Eurofederaści zacierają ręce, a w Polsce… ostatni zgasi światło (3/6)

Obrazek użytkownika Anonymous
Kraj

Ogromne kontrowersje w całej Europie wywołały propozycje nowej architektury instytucjonalnej Unii Europejskiej.

Oto bowiem artykuł 21. Traktatu proponuje utworzenie stanowiska prezydenta UE. Wybierany na 2,5-letnią kadencję unijny prezydent miałby reprezentować Unię w dziedzinach spraw zagranicznych i bezpieczeństwa wobec świata. Unijni „federaści” mają nadzieję, iż w przyszłości prezydent będzie wybierany w paneuropejskich wyborach bezpośrednich. Nie trudno się domyśleć, że wybory prowadzone na zasadzie większości siły głosu uzależnionej od liczby ludności poszczególnych państw Unii zawsze będzie się kończył tym, że prezydentami zostawać będą osoby z państw liczebnie większych, a więc Niemiec czy Francji.

Z kolei artykuł 27. miałby powoływać instytucję ministra spraw zagranicznych UE, w dodatku wybieranego kwalifikowaną większością głosów. Coraz głośniej mówi się także o zastąpieniu narodowych placówek dyplomatycznych ambasadami UE i o wspólnej reprezentacji UE w organizacjach międzynarodowych, takich jak Rada Bezpieczeństwa ONZ czy Bank Światowy.

Natomiast artykuł 170. umożliwia ustanowienie urzędu unijnego prokuratora, który operowałby na terenie całej Unii „zwalczając poważne przestępstwa trasngraniczne”. Wywołało to silny sprzeciw w mniejszych państwach, takich jak Irlandia, Dania czy Portugalia, albowiem było oczywiste, iż ten zapis zmniejsza ich wpływy w strukturach Unii.

A co na to przedstawiciele Polski? - Przedstawiciele Polski… „nabrali wody w usta”.

Natomiast w kręgach deputowanych do Parlamentu Europejskiego i członków Komisji Europejskiej – była zauważalna obawa przed uszczupleniem swojej władzy kosztem prezydenta UE. Stąd też pojawiło się na forum Konwentu szereg poprawek do projektu Traktatu, ale żadna z nich nie była głosowana. A jeśli już stała za nią „silna grupa nacisku”, – mogła co najwyżej trafić do archiwum Konwentu. Na pracę Konwentu rzuca cień fakt, iż do prac nad tym dokumentem zaangażowano tylko 13 spośród 105 członków Konwentu. To 13-osobowe grono skupiało w swych szeregach tylko zwolenników poszerzenia unijnych kompetencji kosztem państw narodowych, które absolutnie nie liczyło się z krytyką na forum konstytuanty. Co prawda zarówno Niemcom jak i Francji nie udało się przeforsować zapisu, który znosiłby narodowe weta państw członkowskich w Unii w sprawach podatków, ale niepokojącym jest fakt, że udało się im wprowadzić zapis o wspólnych symbolach unijnego superpaństwa, fladze, hymnie, walucie, a także ogólnounijnym święcie, które ma być obchodzone 9 maja każdego roku. Od wyników ostatecznej debaty odcięli się nieliczni na forum Konwentu uniosceptycy, którzy zaproponowali konkurencyjną wizję integracji europejskiej, opartą na współpracy międzyrządowej w formie tzw. „Raportu mniejszości”. Postulowali w nim, by: „Europa była zorganizowana nie na fundamencie ponadparlamentarnym, a na fundamencie międzyparlamentarnym”. Raport ten przewodniczący Konwentu – Valery Giscard d’Estaing tylko dołączył do oficjalnych konkluzji z prac konstytuanty, bez wyciągania wniosków czy też ponownej debaty w tak kluczowej sprawie, co należy rozumieć jako zlekceważenie głosu członków Konwentu.  

