Drugie dno certolenia się z certyfikatami tupolewa

Obrazek użytkownika civilebellum
Historia

Publikując artykuł „Polska Tuska nie certoliła się z certyfikatem tupolewa” (civilebellum - 30 Czerwca, 2017, 12:18 – „link is external”, gdyż artykuł wycofałem) o treści następującej (w całości do sprawdzenia tu: ]]>http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:DxaFzPeCwMcJ:niepoprawni.pl/blog/civilebellum/polska-tuska-nie-certolila-sie-z-certyfikatem-tupolewa+&cd=4&hl=pl&ct=clnk&gl=pl]]> ):

 

Rosjanie w raporcie MAK zarzucali stronie polskiej, że Tu-154M nr boczny 101 nie miał ważnego certyfikatu zdatności do lotu. Polacy w uwagach do raportu odpowiedzieli, że taki według nich nie był wymagany, ale według przepisów Federacji Rosyjskiej (AIP RF), na którą powołuje się MAK, zaświadczenie o zdatności do lotu statku powietrznego (certyfikat zdatności do lotu) jest obowiązkowym dokumentem i powinno znajdować się na pokładzie zagranicznego statku powietrznego wykonującego rejs międzynarodowy.*

 

Powyższy opis sytuacji powstał, gdy „cudem okazało się” że w niezachowanym kokpicie (kabinie pilotów) tupolewa… zachowały się dokumenty maszyny (w stanie – można by powiedzieć – jak spod igły, choć cuchnące kerozyną: na szczęście nie było pożaru, a jedynie “zmiażdżenie 100 g”). Wśród tych dokumentów cudem ocalałych był ów nieważny certyfikat.

Oczywiście pamiętamy, że był tam (tj. w niezachowanym jak się rzekło kokpicie) także certyfikat ważny – pozostającego w remoncie w Rosji tupolewa 102 – ale mniejsza tu o to, bo, jak wskazuje tytuł artykułu, chodzi o niecertolenie się: skoro bowiem Polska Tuska w oficjalnym dokumencie międzypaństwowym „stanęła na stanowisku” że certyfikat nie był wymagany, to znaczy, że…

Dość długą listę domysłów rozpocznijmy od najprostszego:

1. Polska (Tuska) „nie wiedziała” (i tylko się tak głupio odszczeknęła w dokumencie międzypaństwowym, tj. w „Uwagach do Raportu MAK”); brzmi mało wiarygodnie, ale niech tam. Tymczasem jednak:

Ważność certyfikatu samolotu o numerze 101 upływała 20 maja 2009 roku. Tego dnia nastąpił odlot samolotu TU 154M -101do Samary w Rosji, w celu przeprowadzenia remontu. Rosjanie zażądali, aby samolot wlatujący w ich przestrzeń powietrzną posiadał aktualny certyfikat zdolności do latania. Wylot samolotu odbył się w ostatnim dniu ważności certyfikatu, chociaż planowany remont rozpoczął się dopiero 2 czerwca. *

2. Czyli: „Polska (Tuska) wiedziała” i to aż za dobrze. Ale skoro „wiedziała” to jak wytłumaczyć fakt, że Po powrocie z Samary (w dniu 23 grudnia 2009 roku) nowy certyfikat nie został wydany* ??? A samolot (TU 101) odebrany? Brak nieoprotestowany? Tusk – w dniu 7 kwietnia – na pastwę wydany?

Niby wiadomo, że to „państwo teoretyczne” było, ale bez przesady: piloci AIP Rosji mieli w jednym palcu (zawodowcy przecież), płk. Stroiński (dowodził lotem 7. kwietnia) nie naraziłby swojego premiera na powrót taksówką, zresztą z pewnością okazać musiał certyfikat do kontroli w Smoleńsku…

Pozostaje więc inna wersja:

3. Miller z Laskiem (sygnowali polskie „Uwagi do Raportu MAK”) nakłamali w dokumencie międzypaństwowym (a Rosjanie machnęli na to ręką); to, że kłamali jak (nomen omen) najęci, okaże się niezadługo w procesie karnym, ale w tym przypadku mogło co innego nimi kierować: chcieli „niezręczną sytuację”… zagadać.

