Dzika mediacja w wykonaniu psa, jego pana i kupki

Obrazek użytkownika Godny Ojciec
Kraj
psia kupa na placu zabaw

W poprzednim odcinku zacząłem pisać o spotkaniu z dziwnym człowiekiem i jego psem. Na swój użytek nazwałem pieska „pederastką”, a to ze względu na nieodparte skojarzenie ze specyficznym typem skórzanej torebki przeznaczonej dla mężczyzn.

]]>http://godnoscojca.salon24.pl/674782,pederastka-na-placu-zabaw-dla-dzieci]]>

Wydarzyło się to krótko po mojej pierwszej rozprawie w skierniewickim sądzie karnym, w którym już od blisko dwóch lat staję pod zarzutem podstępnego wpuszczenia do mieszkania, Bogu ducha winnych funkcjonariuszy skierniewickiego MOPR-u, a następnie szaleńczego znieważenia ich, myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Należy dodać, że ci szlachetni rycerze z MOPR-u przybyli do mojego mieszkania w tajnej misji, która miała na celu uratowanie zdrowia, a nawet życia mojej starszej córki, która była zupełnie tego nieświadoma gdyż w tym czasie przebywała w przedszkolu. Dla całokształtu obrazu sprawy należy dodać, że gdyby córka akurat nie przebywała poza domem, dziś niechybnie siedziałbym już w więzieniu z wyrokiem kilku lat za znęcanie się nad nią. Ale nic straconego bo skoro MOPR-owi nie udało się wsadzić mnie pod pretekstem znęcania się nad dziećmi, to postanowił zrealizować swoje zamiary pod pretekstem znęcanie się nad jego funkcjonariuszami. Po drodze nie zaniedbano też prób zmontowania czegoś na temat znęcania się nad żoną, ale z powodu jej braku zainteresowania współpracą w takim projekcie, został on zaniechany. Oczywiście z wielkim żalem MOPRyszków. Niestety większość współczesnych żon raczej idzie na taką współpracę, zwłaszcza jeśli zmotywuje się je odpowiednio. Na przykład stawiając przed wyborem: dzieci albo mąż. To fałszywa alternatywa, żeby nie powiedzieć wręcz szatańska, i wszyscy którzy pozwolą ją sobie narzucić prędko się o tym przekonują.

Po drodze oczywiście sprawdzono czy przypadkiem moje dzieci nie hodują muszek owocówek, czy nie cierpią biedy lub niedożywienia, czy mają własne łóżko do spania i czy nie uchylamy się od szczepień dobrowolnych i przymusowych. Sprawdzanie owo byłoby zupełnie bez znaczenia, gdyby osoby dokonujące tych czynności okazały się pozbawione skrupułów moralnych.

Ale na szczęście naszej rodziny okazały się uczciwe, co przyjąłem wówczas za coś naturalnego.

Mając jednak dzisiejszą wiedzę i doświadczenie z plagą krzywoprzysięzców na przykład w skierniewickiej Radzie Miasta, skłaniam się by uznać uczciwość tych osób za cud heroizmu.

]]>http://godnoscojca.salon24.pl/668614,patologia-bizantynskiej-demokracji-czyli-o-banalnosci-zla]]>

 

Byłem akurat z dziećmi na najbardziej lubianym przez nie placu zabaw i telefonicznie referowałem przyjaciołom ze studiów, szczegóły wyżej wspomnianych plag. W pewnym momencie zwróciłem uwagę, że kolejny ze spacerowiczów przystanął pieska na pięknie wykoszonej trawce (przez administrację placu zabaw) i wspólnym wysiłkiem wydusili z siebie śliczną kupkę. Tacy spacerowicze są nieodłącznym elementem krajobrazu na wszystkich skierniewickich placach zabaw. Pewnie dotyczy to również placów zabaw w innych miastach kraju?

Większość z nich rozpoznaję, gdyż pojawiają się regularnie od lat. Często bywa ich więcej niż dzieci, zwłaszcza w godzinach wieczornych. Dziwnego pana i jego „pederastkę”, widziałem pierwszy raz. Potem też już go nie spotkałem. Tacy ludzie po zrzuceniu balastu oddalają się w pospiechu, niektórzy z niejakim zawstydzeniem. Dymiące nieświeżością, corpus delicti przechodzi wówczas na własność lokalnej społeczności. Zabawne, że zawsze przystają dopiero w miejscu identycznej zbrodni popełnionej wcześniej przez innego miłośnika tego dziwnego sportu. Zapewne wynika to z przyrodzonych cech psów, które najwyraźniej odczuwają przymus obwąchiwania wszystkich takich atrakcji.

