Czy Polacy są gotowi oglądać filmy historyczne?

Obrazek użytkownika xiazeluka
Blog

Jeśli wierzyć sondażowi Rzeczpospolitej – oglądać chcą: 43% ankietowanych uważa, że jest za mało filmów i seriali dotyczących historii najnowszej (tylko 4% odczuwa przesyt).

I rzeczywiście – 20 lat po upadku komuny nadal nie doczekaliśmy się arcydzieła o odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, o wojnie z bolszewikami, pełnych rozmachu  filmów o bitwie pod Lenino i burdzie warszawskiej (zwanej powstaniem) czy Monte Cassino. Zresztą od czasów Potopu trudno wskazać jakąś przyzwoitą megaprodukcję, Ogniem i Mieczem, pomimo tego samego reżysera i nowoczesnej techniki, do pięt nie dorasta historii Kmicica, komputerowi żołnierze nie zasłonili swoimi barami rozdzierającej biedy scenograficznej.

 

Zapał do zakupu biletów zatem wśród narodu jest, pytanie tylko – czy aby na pewno ziomale są gotowi filmy historyczne oglądać? Histeria, która wybuchła w związku z projektem „Westerplatte” skłania do zadumy nad kwestią: Polacy chcą oglądać filmy stricte historyczne czy popularne, okołohistoryczne filmy fantastyczne? A może nie chodzi tu o Polaków en masse, lecz niektóre hałaśliwe środowiska? Gdyby bowiem decydujące znaczenie miała wąsko pojmowana Prawda Historyczna, to do pieca należałoby wrzucić wszystkie kopie nie tylko Czterech pancernych, lecz i Pana Wołodyjowskiego, Orła czy Halo Hans. W tym momencie uderzamy czołem o ścianę absurdu i rozsądnie jest ruch naprzód powstrzymać.

 

Ta dobra rada jest ignorowana przez hipokrytów, którzy odwołaniem do Prawdy Historycznej gotowi są kneblować suche fakty. Przykład? Jednym z najbardziej krzykliwych zarzutów wobec nowego Westerplatte było „polskich żołnierzy ukazuje się jako alkoholików, ło Jezu!”. Każdy, kto ma chwilę wolnego czasu może sobie przejrzeć wspomnienia obrońców placówki i znaleźć wśród nich relację, jak to chorąży Jan Gryczman napoił wódką łącznika. Łącznik dotarł do punktu umocnionego „Prom” wyczerpany psychicznie, rozdygotany, w stanie paniki wywołanej ciężkim ostrzałem. Kilka łyków gorzałki postawiło go na nogi. Cóż w tym nadzwyczajnego? Panika, stres, tchórzostwo, dezercje nie omijają żadnej armii – nawet polskiej. Co tedy zrobić z Miss Prawdy Historycznej? Ano nałożyć odpowiedni kamuflaż, aby fałszywy heroizm uwypuklić, a przykre fakty pudrem przykryć. Tyle, że wówczas o tym kryterium – prawdzie historycznej – nie należy wspominać.

 

Filmu historycznego nie warto zatem kręcić, ponieważ byłby niestrawny, a trudno sobie wyobrazić sukces kasowy produkcji opartej na niczym nie upiększonych faktach – nietrudno sobie wyobrazić rosnącą irytacje widowni w trakcie oglądania ginących jeden po drugim żołnierzy II Korpusu Andersa podczas nieudanego natarcia na masyw Cassino. Prawda jest bowiem taka, że w czasie decydującej ofensywy, która doprowadziła do przełamania Linii Gustawa, Polacy nie uzyskali znaczących zdobyczy terenowych i poza związaniem części niemieckich sił oraz czysto prestiżowym zajęciem (a nie zdobyciem) klasztoru udział polskich dywizji ograniczył się do zalegania na przedpolu pod ogniem nieprzyjaciela. Kiepsko…

 

Nie znaczy to naturalnie, że film o bitwie na Linii Gustawa i udziale w nim II Korpusu nie powinien powstać. Tyle, że nie w samobójczej konwencji Prawdy historycznej, lecz okolicznościowego fresku, w którym sama bitwa byłaby tłem i punktem wyjścia. Pan Wołodyjowski przecież nie kończy się z chwilą śmierci głównego bohatera – tak samo brak powodzenia pod Monte Cassino nie przeszkodził w zdobyciu Ankony, przełamaniu linii Gotów i sukcesu w bitwie o Bolonię. No i ten starogrecki wymiar tragedii – wyzwoliciele Bolonii nie mają gdzie wracać, ponieważ ich ojczyzna wpadła pod okupację sowiecką, tę samą, z której trzy lata wcześniej uciekli… Albo Lenino – berlingowcy to nie byli tylko pełniący obowiązki Polaków, lecz także ci, którzy nie zdążyli wyrwać się z nieludzkiej ziemi razem z Andersem. Masakra 1 Dywizji Piechoty pod Lenino to wszak doskonały pretekst do ukazania beznadziejnego losu takich ludzi i – uwaga, rusofoby – doskonałe narzędzie do wykazania sowieckiej bezwzględności i nieudolności (po dwóch dniach walka 1 DP została de facto rozbita – straty sięgały 25%, w tym nawet ponad 80% w pułkach liniowych). A powstanie wielkopolskie?! Jedyne zwycięskie polskie powstanie – cóż za gratka!

 

To tyle o wadze ciężkiej. Zrobiło się smutno i poważnie, patetycznie nawet, a przecież film/serial historyczny to nie tylko generał Anders na białym koniu i listopad 1918 roku. Pierwsza próba, całkiem udana, już miała swoją premierę – miniserial Halo Hans okazał się zabawny, a jego twórcy śmiało i bezpiecznie obeszli się z ryzykownymi tematami. Teraz czas na podobna farsową próbę a propos stanu wojennego, a może nawet i Okrągłego Stołu…

Brak głosów