Jak by bowiem wyglądało, gdyby „Polska Tuska” zaczęła się w tym, może i niedrobnym, przypadku stawiać? dokumentacji fotograficznej z „odnalezienia” certyfikatu na pobojowisku żądać? No sami wicie, rozumicie (a Tusk to z trybuny sejmowej objaśnił): lepiej znać prawdę i nie mieć wojny, niż nie znać prawdy i mieć wojnę – co prawda (hi, hi) prawdy nie znamy, ale wojny nie było przecież…

4. Pora na ostatni domysł – najbardziej w tym kontekście realny: MAK (czyli Putin) wziął „Polskę Tuska” na krzyk; to nie nowy pomysł – objaśniał go w 2010 r. Miedwiediew Komorowskiemu, a w 2011 (jak się dopiero co okazało) Miller członkom „swojej” Komisji BWLLP; nie wyobrażali sobie oni, by Polska miała inne stanowisko w sprawie „wypadku lotniczego” niż Rosja, a że Rosja jasno przecież stwierdziła polską winę, to i te certyfikaty dobawiła

 

My jednak postanowiliśmy certyfikatom przyjrzeć się ponownie, bo prócz „cudownego odnalezienia” – dwóch różnych! – paszportów jednego samolotu, intrygująca jest jeszcze jedna kwestia:

otóż ważność certyfikatu samolotu o numerze 102 upływała 28 kwietnia 2010 roku – mimo to ten tupolew wyleciał już… 12 stycznia 2010 roku; co takiego powodowało „Polską Tuska”, żeby skrócić o prawie kwartał okres użytkowania samolotu (w obliczu ważnych potrzeb transportowych, takich jak loty do Afganistanu, do Pragi – na spotkanie z Obamą, do Katynia i… Moskwy – na Dzień Zwycięstwa, a także do ONZ)? Czy po 22 lipca (pierwotny termin zakończenia remontu) planowane były jakieś szczególne wyloty, bo nic takiego nie zaistniało?

Wszystko wskazuje, że owszem, planowano: Rosjanom ta stodwójka była do czegoś potrzebna, a „ich człowiek w Warszawie” (jak głosiły „Izwiestia”) to rozumiał…

„Zrozumiałe” jest też „odnalezienie” przez Rosjan na pobojowisku smoleńskim (czy raczej powiedzmy ogólnie: w Rosji) ważnego certyfikatu tupolewa 102: znajdował się on przecież w Rosji od 12. stycznia, a jego ważność upływała dopiero dwa tygodnie po „katastrofie” (dlatego był ważny) – dzielny polski kontrwywiad wojskowy, jako jednoosobowy, nie mógł przecież dopilnować tam, w Samarze, jakiś kilku kartek papieru…

 

Z powyższego wynika, że prok. Marek Pasionek będzie miał nową robotę: musi popytać, jak to było z tym niewymaganiem (przez Polskę Tuska) wymaganych (przez Rosję Putina) certyfikatów tupolewów. I kto wie? może tym tropem dojdzie do czegoś więcej niż dotąd?

