Czajnik i statek

Obrazek użytkownika Anonymous
Humor i satyra

Polemicznie o rewolucji seksualnej wg Łysiaka.

Miałem kiedyś w domu taki niepozorny, zwykły czajnik. Podgrzewał się wolniej, niż czajnik elektryczny, więc trzeba mu było poświęcać dużo więcej uwagi, żeby się nie spalił. Z drugiej strony miał gwizdek, którym entuzjastycznie obwieszczał swój stan szczęśliwości. Nie wyłączał się sam, tylko gwizdał i gwizdał bez końca, ku radości użytkowników.

Tak, Drogie Czytelniczki. Ta metafora Was dotyczy. Nie każda z Was doświadczyła bycia takim czajnikiem, niektóre z Was boją się podgrzewania, ale w każdej z Was tkwi taki mały, niepozorny czajnik. Czy się uruchomi i zacznie gwizdać czasem bez wyraźnego powodu? No cóż, to zależy także od Was. Na ile jesteście w stanie zaakceptować te subtelne stany uległości wobec swego pana, które w naturalny sposób odwdzięczy on równie subtelną, łagodną dominacją.

Ucho to bardzo erotyczny organ kobiety.

Niezły przeskok, prawda? Bo też Wy, kobiety, ciągle robicie takie przeskoki. Przeskoczę teraz zatem do tekstu Rewolucja seksualna według Łysiaka, który ukazał się w 43 numerze „Do rzeczy”. Jak zwykle Łysiak zachwyca i zniechęca zarazem. Ma on bowiem rozległą wiedzę o kulturze i cywilizacji, a zatem i o kobietach, ale jakże powierzchowną! Powiada on mianowicie, że „żyjemy w epoce libertyńskiego roz (rozwiązłość, rozejścia, rozstania, rozwody), które jest skutkiem ekstatycznego rozedrgania przysadki lędźwiowej”. No cóż, dowcipne podejście, ale niezwykle powierzchowne, bo ów czajnik, o którym mówiłem na początku, nie mieści się tylko w jednym miejscu i podgrzewać go można na wiele sposobów. Podobnie powierzchowny jest świat celebrytów, który opisuje w swym tekście. Główna teza Łysiaka (zaczerpnięta z mądrości jakiejś przemądrzałej pani biolog) głosi, iż „samica to istota poligamiczna bardziej, niż mężczyzna”, że zdradza znacznie częściej, niż mężczyzna. Łysiak podaje liczne przykłady naukowych badań na potwierdzenie tej tezy i chwali się, że swoją beletrystyczną książką „Statek” dowodził identycznej tezy co najmniej dziesięć lat wcześniej. Choć wówczas (jak twierdzi) feministki okrzyknęły go kobietobójcą i „szowinistyczną świnią”.

„Statek” Łysiaka czytałem tylko raz i nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, więc prawie nic z niego nie pamiętam. Pamiętam tylko, że był to jakiś przedziwny warkocz uniesień religijnych połączonych z uniesieniami w burdelu – nic sympatycznego, raczej żenada. Poza tym to, co Łysiak nazywa „poligamią”, poligamią w rzeczywistości nie jest. No, może tylko w ujęciu biologów, którzy wszystko sprowadzają do „spółkowania”, którego celem jest „biologiczna dbałość o cechy genetyczne i o bezpieczeństwo potomstwa”.

Istnieje pewien rodzaj plagi wśród osób, które nie mają podstawowego wykształcenia muzycznego i bardzo chciałyby znać choć jeden utwór muzyczny. Plaga ta ma nazwę „Dla Elizy”. Polega ona na tym, że gdy tylko osoby te dorwą się do stojącego gdzieś w kącie sali gimnastycznej pianina, natychmiast zaczynają na nim bezładnie i chaotycznie grać „Dla Elizy”. Plaga ta ma charakter uniwersalny i dotyczy także ery elektronicznej. W latach 80. chyba najpopularniejszą melodyjką japońskich zegarków sprzedawanych w Polsce jako podarki komunijne było właśnie „Dla Elizy”. Prawdę mówiąc plagi tej zupełnie nie rozumiem, melodyjka jest banalna, po Elizie była pewnie jakaś Ania, Marysia czy inna Krysia, a głuchy syn pijaka i gruźliczki z pewnością nie był tym, który mógł przekazać korzystne cechy genetyczne i zabezpieczyć przyszłość potomstwa w tym najbardziej „biologicznym” znaczeniu tego słowa. Był on co najwyżej ewolucyjnym wypadkiem przy pracy, podobnie jak cały gatunek ludzki, który ziemskiemu ekosystemowi nie jest przecież do niczego potrzebny. Przynajmniej według biologów...