Pan przystanął akurat niedaleko nas i odsapnął z wyraźną ulgą. Następnie dość bezczelnie zaczął się przysłuchiwać mojej rozmowie. Jego pies natomiast przykolegował się do moich dzieci, łasząc się i umiejętnie domagając pieszczot.

Byłem pełen podziwy dla talentu „pederastki”. Już po kilku minutach dzieci zaakceptowały stwora, a nawet uznały za przyjaciela. Kiedy w najlepsze już hasały z nim po świeżo skoszonej trawce, mi udało się (prawie) przekonać przyjaciół do sfinansowania pomocy prawnej. Stojący niedaleko pan tymczasem ostentacyjnie demonstrował zachwyt moimi dziećmi, to znów swoim psem.

Strasznie się wówczas męczyłem gdyż zbliżał się drugi termin w sądzie, a ja nie miałem za co wynająć sobie adwokata. A potrzebowałem takiego, który nie da się równie łatwo jak poprzedni wyrzucić sędziemu za drzwi. Każdemu rozmówcy z osobna musiałem referować okropne szczegóły położenia w jakim się znalazłem. Szkoda, że już wówczas nie wpadłem na pomysł żeby założyć tego bloga. Oszczędziłbym sporo czasu, a zainteresowani moją sprawą mieliby lepszą orientację w tym co spotkało moją rodzinę, co w przyszłości i ich może spotkać. A jak nie ich to już z pewnością ich dzieci lub wnuki... Chyba właśnie takie scenariusze miał na myśli niejaki Jan Hartman kiedy się odgrażał polskim dzieciom w polskich mediach za śmierć swojego pieska.

Dziś łatwiej mi się rozmawia o agresji instytucjonalnej na moją rodzinę. Kiedy rozmówca dociekliwie domaga się więcej szczegółów, po prostu daję mu linka do bloga „Godność Ojca” na portalu salon24. Ma to jednak swoje złe strony. Na przykład bandziory, o których tu czasem wspominam, uzyskują w ten sposób łatwy dostęp do informacji. Zapewne ułatwi im to planowanie następnych prowokacji?

Kiedy skończyłem rozmawiać pan od „pederastki”natychmiast ruszył w moją stronę.

  • Przypadkowo miałem okazję przysłuchać się pańskiej rozmowie... – wywalił z otwartej rury, jednocześnie wyciągając ręką w moją stronę i uśmiechając się bezczelnie – i pomyślałem, że będę mógł panu pomóc. Przepraszam, ale pan tak głośno rozmawiał... - przewrócił kokieteryjnie oczami.

Już trzymał mnie za rękę i się przedstawiał. Szkoda, że nie zapamiętałem jego personaliów.

  • Nie szkodzi – machnąłem ręką w lekkim zakłopotaniu.

  • Proszę się nie bać on nikomu krzywdy nie zrobi– rzekł wskazując na swojego psa – proszę popatrzeć jak się ładnie bawi, on bardzo lubi dzieci. Ma pan śliczne dzieci.

Ostatnimi czasy jak słyszę, że mam śliczne dzieci, a słyszę to codziennie, to mi się włącza dzwonek alarmowy i czuję ciarki na plecach.

  • Nie chodzi o pańskiego pieska – zapewniłem – martwię się żeby dzieci nie wdepnęły w którąś z kup. Widzi pan ile ich tu dookoła ludzie nasiali? Przecież wiedzą, że tu się bawią małe dzieci?

Facet zrozumiał aluzję natychmiast. Uszy nieznacznie mu się zaczerwieniły, ale po trzech sekundach szedł już w zaparte jak ruski krążownik.

  • My nasze kupki zbieramy – odparł wypinając z dumą pierś – zawsze zabieramy na spacer specjalne torebki.

Nie skomentowałem tej wypowiedzi. Pokiwałem tylko głową udając że mu wierzę.

