Rzecz o tzw. "POetach"

Obrazek użytkownika Andrzej Pańta
Kultura

GORZEJ, ZNACZNIE GORZEJ…

Rzecz o tzw. "POetach"

Przynajmniej od czasów Koheleta wiadomo, że wiedza budzi w jej posiadaczu wątpliwości, niepewność; im większa wiedza, tym silniejszy niepokój co do tego, co się robi i kim się jest wobec świata, ludzi i samego siebie. I odwrotnie: im głębsza ignorancja i nieświadomość, tym mocniejsze samozadowolenie i spokój ogarniający daną jednostkę czy grupę społeczną czy nawet cały naród.

Patologicznym przykładem reprezentującym owo uogólnienie jest wypowiedź Sylwestra Zawadzkiego pt. Lepiej albo wcale zamieszczona w piśmie pn. Własnym Głosem (nr 38). Świadczą o tym apodyktyczny ton tego tekstu, nie znosząca sprzeciwu samozarozumiałość i zadowolenie z własnych poczynań, a jakiekolwiek inne zdanie kwestionujące tę postawę to paranoja i szaleństwo. Toleruje się innych tylko na tyle, na ile mogą nas poprzeć i będzie to dla nas korzystne, ale biada tym, którzy nie podzielają naszego stanowiska i mają nieco poczucia humoru, że stać ich na pisanie fraszek!

Zanurzam się zatem w kwestionowanym przeze mnie tekście: S. Zawadzki wyznaje, że pracuje aż w dwóch redakcjach wrocławskich pism — Dykcja i Maska, i zastanawiam się, czy tylko sprząta pomieszczenia redakcyjne czy dostąpił już zaszczytu zaparzania kawy panom redaktorom, skoro dalej pisze: „jestem więc świadkiem realizacyjnych możliwości potencjału ludzi ze środowiska nie tylko akademickiego”! No bo jakże to: albo się pracuje i podejmuje określone decyzje albo się jest świadkiem takich działań, czyli postawa bierna, zwłaszcza że są to redakcje „profesjonalne”, i dysponują już pewnie ekspresem do zaparzania kawy, i czynność ta nie zajmuje Zawadzkiemu dużo czasu, który wszakże marnuje bezowocnie, bo jeśli ma do czynienia ze studentami lub absolwentami polonistyki, to powinien się od nich dowiedzieć przynajmniej tyle, że istnieje coś takiego jak gatunki i rodzaje literackie, w których obowiązują określone prawidła i reguły, i to, na co możemy sobie pozwolić we fraszce, trzeba inaczej sformułować i uzasadnić w odmiennym sposobie wypowiedzi jak esej czy polemika. W każdym razie S. Zawadzki nie ma o tym bladego pojęcia, co też nie świadczy dobrze o owym „potencjale akademickim”, skoro zarzuca S. Dymkowi, że uogólnił przypadek M. Garbali na „krytyka w ogóle”, co we fraszce jest w pełni dopuszczalne, i mamy przecież nie takie rzeczy w dziejach tego gatunku.

Zatem podstawowych rozróżnień nie nauczył się S. Zawadzki od swych akademickich protektorów, ale jak na jego niewiedzę przystało lubi tylko „łamać konwencje”, aby móc ujawnić się w świetle dziennym zaprzyjaźnionych z własnymi redakcjach takich pism jak Kresy, Akcent czy Śląsk. I to tylko po to, aby podążać na ślepo za kolektywem idącego w chwale i sławie rocznika 74, jakby nie istniała pasja nocy, kontestacja środowiska literackiego i niechęć do publikowania w tym kontekście społecznym (znam kilku wrocławskich autorów, którzy za żadne skarby nie pojawiliby się na takim świetle dziennym, a już zwłaszcza nie publikowaliby swoich książek w kontekście tego bagna, jak inaczej określa się owo światło dnia) i kanon horacjański.

Widać zatem jasno, że nie ma innej drogi dla pisarza, jak udać się na naukę do Marka Garbali, i krok po kroczku, bez żadnej spontaniczności, poddawać się jego uczonemu autorytetowi i ocenie, by podążać do doskonałości formalnej, i kroczyć od wyróżnienia w lokalnym konkursie jednego wiersza aż po Nobla włącznie. To jedyna droga do sukcesu, i M. Garbala wie, jak tego dokonać. A to co wypisują jego podopieczni nie ma już żadnego głębszego znaczenia, bo i po co? I właśnie taką postawę — choćby za A. Schopenhauerem — nazywam grafomanią: czyste igranie środkami sztuki, łamanie konwencji dla samego ich łamania, i w tym kontekście pismakami są zarówno sam M. Garbala, jak i S. Zawadzki nie mówiąc już o Ewie Sonnenberg, która stanowi przykład grafomanki absolutnej, wystarczy przeczytać dowolny z jej tekstów, aby się o tym przekonać, a to że otrzymała nagrodę G. Trakla potwierdza tylko tę tezę: Czyżby prof. Błoński nie był tylko człowiekiem i miał monopol na nieomylność i w swej karierze nie dopuścił się nie do takich pomyłek? Poza tym tak się składa, że w mej korespondencji znajduje się szereg listów omawiających tę kwestię przyznawania nagrody Trakla i paru innych, i wiem, w jaki sposób doszło do tego w tym przypadku, co w swoim czasie zostanie opublikowane, a jak poucza historia, nie tylko z konia można zrobić senatora a z cebuli królewnę *.

Tak się pechowo poza tym złożyło, że miałem nieszczęście poznać S. Zawadzkiego osobiście, i takim zadufanym w sobie arogantem jak w tekstach jest również w życiu praktycznym: Napadł po prostu na mnie przy Uniwersytecie Poezji w Zielonej Górze przybierając przy okazji pozę Katona stojącego na straży wszelkich cnót i obyczajności, wtrącając się nie tylko w moje sprawy prywatne, do czego nikt go nie upoważnił, podczas gdy w jego tomiku zatytułowanym znacząco Ballada o niczym czytam:

Zabiłem człowieka

poderżnąłem mu gardło […]

Używam życia.

Jeśli na tym ma wedle Zawadzkiego polegać używanie życia, by komuś je odbierać, to dziękuję bardzo, i biada tym wszystkim biednym skądinąd wszelakiego rodzaju Zawadzkim, Sonnenbergom a zwłaszcza manipulującym nimi takim ich wychowawcom jak M. Garbala, Burszta i im podobnym estetom nie rozróżniającym sztuki od życia i sztuki życia w błogościach nieświadomości.

Andrzej Pańta

 

 

 

*Ambicje Ewy Sonnenberg sięgały znacznie wyżej i roiła sobie o nagrodzie Kościelskich, lecz p. Jerzy Giedroyc czy prof. Jan Błoński nie byli na szczęście tacy naiwni, żeby wypuścić ją za daleko i końskim targiem na otarcie łez załapała się na tego Trakla.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)