 

 

 

* cytaty za: ]]>http://fikcje.salon24.pl/268844,dwa-certyfikaty-czyli-symbolika-tajnych-sluzb]]>

 

 

- nie zdawałem sobie sprawy, jak kwestia „certyfikatów tupolewa” została zmanipulowana w necie. Zaczęło się to na Salonie24, gdzie pierwszy komentarz do opublikowanego w środę, 12 stycznia 2011 r. Raportu MAK, dał (w sobotę, 15 stycznia) cytowany bloger: Alef-1 – i tak się potoczyło przez następne lata, bez odpowiedzi na podstawowe pytanie: KTO WYSTAWIAŁ CERTYFIKATY? Doszło do tego, że czołowy, prawdziwie niezależny dziennikarz śledczy, Leszek Misiak, jeszcze niedawno (7 kwietnia 2017) pisał:

Zaświadczenie o zdatności do lotu jest obowiązkowym dokumentem, który powinien znajdować się na pokładzie samolotu. Czy odnalezienie certyfikatu samolotu nr 102 oznaczać może, że nie był on w tym czasie w remoncie w Samarze, lecz… leżał w Smoleńsku? A może ktoś certyfikat sto dwójki wykradł z Samary i podrzucił na wrakowisko w Smoleńsku? Jeśli tak, to po co to zrobił, w jakim celu? Powyższe sformułowania w raporcie MAK brzmią jak publiczne postawienie pytania przez rosyjską komisję właścicielowi rosyjskich zakładów remontowych w Samarze. Pytanie, – dlaczego postawiono je publicznie, a nie wyjaśniono tego przed publikacją raportu? (za: ]]>http://alexjones.pl/aj/aj-polska/aj-publicystyka/item/112864-podwojne-dno-tajemnicy-smolenskiej-rozmowa-z-leszkiem-misiakiem-ekspertem-w-sprawie-katastrofy-smolenskiej]]>)

 

Tymczasem… prawda jest banalna i pokazuje, jak ważne jest sprawdzanie źródeł informacji!

Otóż, już po napisaniu (i opublikowaniu w NP) swojego artykułu (tekst czarnym drukiem) „coś” mnie tknęło i zacząłem sprawdzać – okazało się, że artykuł Alefa-1, to „pierwotne źródło” całej historii, został oparty na artykule (z którego Alef-1 skorzystał bez podania źródła):

]]>http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/na-pokladzie-tu-154-byl-wazny-certyfikat-drugiego-tupolewa,158868.html]]>), a tam stoi jak byk:

W opublikowanym w środę raporcie MAK w kilku miejscach pojawia się informacja, że Polska nie przedstawiła stronie rosyjskiej certyfikatu zdatności do lotów samolotu Tu-154 M nr boczny 101, który rozbił się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem.

I tak cała historia (a raczej histeria) z „ruskimi knowaniami” wzięła w łeb, ALE czy aby nie mamy do czynienia z „tuskimi knowaniami”? Jak najbardziej! Bo oto „państwo Tuska” zrobiło coś takiego:

- nie dosłało (po katastrofie) ODPISU (a oryginał, będący w TU 101, „pagib w katastrofie”) aktualnego certyfikatu TU 101, lub

- jak napisano w polskich „Uwagach”: przepisy polskie nie przewidują wystawiania certyfikatu, a w TU 101 znaleziono certyfikaty z czasów, gdy te przepisy przewidywały, bo nikt nie sprząta starych papierów po kabinach pilotów.

 

To nie będzie łatwe do sprawdzenia w MON, bo jeszcze w 2011 r. rzecznik Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz „nie wiedział” jak to z tymi certyfikatami było (uprzejmi dziennikarze z TVN przyjęli to do wiadomości, a ci inni, „opozycyjni”, sprawy nie drążyli) i odsyłał do Komisji Millera – która sprawę zbyła. Tymczasem ustalenie, skąd taka nagła zmiana w podejściu do wymagań AIP RF, jeszcze w 2009 r. respektowanych, a pół roku potem już nie? – wydaje się intrygująca, zwłaszcza w połączeniu z „wyrozumiałością Rosjan” (też nagłą?), którzy przyjęli do remontu TU 102 BEZ (wymaganych przez siebie!) papierów - skoro oryginał znajdował się w TU 101;

pozostaje jeszcze ustalić, dlaczego się tam znalazł, a to też zgadza się z podsumowaniem pierwszej wersji mojego artykułu.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)