardzo nerwowa, gdyż prawdopodobnie tylko niewielkiej części zainteresowanych uda się wsiąść do nocnych pociągów w kierunku Zagrzebia lub Budapesztu w nadziei dotarcia choćby w okolice granicy z Chorwacją lub Węgrami. Po kilkunastu minutach przepychanek zjawiają się dodatkowe siły policji, które dość sprawnie zaprowadzają porządek. Gdy wracam w te okolice następnego ranka dworzec znów świeci pustkami. Błędnie zakładam, że całej kilkusetosobowej grupie udało się opuścić Belgrad. Znaczną jej część spotykam kilometr dalej w jednym z parków przekształconych na przejściowy obóz dla uchodźców. Plac ten w obecnej chwili parkiem pozostaje tylko z nazwy.

Na pierwszy rzut oka widać, że przez to miejsce przetoczyły się dziesiątki tysięcy imigrantów - trawa nie rośnie tutaj od tygodni, plac wygląda jak wysypisko śmieci, urozmaicone kolorowymi namiotami brodzącymi w błocie. Służby robią co mogą aby utrzymać to miejsce w czystości, ale jest to trud daremny. Imigranci, którzy kierowani są tutaj przez policję uciekają przy najbliższej nadarzającej się okazji, pozostawiając za sobą wszystko to, na co sami nie musieli oczywiście zapracować. Kontenery porozstawiane wokół pełne są więc porzuconych namiotów, pościeli, ubrań a także nietkniętego jedzenia i picia dostarczanych przez rząd i organizacje humanitarne.

Większość Serbów omija ich szerokim łukiem (tak jak właściciel hotelu, który nie przyjmuje już gości z bliskiego Wschodu – mówiąc mi to odmalowuje jeden z pokoi zniszczony przez przybyszów). Od tegoż samego człowieka dowiaduję się wiele na temat pochodzenia imigrantów – uchodźcy z Syrii stanowią mniej niż połowę z jego pozaeuropejskich gości – reszta to Irakijczycy, Afgańczycy, Pakistańczycy, Egipcjanie czy Libijczycy wykorzystujący ogólne zamieszanie do opuszczenia swoich krajów. Wielu z nich przewinęło się w ostatnich tygodniach przez jego hotel.

Mieszkańcy Belgradu są coraz bardziej sfrustrowani uciążliwymi przybyszami, jednak rząd wciąż sprzeciwia się zamykaniu granic. Zmusić go do tego może jednak Chorwacja. Jak na razie imigranci tylko podróżują przez Serbię - jeśli Chorwaci zamkną swoją granicę na południu, tysiące uchodźców utknie na terytorium Serbii, co zmusi rząd do działania - czyli do uszczelnienia swoich przejść granicznych z Macedonią i Bułgarią. Na razie granice stoją jednak otworem – jako że w Belgradzie zobaczyłem już wystarczająco, ruszam do Macedonii....

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.6 (5 głosów)

Komentarze

     



                SYFILITYCZNI "UCHODŹCY"



                  WSTRZĄSAJĄCY LIST LEKARKI



               OPIEKUJĄCEJ SIĘ W NIEMCZECH IMIGRANTAMI



    "GŁOS POLSKI" TORONTO; NR 42 Z 21 - 27. 10. 2015 STR. 20



 



Publikujemy szokujący list pracującej w Niemczech czeskiej lekarki, w którym ujawnia dramatyczne szczegóły pracy wśród islamskich imigrantów. Odczytano go w jednej z niezależnych czeskich stacji telewizyjnych.



Jego treść szokuje, ale i otwiera oczy.



 



"Przyjaciółka z Pragi ma znajomą, która - jako emerytowany lekarz - wróciła do pracy w szpitalu w okolicy Monachium, gdzie potrzebowano anestezjologa. Prowadziłam z moją przyjaciółką korespondencję i przesłała mi maila od wspomnianej lekarki. Dziś rozmawiałam z nią na temat tego, jak bardzo nieznośna jest sytuacja w szpitalu w Monachium oraz w okolicznych placówkach zdrowotnych.