Krótko mówiąc: poligamia to forma stałego związku, nie zaś przelotne romanse i „szybkie numerki” - jak chciałby autor „Statku”.

W dalszej części tekstu Łysiak prezentuje siły motoryczne rewolucji seksualnej w dziesięciu punktach swoistego „antydekalogu”:

  1. farmaceutyka kontrnatalna

  2. łatwość aborcyjna

  3. powszechność pornografii

  4. banalizacja rozwodu

  5. kariera i „socjal”

  6. kult egoizmu

  7. słabnięcie religii

  8. apoteoza tolerancji

  9. medialność rozwiązłości

  10. technologia erotyczna

O większości tych punktów nie będę pisał, by nie odbierać chleba autorowi (odsyłam do jego tekstu), zresztą z większością się zgadzam. Rzecz w tym, że przynajmniej część z nich jest jednak kontrowersyjna. Środki antykoncepcyjne to istotnie nowość w tym sensie, że funkcjonują one w obiegu oficjalnym nie zaś – jak dawniej – u znachorki gdzieś na skraju cywilizacji. Wszelako dzięki bezcennym pracom antropologów wiemy przecież o społecznościach, gdzie koncernów medycznych nie było, a garść nasion papai rozwiązywała problem niechcianego potomstwa, nie odbierając jednak płodności. Zdaje się różnica polega na tym, że dzisiaj antykoncepcja jest szkodliwa dla zdrowia i jest biznesem, a wtedy – nie, choć jej skuteczność nie była udowodniona naukowo. Pornografia w dawnych Indiach i Chinach również była łatwo dostępna, a przecież umiejętnie wpleciona w ustrój społeczny i religię nie tylko nie niszczyła go, ale wręcz konserwowała. Rozwód istniał i istnieje w kulturze Islamu, co nie przeszkadza tej kulturze rozrastać się jak chleb na drożdżach. Od wielu lat zadaję sobie więc pytanie, co jest z nami „nie tak”, skoro to, co gdzie indziej wzmacniało rodzaj ludzki, u nas – na Zachodzie - go osłabia. Pozostawiam bez odpowiedzi.

Z wieloma tezami Łysiaka nie dyskutuję, bo są słuszne, ale – jak się rzekło – powierzchowne. Łysiak mianowicie postrzega kobietę jak krnąbrnego konia, który wyrwał się woźnicy („rozuzdał” - że się tak wyrażę po łysiakowsku) i porwał całą bryczkę na skraj przepaści. Rzeczywistość wydaje mi się bliższa stanowisku taoistycznemu. Otóż o ile my, mężczyźni, mamy większe problemy z zachowaniem zdrowia, o tyle Wy, Drogie Panie, macie główny problem z osiągnięciem szczęścia. Wspomniane przez Łysiaka (i ze swadą ukazane) siły motoryczne rewolucji seksualnej żerują nie na czym innym, ale właśnie na tym rozpaczliwie kobiecym zapotrzebowaniu szczęścia. Ta potrzeba ma wiele synonimów, a wiele z nich kreuje przemysł rozrywki, ale fakt pozostaje faktem. A skoro głównym problemem kobiet jest osiągnięcie szczęścia, to może – wracając do metafory czajnika – warto im tego nieba przychylić? Zamiast moralizować i pomstować na upadek cywilizacji, może po prostu lepiej zająć się rzetelnie kobietami?

Zdradzę Wam, czytelniczki, najbardziej skrytą tajemnicę kobiecego szczęścia. Jeśli chcecie je osiągnąć, musicie Waszemu mężczyźnie pozwolić, aby przychylił Wam nieba. Jeśli choć trochę jest taoistą, na pewno mu się to uda. Szukajcie a znajdziecie.


Jakub Brodacki

0
Brak głosów