Wchodzimy w etap terroru

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Kraj
]]>https://www.magnapolonia.org/wchodzimy-w-etap-terroru/]]> Kiedyś, kiedyś, bodajże przed 40 laty, będąc we Francji, usłyszałem od działacza tamtejszej Partii Komunistycznej, że „teraz pracują z dziećmi ze szkół podstawowych”. Początkowo ta deklaracja mnie rozbawiła, ale, kiedy się nad nią zastanowiłem, zrozumiałem, że komuna realizuje długofalowy, znakomicie przygotowany projekt, opracowany z udziałem pierwszorzędnych fachowców z różnych dziedzin, m.in. od psychologii dziecięcej. Rozpoczęcie pracy z uczniami szkół podstawowych oznaczało, że komuniści zamierzają ich ukształtować na własny obraz i podobieństwo, to znaczy – zaszczepić im doktrynerski sposób myślenia, oduraczyć, a następnie, kiedy oduraczeni dorosną – na tej „bazie” kadrowej przejść do następnego etapu komunistycznej rewolucji. I oto wkraczamy właśnie w ten etap, etap terroru. Komuniści, zgodnie z hasłem rzuconym w roku 1968, już na początku lat 90-tych ukończyli „długi marsz przez instytucje”, to znaczy – opanowali instytucje państwowe i obecnie w coraz większym stopniu wykorzystują je w służbie rewolucji. Ponieważ państwo, bedące monopolem na przemoc, nie wysuwa propozycji, tylko wydaje rozkazy i przemawia językiem siły, opanowanie przez komunistów i ich wychowanków państwowych i ponadnarodowych instytucji, musi zapoczątkować przejście do fazy terroru. Ilustracją tego przejścia do nowego etapu, jest powszechna w krajach porażonych komuną, penalizacja „mowy nienawiści”, a więc wszelkich opinii, które nie odpowiadają komunistycznej retoryce, obecnie skierowanej na destrukcję wszystkich organicznych więzi, które ludzkim społecznościom zapewniają spoistość. Komuna zawsze zwracała się do gorszej strony ludzkiej natury i kiedy realizowała strategię bolszewicką apelowała do chciwości („grab nagrabliennoje!”). Teraz, zgodnie ze strategią Antoniego Gramsciego, postawiła na promowanie dewiantów, którzy mają doprowadzić społeczeństwa do stanu bezbronności, posługując się forsowaniem postulatu „równości” oraz piętnowaniem „wykluczenia”, „dyskryminacji” i „stygmatyzowania”, czyli wymuszaniem akceptacji dla zachowań odbiegających od społecznych norm. Ten proces też został rozłożony na etapy. Etapem wstępnym było uchwycenie panowania nad językiem mówionym, by narzucić ludziom zbitki pojęciowe, do których się przyzwyczają i które, bez przerywania im snu, sprawią, że zaczną myśleć w oczekiwany przez komunę sposób. Na początek wysunięte zostały zbitki emocjonalnie neutralne, o które nikomu nie chciało się kruszyc kopii. Na przykład, z języka móewionego zniknęło słowo „kalectwo”, które zostało zastąpione zbitką w postaci „niepełnosprawności”. Ta zmiana pociągneła za sobą wpajanie przekonania, że kalecy są tak samo sprawni, jak wszyscy inni, tyle, że „inaczej”. Pretekstem był „dobrostan” kalek, ale tak naprawdę chodziło o stopniowe przyzwyczajenie ludzi do przekonania, że nie ma żadnej „normy”, że w gruncie rzeczy normalne jest wszystko, to znaczy – cokolwiek. I kiedy już zostali w tej dialektyce wytresowani, nastąpiło przejście dom kolejnego etapu, to znaczy – narzucania tego przekonania w sprawach poważniejszych, które – gdyby były poruszone przedwcześnie – pewnie napotkałyby zdecydowany odpór. Jak zauważył Józef Stalin, zajmujący się wszak i językoznawstwem, słowa żyją własnym życiem, kształtując mentalność ludzi poddanych ich oddziaływaniu. Tak właśnie wyjaśniała te sprawy Caryca Leonida tępawemu marszałowi Greczce, co to chciał zbombardirować Europę atomowymi kartaczami: „Adna s drugoj głupaja świnia. Nu i czto – nużna nam pustynia? Toż pustyń u nas oczeń mnogo! Nam nużno kuszat`, nużno brat` – no sprasziwaju was – od kogo? Atomnych nie lzia nam kartaczy, nam nada tolko oduraczyć. Na czarne – białe mówić nada, bo to przemawia do Zapada. Nada ich przekonywać mudro, że wojna – mir, że chlew, to źródło, a okupacja – wyzwolenie. I