Ręka rękę myje…

Obrazek użytkownika LOS_Polski
Kraj

Skandal związany ze sprawą senatora Stanisława Koguta ukazał w całej pełni nędzny stan polskiej klasy politycznej. Jak bowiem inaczej można ocenić styczniowe głosowanie w Senacie, w którego wyniku izba wyższa parlamentu nie wyraziła zgody na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie polityka PiS-u, oskarżanego przez prokuraturę o przestępstwa korupcyjne, przyjmowanie łapówek i wykorzystywanie mandatu senatorskiego do załatwiania podejrzanych interesów. Zarzuty są na tyle poważne, że Kogutowi grozi nawet 12 lat więzienia, a w tej samej sprawie CBA zatrzymało w grudniu 2017 roku jego syna Grzegorza, który pracował w założonej przez ojca fundacji, podobnie zresztą jak wielu innych członków ich rodziny.

Głosowanie nad wnioskiem prokuratury było tajne, co utrudnia ustalenie nazwisk parlamentarzystów opowiadających się przeciwko uchyleniu immunitetu Kogutowi, ale jego wynik wskazuje na to, że wielu spośród 66 senatorów należących do klubu PiS stanęło w obronie partyjnego kolegi. Złamali w ten sposób nie tylko zasady elementarnej uczciwości i sprawiedliwości, ale podobno zlekceważyli także rekomendację władz swojej partii. Sprawa Koguta ma znacznie szerszy wymiar niż się na pozór wydaje. Stała się też impulsem do napisania przez prezesa Kaczyńskiego listu do partyjnego aktywu, w którym ubolewa on, że pożałowania godne zachowanie senatorów dało powód do dezawuowania całej idei „dobrej zmiany”. Przyznał również, że stało się to w „realnej koalicji z reprezentantami tzw. totalnej opozycji”, co naraziło PiS na zarzut, że partia ta jest w istocie taka sama jak poprzednicy z rządu PO-PSL. Należy też podkreślić, że pomimo rozpaczliwych prób odwrócenia uwagi od meritum zagadnienia i usprawiedliwiania tego rzekomo odosobnionego incydentu, widać wyraźnie, że doszło do zdecydowanego i świadomego sprzeniewierzenia się hasłom głoszonym przez obóz rządzący. Świadczy o tym „hurtowe” głosowanie nad zapewnieniem bezkarności senatorom, ponieważ na tym samym posiedzeniu, na którym rozpatrywano wniosek o uchylenie immunitetu Kogutowi, zdecydowano również o nieudzieleniu zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności Jana Rulewskiego i Lidii Staroń. Można więc rzec, że zawiązała się swoista „koalicja strachu” nadmiernie uprzywilejowanych osobników, którzy słusznie obawiają się rozliczenia ich przestępczej działalności. Bardzo wymowna była także reakcja samego Koguta, który po odczytaniu wyniku głosowania nie ukrywał wielkiej radości i bił gromkie brawo, a kilku senatorów złożyło mu nawet gratulacje. Tak fatalnego wrażenia z tej parlamentarnej hucpy nie może poprawić oświadczenie marszałka Karczewskiego, który stwierdził, że „senatorowie PiS, którzy głosowali w obronie Koguta powinni odejść z polityki”. Nie ulega więc wątpliwości, że w tych okolicznościach smród kumoterstwa będzie się jeszcze długo unosił nad „izbą refleksji i zadumy”.