Wielu muzułmanów odmawia leczenia przez kobiecy personel, a my, jako kobiety odmawiamy udania się do tych zwierząt, zwłaszcza z Afryki.



Relacje pomiędzy personelem a imigrantami stają się coraz gorsze. Ostatnimi czasy imigranci udający się do szpitali muszą być eskortowani przez policję i psy policyjne.



Wielu imigrantów ma AIDS, syfilis, gruźlicę otwartą i inne egzotyczne choroby, których w Europie nie potrafimy leczyć. Gdy w aptece przekazują receptę, dowiadują się, że muszą zapłacić gotówką. Wywołuje to niewyobrażalne oburzenie, zwłaszcza jeżeli chodzi o leki dla dzieci. Imigranci porzucają wtedy swoje dzieci i powierzają je personelowi apteki mówiąc: "W takim razie sami je wyleczcie!".



Policja ochrania zatem nie tylko kliniki i szpitale, lecz również duże apteki.



Mówimy więc otwarcie: "Gdzie są ci wszyscy, którzy przed kamerami telewizyjnymi witali imigrantów na dworcach kolejowych z transparentami?



Owszem, teraz granice zostały zamknięte, ale milion imigrantów już tu jest i z pewnością nie będziemy w stanie się ich pozbyć".



Do tej pory w Niemczech bez pracy pozostawało 2, 2 miliona ludzi. Dziś będzie ich co najmniej 3,5 miliona. Większość z tych ludzi nie nadaje się do jakiejkolwiek pracy.



Mało kto posiada jakiekolwiek wykształcenie. Co więcej, kobiety zazwyczaj w ogóle nie pracują. Szacuję, że co dziesiąta jest w ciąży. Setki i i tysiące z nich przywiozły ze sobą dzieci poniżej szóstego roku życia, spośród których wiele jest wycieńczonych i zaniedbanych. Jeśli nadal będzie to tak wyglądać, a Niemcy ponownie otworzą granice, wrócę do domu, do Czech.



Nikt nie zatrzyma mnie tutaj w takiej sytuacji, nawet dwukrotnie wyższa niż w domu pensja. Wyjechałam do Niemiec, nie do Afryki, czy na Bliski Wschód.



Nawet profesor kierujący naszym oddziałem powiedział nam, że jest mu strasznie smutno, gdy patrzy na kobiety, które sprzątają codziennie od lat zarabiając 800 euro, i gdy spotyka następnie w korytarzach młodych mężczyzn, którzy chcą dostać wszystko za darmo, a jeśli tego nie dostają, wpadają w szał.



Naprawdę tego nie potrzebuję. Obawiam się, jeśli wrócę, któregoś dnia sytuacja w Czechach będzie dokładnie taka sama. Jeśli Niemcy ze swoją naturą nie są w stanie temu zaradzić, w Czechach zapanuje totalny chaos. Nikt kto nie miał z nimi (imigrantami - przyp. red.) do czynienia nie zdaje sobie sprawy, jakimi są oni zwierzętami, zwłaszcza ci z Afryki, i z jaką wyższością muzułmanie - kierując się religią - traktują nasz personel.



Póki co personel lokalnego szpitala nie zaraził się chorobami przyniesionymi przez imigrantów, ale biorąc pod uwagę setki pacjentów przyjmowanych każdego dnia, pozostaje to tylko kwestią czasu.



W jednym ze szpitali nad Renem imigranci zaatakowali personel nożami, a ośmiomiesięczne dziecko doprowadzili na skraj wycieńczenia targając je przez trzy miesiące przez pół Europy.



Dziecko umarło po dwóch dniach, pomimo, iż otrzymało najlepszą opiekę medyczna w jednej z najlepszych klinik dziecięcych w Niemczech.



