Egzamin z Władzy

Obrazek użytkownika Anonymous
Kraj

Kadencji 7 i końca nie widać

Mamy rok 2009. Od 5 listopada 2007 roku w parlamencie zasiadają posłowie VI kadencji. Po roku 1989 już 7 razy wybieraliśmy swoich przedstawicieli do sejmu i senatu. Czy w ciągu tych 7 kadencji któraś z ekip rządzących spełniła swoje obietnice? Jeśli tak to w jakim stopniu? Gdzie jest nowoczesna i sprawiedliwa Polska? Gdzie są obiecane przez kolejne ekipy dobrze funkcjonujące szpitale, świetnie rozwinięta infrastruktura, państwo skierowane twarzą do człowieka, dostatnie życie? Co przez te 20 lat zrobiono w celu podniesienia jakości edukacji? Czy naprawdę przez dwie dekady nie jest możliwe podpisanie ani jednej umowy prowadzącej do dywersyfikacji dostaw energii? Dlaczego żaden rząd nie przeprowadził żadnej poważnej reformy administracji publicznej?

Tego typu pytania można by mnożyć w nieskończoność. Wszyscy widzimy jak kolejne rządy wywiązują się za składanych przez siebie obietnic. Rodzi się pytanie czy ta sytuacja jest nierozwiązywalna? Czy jesteśmy skazani na kolejnych 7 bezowocnych kadencji? Aby odpowiedzieć na te pytania trzeba zastanowić się nad oczywistymi kwestiami: Dlaczego sytuacja wygląda tak a nie inaczej, oraz co można zrobić aby ową fatalną dla całego społeczeństwa sytuację zmienić?

 

Defekt demokracji

 

System demokratyczny, a dokładniej mówiąc wybory, które są kwintesencją lub mówiąc inaczej świętem demokracji są równocześnie największym jej problemem. Schemat działania polityków walczących o władzę w ramach systemu demokratycznego jest od lat niezmienny. Ktoś wygrywa wybory. Kształtuje się jakaś większość parlamentarna. Powstaje rząd. Rząd może mieć ambitny plan, więcej może nawet mieć początkowo zamiar i być zdeterminowanym aby owy plan wykonać. Niestety w krótkim czasie rządzący zaczynają się zastanawiać – a co będzie za kilka lat? Czy znowu zostanę wybrany? Czy warto przeprowadzić niezbędne reformy, które długofalowo mogą mieć wręcz zbawienny skutek dla funkcjonowania państwa, ale doraźnie mogą nie spodobać się wyborcą i przez to będę musiał odejść? (Nie daj Boże jeszcze okazałoby się, że ja zostanę wymieciony z parlamentu, a moi następcy będą beneficjentami przeprowadzonych przeze mnie reform!) A jeżeli moja decyzja zdenerwuje jakąś wpływową grupę interesu? Będzie po mnie!

Po takiej arcyambitnej i arcyodpowiedzialnej analizie sytuacji polityk dochodzi do wniosku, że nie warto nic robić. No może nie do końca nic. Trochę poadministrujemy, złożymy kilka projektów ustaw (coś tam może nawet przejdzie przez parlament), jak zacznie spadać poparcie to zwalimy winę na koalicjanta, a przez ostatnie pół roku rozdamy wyborcom pieniądze, za które można było przeprowadzić reformy. Może na kolejną kadencje rządzenia to nie starczy, ale nikt jeszcze w tym kraju nie umarł od zasiadania w ławach opozycji. Krótko mówiąc politycy trzęsą portkami przed wyborcami. Boją się przegranej, boją się podejmować decyzje. Administrują, podgrzewają atmosferę walki z politycznym przeciwnikiem ( w celu odwrócenia uwagi wyborców od swojej legislacyjno – rządowej bezpłodności) i dodają do tego trochę populistycznych decyzji licząc na jak najmniej dotkliwy wyrok społeczeństwa przy urnach wyborczych.

 

Uczeń może, pracownik może, polityk też powinien

 

Spójrzmy dla kontrastu jak wygląda życie przeciętnego Polaka. Już od najmłodszych lat jesteśmy egzaminowani. Ktoś ocenia nasze osiągnięcia i jeśli się nie sprawdzamy to ponosimy karę, odpadamy. W szkole czy też na uczelni żeby zdać egzamin trzeba się wykazać, przekroczyć jakiś próg wymagań. Szkoła to jednak jeszcze nie praca i po oblaniu egzaminu masz szanse na poprawkę. Inaczej się ma sprawa w dorosłym życiu. W pracy gdy zobowiążesz się do wykonania jakiegoś projektu to musisz go wykonać. Jeśli zawalisz to nie ma zmiłuj. Ponosisz przykre konsekwencje, możesz stracić pracę ( w szczególności jeśli zawalisz na całej linii).