Jak się spodziewali „eurofederaści”, największy opór w przyjęciu Konstytucji UE, a po przemianowaniu go na Traktat Lizboński był zauważalny w Szwecji, Wielkiej Brytanii, Danii, Irlandii, Czechach i w Polsce (w osobie prezydenta RP – prof. Lecha Kaczyńskiego). Działania polskich „negocjatorów” a polskie prawo Nad powstaniem państwa federacyjnego nie wolno dyskutować. Te kwestie są w Polsce uregulowane określonymi zasadami. Owe zasady to zbiór naszego dorobku prawnego z Konstytucją RP włącznie (choć bardzo niedoskonałą i wymagającą poważnych zmian) oraz cały dorobek piśmiennictwa i dziedzictwa historycznego. Zasady są po to, by ich nie łamać, a prawo – aby go przestrzegać i karać ekwilibrystów za działania sprzeczne z tymi zasadami.

„Nasi negocjatorzy” łącznie z ówczesnym prezydentem Aleksandrem Pierwszym Kłamliwym, premierem Leszkiem Pierwszym Szyderczym i jego rządem oraz parlamentarzystami z PO, SLD, UP i PSL – dali się poznać jako ci, którzy świetnie wypełnili role „użytecznych durniów” na rzecz „eurofederastów”, tym samym działali niezgodnie z polskim prawem. Wszelkie głosy wzywające do rezygnacji z państwowości należy bezwzględnie tępić i karać. Popieranie Traktatu Lizbońskiego i oddanie się pod kuratelę obcych rozwiązań prawnych jest nawoływaniem do likwidacji Polski, nawoływaniem do likwidacji naszych atrybutów obronnych. Jest to najkrótsza droga do utraty całego dorobku naszych przodków i klęski całej polskości.

A co mówi polskie prawo?

Otóż w artykule 127. Kodeksu karnego czytamy: „§ 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczpospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. § 2. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3”.

Natomiast artykuł 129. Kodeksu Karnego mówi: „Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.

Nie trzeba mieć wykształcenia prawniczego, by widzieć iż działania wyżej wymienionych osób noszą znamiona przestępstw, które dekretują wyżej cytowane artykuły. Ważną rzeczą jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: kto miałby mieć legitymację w świetle polskiego prawa do złożenia doniesienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez te osoby i kto może być stroną powodową w procesie przed polskim sądem powszechnym? Czy może ją mieć przeciętny „Kowalski” mający obywatelstwo polskie? – Czy też musi to być znaczna grupa osób, która jako część polskiego społeczeństwa została poszkodowana? Tę kwestię pozostawiam do rozwiązania prawnikom.

Stanowisko polityków spoza granic Polski

David Heathcory – ówczasny poseł Brytyjskiej Izby Gmin i przedstawiciel Partii Konserwatywnej w konwencie powiedział: „Chcemy, aby to narody europejskie miały prawo wyboru między konstytucją dla europejskiego superpaństwa a naszą alternatywą – Europą demokracji”. Z wypowiedzi tej wynika, iż brytyjscy konserwatyści nie popierają tego „genialnego pomysłu” przewodniczącego Konwentu – Valerego Giscard d’Estaing (i nie tylko jego), który miałby doprowadzić do utworzenia europejskiego superpaństwa.

Elmar Brok – niemiecki zwolennik federalnej Unii przyznał, że: „(…) projekt Konstytucji UE odzwierciedla pogląd mniejszości”. Zdaniem Broka, który przewodniczył najliczniejszej w Konwencie grupie Europejskiej Partii Ludowej (EPP) – „niektóre większe państwa Unii koncentrują się raczej na forsowaniu własnych interesów niż ogólnounijnych”.

Jens-Peter Bonde – Duńczyk, jeden z czołowych przeciwników eurokonstytucji, na forum Konwentu skonstatował: „zapisy te osłabiają narodowe demokracje poprzez centralizację coraz większej władzy w Brukseli”. Zwrócił uwagę, że: „ani jeden z obszarów kompetencji nie został przekazany z powrotem do państw członkowskich, a liczące już obecnie 97 tysięcy stron ponadnarodowe ustawodawstwo Unii gwałtownie wzrośnie. Zasada pomocniczości stanie się fikcją w sytuacji, gdy Bruksela ma decydować o tym, o czym chce.