  • Ale przejdźmy do rzeczy – spoważniał – usłyszałem że pan ma problem... - skrzywił się boleśnie - potrzebuje pan adwokata, prawda? Dobrze pan sądzi obawiając się zatrudnienia kogoś z miejscowych.

  • Wcale tak nie powiedziałem – zawstydziłem się.

  • Oj nie potrzebujemy się czarować - mrugnął porozumiewawczo – wiadomo o co chodzi, ja ich wszystkich znam. I cały ten sąd i w ogóle. Wiem jakie tam są układy. Kiedyś dla nich pracowałem. Panie co tam się wyprawie to ludzkie pojęcie przechodzi! Tylko kasa i kasa...

Czułem się zażenowany słysząc jego wywody na temat korupcji w sądzie.

Jego popisy na temat znajomości różnych szczegółów i dziesiątki wymienianych nazwisk nie mówiły mi niczego.

  • Wie pan, ja nie jestem stąd – usprawiedliwiająco odparłem potok jego słów. Facet się nie przejął. Wytaczał artylerię coraz większego kalibru. Nawet się nie spostrzegłem kiedy rzucił mi propozycję zmiany sędziego.

  • Jak to zmiany sędziego? - udałem zdziwienie – przecież sędziowie do sprawy są losowani, albo przydziela się ich według grafika...

Popatrzył na mnie jak na idiotę. A potem się roześmiał. Chyba uznał że sobie z niego robię drwiny?

  • A właśnie kogo pan dostał. Może xxxx ? - tu wymienił jakieś nic mi nie mówiące nazwisko.

  • Nie pamiętam, nie zapamiętałem nazwiska - Pokręciłem głową z lekkim z roztargnieniem.

Kurcze, ten facet śmierdzi mi prowokacją na kilometer, pomyślałem. Trzeba się go jak najprędzej pozbyć.

  • A nie próbował się pan jakoś dogadać z tymi z MOPR-u? - zaczął z innej beczki – znam tam parę osób, są całkiem fajni i zawsze można się z nimi jakoś dogadać. Pamięta pan nazwisko tych ludzi którzy byli u pana na interwencji?

  • Jarosław Rosłon – odparłem z pochmurną miną.

  • Nie znam – syknął – ale mam dobrą przyjaciółkę, która ich zna tam wszystkich, to zapytam. Gajewska się nazywa. Jeśli pan sobie życzy mogę pana z nią umówić.

  • Była razem z nim.

  • No niech pan nie mówi! - znam ją od lat, ona jest w porządku. O, właśnie dzisiaj będę się z nią widział to się zapytam. Wie pan co... Dam panu swój numer. Niech pan sobie zapisze. Niech pan jutro koniecznie zadzwoni do mnie to panu opowiem co się udało załatwić.

  • Po co?

  • No jak to, tak przecież nie może być. Justyna nikogo by nie skrzywdziła, trzeba się jakoś dogadać...

  • Sprawa jest w sądzie karnym, więc na dogadywanie się już jest za późno.

  • Niech pan weźmie mój numer, niech pan do mnie jutro zadzwoni.

Wiedziałem że się go nie pozbędę jeśli nie zapiszę tego numeru.

  • Albo wiem! Niech pan poda mi swój numer to jutro do pana zadzwonię.

  • Nie pamiętam go, co gorsze nie wiem nawet jak go wydobyć z tego pudła - wyjąłem komórkę z kieszeni i odbezpieczyłem klawiaturę – lepiej niech pan poda mi swój.

Zapisałem co podyktował, a następnie wskazałem na dzieci oświadczając, że już czas aby zabrać je do domu. Jeszcze raz poprosił abym jutro na pewno zadzwonił i nareszcie rozstaliśmy się.

Uff...

Ma się rozumieć, że nie oddzwoniłem do tego dziwnego człowieka z wspaniale wytresowaną „pederastką”. Uchowaj mnie panie Boże przed takimi pokusami! Nie miałem zamiaru oglądać potem jego cwaniackiej gęby w sądzie, kiedy na przykład przekazuje do akt wydruki z bilingu telefonicznego i zeznaje, że oskarżony próbował go namówić do przekupienia sądu (?), albo dajmy na to do przekupienia najuczciwszego funkcjonariusza MOPR? W życiu dość już się nasłuchałem fałszywych świadków.

 

 

     

      Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (5 głosów)