będą cieszyć się szalenie. A kiedy zwolna, po troszeczku w tej dialektyce się wyćwiczą, to moją staną się zdobyczą. Paniał ty mienia, jełop Greczko?” Toteż w miarę upływu czasu pojawiły się „orientacje seksualne”, to znaczy – „kochajacy inaczej”. Te zbitki niosły ze sobą jeszcze większy ładunek informacyjny. Po pierwsze – nie ma żadnych żałosnych „zboczeń”, tylko szlachetne „orientacje”. Zatem nie ma żadnego powodu, by cokolwiek „stygmatyzować”, a już nie daj Boże – leczyć. Po drugie – że te „orientacje” sprowadzają się do tego, że jedni „kochają” tak, drudzy – „inaczej” – ale każdy sposób jest jednakowo normalny. To znaczy, ze norma jest wszystko. Przy takim ujęciu samo pojęcie normy traci sens, podobnie jak samo pojęcie prawdy – skoro prawdą jest wszystko. Takie podjęcie jest fundamentalnie sprzeczne z filarem cywilizacji łacińskiej w postaci greckiego podejścia do prawdy. Że prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co ludzie o niej mniemają, że nie leży tam, gdzie chciałaby Większość, ani nie leży „pośrodku” – jak chcieliby ireniści, tylko leży tam, gdzie leży i moralnym obowiązkiem człowieka rozumnego jest znalezienie tego miejsca. W cywilizacji łacińskiej używana jest logika dwuwartościowa, w myśl której istnieje prawda i fałsz, istnieje norma i dewiacje. Etapem kolejnym był atak na instytucje, np. małżeństwo. Abstrahując od wymiaru religijnego, jest ono wprawdzie umową o wzajemne świadczenie usług seksualnych („uczciwość małżeńska”), ale zawierająca wśród istotnych postanowień również gotowość przyjęcia potomstwa – a więc rodząca cały łańcuch zobowiązań już nie wobec małżonka, ale osoby, lub osób trzecich. Tymczasem związki jednopłciowe są wyłącznie umowami o wzajemne świadczenie usług seksualnych, więc byłoby logicznym błędem utożsamianie ich z „małżeństwem”, ani też nie ma żadnego powodu, by państwo, czyli władza publiczna miała takie związki szczególnie wyróżniać, jak na przykład nie wyróżnia specjalnie umów sprzedaży, bez względu na to, kto i co komu sprzedaje. Jednak – jak widzimy – pod naporem oduraczonych zawczasu przez komunę obywateli, coraz więcej krajów wprowadza ustawodawstwo wychodzące naprzeciw oczekiwaniom promotorów komunistycznej rewolucji. No a teraz – jak wspomniałem – wkraczamy w etap terroru, obejmującego w pierwszej kolejności swobodę wypowiedzi – bo w strategii Gramsciego głównym polem bitwy rewolucyjnej powinna być sfera ludzkiej świadomości, czyli kultury. Okazuje się, że bez względu na strategię, komunizm nie może długo wytrzymać ani bez cenzury, ani bez terroru. Więc w ramach kolejnej próby, deprawacji mają być poddawane dzieci – oczywiie dzieci cudze – a pretekstem do niej mają być zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia. Ta organizacja po insytucja podejrzana, bo już bodaj w roku 1990 przez głosowanie ustaliła, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko właśnie – szlachetną „orientacją”. Sęk w tym, że przez głosowanie nie da się ustalić, jak jest naprawdę. Głosowanie bowiem nie zbliża do poznania prawdy, a tylko – do poznania poglądów uczestników tego głosowania. Toteż próby ustalania faktów przez głosowanie stanowią odejście od tego pierwszego filaru łacińskiej cywilizacji. Komunizm bowiem zmierza do jej zniszczenia, by z ukształtowanych przez nią narodów uczynić „nawóz historii”, na którym – „jutro wszystkim my”. My – to znaczy – promotorzy komunistycznej rewolucji, którzy „nawozem historii” głęboko pogardzają, podobnie jak „gojami” Żydzi, którzy też od dwóch tysięcy lat dążą do zniszczenia obcej i stąd uważanej za wrogą, łacińskiej cywilizacji. Rzymianie powiadali: is fecit, cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. Nie ulega wątpliwości, że w destrukcji cywilizacji łacińskiej zainteresowana jest żydokomuna, a to nieomylny znak, że żydokomuna istnieje. Quod erat demonstrandum. Stanisław Michalkiewicz
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)