Decyzja w sprawie nieuchylenia immunitetu Kogutowi i jego parlamentarnym kolegom zapadła w zgodzie z zasadami prawa, ale na pewno nie z nakazami sprawiedliwości. Pokazała bowiem całemu społeczeństwu, że w Polsce są nadal równi i równiejsi, którzy dzięki posiadaniu większości parlamentarnej są w stanie zapewnić sobie całkowitą bezkarność. Słusznie też największy ciężar odpowiedzialności spada na barki partii rządzącej, gdyż ma ona wystarczającą władzę, aby dokonać sanacji moralnej polskiej polityki. Jednak poza składaniem pustych deklaracji nie robi nic, co mogłoby przywrócić wiarę Polaków w to, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Sprzyja temu atmosfera bezkarności i rozpasania, która panuje w naszym państwie i niestety umacniana jest przez prominentów z PiS-u, którzy pomimo tego, że rządzą od dwóch lat, to nie rozliczyli jeszcze żadnego znaczącego przedstawiciela dawno upadłej koalicji. W dodatku przymykają oczy na nieprawości, jakie dzieją się w szeregach ich własnej partii. Dlatego nie mogą nas zmylić publiczne połajanki, wyrazy oburzenia i dyscyplinujące listy prezesa, ponieważ, gdy tylko emocje opadają, to wtedy partyjni towarzysze ochoczo powracają do wcześniej potępianych praktyk. Najwidoczniej nie mylił się Lord Acton twierdząc, że „każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Rację ma także Jarosław Kaczyński mówiąc, że „dobre sondaże bardzo demoralizują”, a to właśnie przytrafiło się jego partii, bo ma ona obecnie praktycznie nieograniczoną władzę i wysokie notowania w badaniach opinii publicznej. Ograniczenia zaś mogą wypływać jedynie z ułomności ludzkiej natury, której najwyraźniej ulega partyjny aktyw PiS-u, nieprzejmujący się tym, że „fortuna kołem się toczy” i łatwo można utracić poparcie „ciemnego ludu”, który przecież oczekiwał rządów „prawa” i „sprawiedliwości”, a nie konserwacji systemu bezprawia i niesprawiedliwości.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem zbyt surowy w ocenie rządzących i powinienem dać im szansę na wykazanie, że mają czyste intencje. Jednak w okolicznościach, które opisałem oraz wobec niepodważalnych faktów, że w naszym kraju kwitną patologiczne układy i pomimo wystarczającego czasu nic z nimi nie zrobiono, nie jestem skłonny uwierzyć w bajania Kaczyńskiego, że potrzebuje on trzech kadencji, aby zmienić Polskę. W przeciwieństwie do rządowych propagandystów nie uważam też, że „jeśli teoria nie zgadza się z faktami, to tym gorzej dla faktów”. A fakty mówią same za siebie, bowiem kumoterstwo i nepotyzm rozwijają się w porażającej skali, czego synonimem stał się niesławny Misiewicz. Reforma wymiaru sprawiedliwości polega głównie na wymianie kadr na bardziej dyspozycyjne wobec władzy, a nie na głębokiej przebudowie systemu, który tak naprawdę należałoby zbudować od podstaw. Naginanie prawa do własnych potrzeb stało się już normą w działalności poprzednich władz, ale PiS również dołączył do tych karygodnych praktyk, tłumacząc się obłudnie, że jeśli poprzednicy łamali prawo, to im także wolno. Afera z immunitetem senatora Koguta „przelała czarę goryczy”. Dlatego należy wprost zapytać: czy rządzącym chodzi o naprawę Polski, czy tylko o zajęcie dogodnego miejsca przy państwowym korycie?

Jeśli się bliżej przyjrzeć izbie wyższej, to nasuwają się smutne refleksje, bo Senat stał się w istocie przechowalnią dla partyjnych emerytów, a nawet przytuliskiem dla osobników zdeprawowanych moralnie. Świadczą o tym nazwiska takich tuzów jak Gawronik czy Stokłosa, którzy zasiadając niegdyś w senatorskich ławach skutecznie zasłaniali się immunitetem przed wymiarem sprawiedliwości. Podobnie czyni to Kogut, którego występki przypominają korupcyjny proceder uprawiany przez byłego senatora Józefa Piniora, korzystającego z bezkarności w okresie rządów Platformy i aresztowanego dopiero po wygaśnięciu parlamentarnej ochrony. Powodów do chluby nie dostarczają także kabaretowe występy Jana Rulewskiego, który od dłuższego czasu robi cyrk z posiedzeń Senatu. Dlatego uważam, że przytoczone przykłady deprawacji przedstawicieli władzy ustawodawczej, których było i jest znacznie więcej, są przekonującym argumentem przemawiającym za ograniczeniem immunitetu wyłącznie do czynności związanych z pełnieniem mandatu. Prawo nie powinno przecież tolerować przestępców korzystających z nieuzasadnionych przywilejów władzy.

Na koniec muszę jednak przyznać, że nie wierzę, aby obecny skład parlamentu, który dostarczył już tyle dowodów głupoty i arogancji, był w stanie dokonać jakiegoś przełomu w tej materii. Przypomnę więc tylko, że „pycha kroczy przed upadkiem”, a upadek ten może być dla wielu bardzo bolesny i brzemienny w skutki…

 Wojciech Podjacki

Twoja ocena: Brak Średnia: 2 (2 głosy)