Władzimir Bukowskij – rosyjski imigrant, wieloletni więzień komunistycznego gułagu, znawca problematyki Europy Środkowo-Wschodniej stwierdził: „Z treści projektu Konstytucji UE przedstawionego w Salonikach należy wnosić, że porównania UE do ZSRS nie są przesadzone". Projekt ten zakłada centralizację i ujednolicenie gospodarki, a zamiast wolnego rynku – dotacje, subwencje, koncesje, kontrole, itp. Wiele uwagi poświęca się zamysłom tworzenia europejskich sił zbrojnych oraz polityki zagranicznej UE. Unia miałaby być nowym państwem ponadnarodowym, z własnym parlamentem i w przyszłości europrezydentem – głową superpaństwa.

Artykuł 1-15. projektu Konstytucji UE nakazuje obowiązek lojalności państw członkowskich wobec władz UE, co oznacza nie mniej ni więcej tylko podporządkowanie krajów unijnych Niemcom i Francji, coś na kształt państw satelickich Związku Sowieckiego”.

Vaclav Klaus – prezydent Republiki Czeskiej, 3 maja 2003 roku powiedział: „Przystąpienie do Unii Europejskiej i podporządkowanie się Konstytucji UE oznacza daleko idącą utratę suwerenności i tego nie zaprzeczam. To jest tak oczywiste, że wie o tym każde dziecko. No, ale prezydent Kwaśniewski to nie dziecko”.

Carl Beddermann – niemiecki były doradca przedakcesyjny w Polsce, ożeniony z Polką i dobrze mówiący po polsku, bardzo dobrze zorientowany w sytuacji na linii Unia Europejska–Polska, z obawą stwierdził: „UE chce zagarnąć połacie pięknej i urodzajnej ziemi polskiej, ale Polskę i Polaków lekceważy”.

Gerhard Schroeder – ówczesny kanclerz Niemiec na długo przed rozpoczęciem prac Konwentu, bo już 19 stycznia 1999 roku stwierdził: „Narodowa suwerenność w polityce zagranicznej… wkrótce okaże się produktem wyobraźni”.

Maurizio Turco – lewacki eurodeputowany z Włoch zainicjował apel parlamentarzystów o „(…) świecki charakter Konstytucji UE”. Poparło go 250 deputowanych do Parlamentu Europejskiego z 15 państw członkowskich Unii.

Jacques Chirac – ówczesny prezydent Francji kontestował rozwiązania podatkowe i subwencje dla Kościołów w niektórych państwach członkowskich Unii i poparł inicjatywę „świeckości konstytucji” zaproponowanej przez Maurizio Turco z Włoch.

Johannes Rau – ówczesny prezydent Niemiec, pełniąc ten urząd w roku 2000, powiedział w Gnieźnie: „Wolna wymiana towarów i kapitału pociąga za sobą z konieczności wolną wymianę idei, a więc nowych wartości niechrześcijańskich, bo chrześcijańskie już się przeżyły i chrześcijan jest w Europie tylko 49 procent”.

Komentując treści wypowiedzi wyżej wymienionych „eurofederastów”, trzeba jednoznacznie stwierdzić, iż każda z nich stanowi część całości tworzenia „nowego porządku świata”. Nie tylko w Holandii i Belgii czy we Francji, ale niemal we wszystkich państwach Zachodu i Skandynawii. Działają potężne ośrodki, które swobodnie zwalczają wartości chrześcijańskie łącznie z etyką, i (o zgrozo!) otrzymują „błogosławieństwo” ze strony ustawodawców i rządów. „Nowe wartości” UE są ubierane w piękne słowa: demokracja, prawa ludzkie, wolność, godność. Praktycznie są to tylko frazesy dla ogółu mas, a w głębi rzeczy są to: materializm, ateizm, prawo siły, prymat pieniądza nad osobą, etyka czysto indywidualna nie podparta żadnymi wartościami, podział na „ludzi” i „podludzi”, duch burzenia wszelkiego szlachetnego dziedzictwa, kult człowieka technicznego, pogarda dla religii, „skuteczność” zamiast prawdy. Jestem wprost pewien, że znaczna większość polityków z Polski nie myśląca po polsku - nie tylko wie o inwazji zgubnej ideologii zachodniej, ale po cichu nawet ją popiera.

C.d.n...

0
Brak głosów