Ubeckość - argument obrotowy

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

Ubecka lista, esbeckie oko i ubeka honor. Aż wierzyć się nie chce, jak harmonijnie współbrzmią te trzy określenia w pewnych kręgach. Ale stosowane oczywiście naprzemiennie, nigdy razem – co to, to nie! Wczoraj Gazeta Wyborcza nominowała do tego epitetu Romana Graczyka, który penetrował archiwa dawnej bezpieki, próbując ustalić stopień infiltracji redakcji Tygodnika Powszechnego.

Usiłowania Graczyka zostały opisane przez Gazetę w tekście „Esbeckim okiem na „Tygodnik Powszechny”. Kiedy bowiem rzecz ociera się o szarganie świętości autorytetów uznawanych przez środowisko okołogazetowowyborcze, to mamy do czynienia z „esbeckim okiem”. Albo z „ubecką listą”, jak było w przypadku Bronisława Wildsteina, gdy wydarł IPN-owi i wyniósł na światło dzienne sławną listę. Wówczas to Gazeta odniosła się do tego faktu w artykule zatytułowanym „Ubecka lista krąży po Polsce”.

Oba te przypadki są analogiczne nie tylko z powodu ich związku z szeroko pojmowaną ideą lustracji, ale mają także pewien specyficzny wspólny rys. Zarówno lista, jak i oko są ubeckie(lub esbeckie), ale określenie jest tak przemyślne, że nie bardzo wiadomo kogo lub czego dotyczy przymiotnik. W przypadku listy może dotyczyć zarówno osób na tej liście, ale także autorów dokumentu zawierającego spis nazwisk. Natomiast epitet „esbeckie oko” może złośliwie odnosić się do samego Graczyka, nie można wykluczyć jednak, że dotyczy źródła, którym posługiwał się Graczyk, czyli akt bezpieki.

Zabieg jest o tyle sprytny, że dezawuuje meritum, czyli książkę Graczyka i listę Wildsteina, ale również podważa wiarygodność ich samych. Przymiotniki wywodzące się od komunistycznej służby bezpieczeństwa służą do kompromitowania lustracji i jej zwolenników, to wiemy już na pewno. Warto jednak zdać sobie sprawę, że te przymiotniki są w wielu przypadkach pomijane, gdy delikwenci służą jedynie słusznej sprawie.

Na przykład esbeckie słowo często gęsto bywa wiarygodne, jak w przypadku byłej rzecznik rządu Małgorzaty Niezabitowskiej. W jej procesie lustracyjnym istotną rolę odegrały zeznania byłych esbeków świadczących na jej korzyść. Tylko że wówczas nie widziałem w tytułach tekstów stosownego epitetu jak choćby „esbeckie świadectwo”. O nie, wtedy nie pisze się, że esbecja na przemysłową skalę fałszowała swoją dokumentację i esbecy są niewiarygodni en masse. Wtedy się mówi, że byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa okazali się przyzwoitymi ludźmi i poświadczyli prawdę.

Jeszcze bardziej zajmujący jest przypadek niejakiego pułkownika Lesiaka z SB, który dostał certyfikat przyzwoitości od samego Jacka Kuronia, którego niegdyś inwigilował. Tak uzbrojony moralnie esbek dalej zajmował się rozpracowywaniem dawnej opozycji, tylko że innej maści politycznej. Ale już jako wiarygodny esbek namaszczony przez autorytet.

Z kolei inny były esbek bardzo wysokiego sortu, który potem płynnie stał się tak zwanym „naszym esbekiem”, sam przyznał, że tworzył obecną partię rządzącą. I nikt z okołogazetowowyborczego środowiska nie napisał o tym ugrupowaniu, że to jest „esbecka partia”. A przecież to aż się prosi napisać, choćby przez formalną analogię do ubeckiej listy i esbeckiego oka. I nic – cisza jak makiem zasiał.

Wynika z tego, że do byłych esbeków stosuje się zasada szeroko znana z praktyki polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Mianowicie chodzi o słynną doktrynę, którą można zwięźle opisać równie słynnym powiedzeniem o pewnym dyktatorze: „Owszem, to jest sukinsyn, ale to nasz sukinsyn”. Zatem nie trzeba się długo domyślać, że Roman Graczyk nie jest faworytem tego środowiska, a esbecy, których dziełem jest dokumentacja infiltracji Tygodnika Powszechnego, nie są ich ulubionymi sukinsynami.

Nic to, że autor niewydanej jeszcze książki korzystał nie tylko z akt esbecji, ale również z innych archiwów państwowych i prywatnych. Liczy się jedynie esbeckie oko, czyli fakt korzystania z materiałów SB. Bo okazuje się teraz, że na podstawie słabych hipotez nie można stawiać żadnych wniosków. W tym przypadku słabością hipotezy jest wiarygodność esbeków. Dlatego operacja Wildsteina z listą IPN to było barbarzyństwo, a Graczyk patrzy na Tygodnik Powszechny esbeckim okiem.

Ale z drugiej strony można się przyjaźnić z propagandzistą stanu wojennego, naczelnego esbeka mieć za człowieka honoru, a sowieckiego namiestnika uważać za patriotę i jednocześnie być autorytetem pierwszej próby. Bo to są ich ulubione sukinsyny.

http://wyborcza.pl/1,75248,9106615,Esbeckim_okiem_na__Tygodnik_Powszechny_.

Brak głosów