Można to nazwać regułami wolnego rynku w życiu codziennym. Sprawdzasz się - zostajesz i idziesz do przodu. Zawalasz - ponosisz konsekwencje. Są lepsi i gorsi. Jeżeli w tak wielu dziedzinach życia przeciętny obywatel musi liczyć się z ponoszeniem konsekwencji swojego niewłaściwego postępowania to może politycy też powinni?

Wydaje mi się, że egzamin w postaci wyborów jest niewystarczający i co ważniejsze nie wpływa pozytywnie na sposób sprawowania władzy. Wybory powinny być przede wszystkim aktem pozytywnym. Wskazaniem formacji, której chcemy powierzyć nasze sprawy na następne lata.

Co w takim razie powinno być aktem weryfikacyjnym? Co powinno stanowić egzamin dla polityków? Jaki system, czy też mechanizm kontrolny powinien zostać wprowadzony?

Kwestia jest oczywiście do przedyskutowania i wymaga głębokiej refleksji, ale wydaje mi się, że punktem wyjściowym powinien być następujący projekt.

Po wygranych wyborach i stworzeniu rządu, bądź koalicji rządowej politycy powinni przedstawić formalny dokument w którym zostaną zapisane konkretne cele i zobowiązania. Przeprowadzimy taką i taką reformę, zbudujemy tyle kilometrów autostrad, pozyskamy i wykorzystamy tyle środków unijnych, zbudujemy x mieszkań, stadionów, hal sportowych, wydatki na edukacje wzrosną o x...itd.

Oczywiście trzeba brać pod uwagę pewne czynniki zewnętrzne (takie jak np. obecny kryzys gospodarczy), dlatego też nie można wymagać od rządzących wykonania w 100 procentach wszystkich zobowiązań. Można jednak ustalić pewne progi „zdawalności egzaminu” - np. wykonanie 50 lub 60 procent obietnic. Kwestia progów i możliwości ich ewentualnej zmiany w trakcie kadencji (z powodu pojawienia się niespodziewanych czynników zewnętrznych niezależnych od rządu) jest do dopracowania.

 

Żegnaj sejmie

 

I w końcu najważniejsza część mojej propozycji - wyniki egzaminu. Jeśli rząd nie przekroczy „progu zdawalności”, to politycy automatycznie ponoszą odpowiedzialność, której boją się najbardziej – nie mogą startować w jednej lub dwóch najbliższych elekcjach.

Zdaję sobie sprawę, że proponowany przeze mnie mechanizm jest niedopracowany. Jest to tylko pierwotna i bardzo prymitywna jeszcze koncepcja. Wydaje mi się jednak, że tego typu modyfikacja wyszłaby na dobre wszystkim (pomijając nieodpowiedzialne elity polityczne).

 

A jaka jest wasz opinia na ten temat drodzy Salonowicze? I jeśli nie zgadzacie się z moją propozycją to jaki wy macie pomysł na usprawnienie naszego systemu rządzenia?

 

 

 

 

0
Brak głosów

Komentarze

ja dalabym mozliwość startowania tylko przez 2 kadencje i koniec,kropka-WYPAD!pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#13268

Jednym z ważnych powodów dlaczego rządy w Polsce są generalnie źle oceniane jest dwuwładza premier-prezydent oraz to że rząd jest złożony w większości z ludzi pracujących na dwóch etatach: posła i pracownika rządowego.
Sejm nie powinien wybierać rządów, bo wtedy Sejm jest mniej krytyczny wobec rządu i ma tendencję do preferowania w prawie interesu rządu nad interesem obywateli. Niech parlamentarzyści się skupią na stanowieniu dobrego prawa, Monteskiusz się kłania.

Dwuwładza to bałagan i marnotrawstwo.
Prezydent powinien być szefem rządu złożonego z nieparlamentarzystów - jak w USA - prosto i tanio.

Bacz

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam. Bacz

#13281

Obawiam się, że nawet demokracja amerykańska nie jest w stanie spełnić opisanych przez autora wymagań. Jest to zupełnie niemożliwe w nieustannym meczu PiS vs. reszta IIIRP.
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#13284