W konsekwencji ataków przeprowadzanych przez imigrantów jeden z lekarzy musiał zostać poddany operacji, a dwie pielęgniarki trafiły na oddział intensywnej terapii.



Nikt nie został ukarany.



Lokalnej prasie zabroniono o tym pisać, więc wiemy o tym dzięki e - mailom.



Co spotkałoby Niemca gdyby, gdyby ugodził lekarza i pielęgniarki nożem?



Albo gdyby wylał swój zarażony syfilisem mocz na twarz pielęgniarki, narażając ją tym samym na infekcję?



Pytam więc - gdzie są ci wszyscy, którzy witali imigrantów i odbierali ich z dworców kolejowych?



Siedzą zapewnie wygodnie we własnych domach, zadowoleni ze swoich organizacji non - profit, czekając na kolejne pociągi i kolejny zastrzyk gotówki w zamian za witanie przybyszów na stacjach.



Osobiście zebrałabym tych wszystkich witających i zaprowadziła ich do naszego szpitalnego oddziału nagłych przypadków, gdzie pracowaliby jako asystenci.



Następnie zaprowadziłabym ich do budynku zamieszkałego przez imigrantów, gdzie mogliby zarówno opiekować się nimi, jak i ochraniać samych siebie - bez pomocy uzbrojonej policji, bez policyjnych psów - które dziś znajdują się w każdym szpitali w Bawarii - i bez opieki medycznej".



                                                             "Głos Polski" Toronto nr 42 (21 - 27. 10. 2015) str. 20

Vote up!
2
Vote down!
0

Bądź zawsze lojalny wobec Ojczyzny , wobec rządu tylko wtedy , gdy na to zasługuje . Mark Twain

#1496844

Mam koleżankę o imieniu Jána, z którą mam kontakt do dzisiaj. Chodziłyśmy w Brnie do szkoły do tej samej klasy. Ona została lekarką. Dzisiaj jest na emeryturze. Została wdową. Dwoje dzieci ma dorosłych i niezależnych finansowo, ale niezbyt bogatych. Postanowiła, że pomoże im sfinansować zakup domu dwurodzinnego. Dlatego w roku 2011 wyjechała do pracy do Niemiec do miasta Darmstadt (około 25 km na południe od Frankfurtu nad Menem). Pierwszy raz tam była jeszcze za czasów komunistycznego ustroju w Czechosłowacji, bo w roku 1986. Wówczas w Niemczech zrobiła nostryfikację dyplomu lekarskiego. Dzięki temu nabyła prawo wykonywania zawodu lekarza na terenie Niemiec. Ta nostryfikacja jej się przydała, gdy  w roku 2011 znowu pojechała do pracy do Darmstadt. 

Rozmawiałam z Jána 3 tygodnie temu. Ma dość tych dzikich i niecywilizowanych muzułmanów. Nie ma dnia, by w specjalistycznej klinice internistycznej (gdzie pracuje) nie było jakichś sporów z nimi, a nawet rękoczynów z personelem pielęgniarskim. Mówiła mi, że jeśli tak dalej będzie, to wraca do Czech do Brna. Niemieccy lekarze też mają dość tych arabskich islamistów. Tylko władze niemieckie nie widzą problemu. Jest zdania, że wkrótce któryś z przeciętnych Niemców nie wytrzyma i zastrzeli muzułmanina. A wtedy się zacznie awantura na całą Europę. Może o to chodzi?

Janek mi powiedział, że Polacy nie pozwolą "muzułkom", by w Polsce tak się zachowywali. Jeśli chcą, to będą mieli tak, jak w roku 1683 pod Wiedniem przez króla Jana III Sobieskiego.

 

Pozdrawiam Ciebie Romane, Elżbietę i Tadeusza,

Vote up!
3
Vote down!
0
#1496851