Syndrom Nabytego Braku Dociekliwości

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

Trzeba przyznać, że jest jeszcze jedno pole oprócz politycznego piaru, na którym premier Donald Tusk jest poza zasięgiem konkurencji. To jest sztuka unikania dociekliwych mediów. Przez minione trzy i pół roku rządzenia ani razu nie udało się przydybać premiera przez kompetentnych dziennikarzy, którzy nie tylko mają wiedzę, ale także chęć i wolę zadania trudnych pytań.

Czasami służbom prasowym Tuska zdarza się wypadek przy pracy, jak było z pytaniem Andrzeja Stankiewicza z Newsweek`a, który zagadnął premiera o dokument, w którym Polska decyduje o przyjęciu konwencji chicagowskiej w sprawie badania tragedii smoleńskiej i kto z polskiego rządu taki papier podpisał. Wcześniej premier przekonywał, że nasz rząd podjął właściwą decyzję w tej kwestii. To jedno merytoryczne i proste pytanie sprawiło jednak, że Tusk nieomal zapomniał języka w gębie i zaskoczony przyznał w końcu, że decyzję podjęli Rosjanie samodzielnie i narzucili ją Polsce. Tym samym został przyłapany na kłamstwie.

Podobny efekt ujawniający brak przygotowania premiera do merytorycznej odpowiedzi nastąpił w Izraelu, gdy dziennikarzowi PAP zachciało się zadać pytanie o reprywatyzację. Niedopilnowany przez prasowe służby żurnalista spowodował natychmiastową katastrofę w kancelarii premiera. Analogicznie do przypadku prezydenta Komorowskiego, który w każdej spontanicznej wypowiedzi popełnia jakieś błędy, także Donald Tusk gubi się natychmiast, gdy jest skonfrontowany z kompetentnym dziennikarzem zadającym trudne pytanie.

To że tak długo udaje mu się unikać takich konfrontacji, jest spowodowane przez dwa czynniki. Pierwszy to herkulesowa praca wiernego Pawła Grasia, którego głównym zadaniem jako rzecznika jest unikanie raf i mielizn w publicznych wystąpieniach premiera. Sprowadza się to odpowiedniego doboru mediów i pośredniczenia pomiędzy nimi a premierem. Pomijając pojedyncze wpadki, trzeba przyznać, że wierny Graś w roli czujnego strażnika mediów mających kontakt z premierem sprawdza się doskonale.

Drugim czynnikiem jest coś, co określiłem w tytule tego postu, czyli brak dociekliwości. Dotyczy to oczywiście mediów postępowo-prorządowych, których nieporadność w tematach potencjalnie szkodzących premierowi i jego rządowi po prostu bije w oczy. Nie może to być przypadek, bo po pierwsze wiemy, że takowych w ogóle nie ma; po drugie, powszechność i częstotliwość występowania tego procederu neguje jego przypadkowość. Już dawno miałem szczery zamiar zabrać głos na ten temat, ostatecznie skłonił mnie wywiad w RMF 24 przeprowadzony dwa dni temu z pułkownikiem Edmundem Klichem, polskim akredytowanym przedstawicielu przy MAK.

Jak powszechnie wiadomo obowiązująca dotychczas w postępowych mediach wersja, że kapitan Protasiuk chciał lądować we mgle smoleńskiej, wyczerpała swoje możliwości i tym samym przestała obowiązywać. Bez zbędnej zwłoki zatem Ministerstwo Prawdy sprokurowało nowiutką wersję, jeszcze podlejszą od starej. Zakłada ona, że kapitan Protasiuk był ignorantem w swoim zawodzie i nie posiadał elementarnej wiedzy o systemie ILS, czyli lądowania w systemie instrumentalnego naprowadzania.

W RMF odbyła się na ten temat rozmowa, w której wystąpił właśnie tytułowy syndrom nabytego braku dociekliwości. Klich został zagadnięty przez dziennikarza, dlaczego samolot nie wzbił się w powietrze, pomimo iż kapitan Protasiuk dał komendę odchodzimy i czy piloci mogli nie wiedzieć, że bez systemu ILS samolot nie wykona tego manewru.

Klich z miejsca orzekł: - "Ztego wynika, że nie wiedzieli, jeśli planowali odejście w automacie, a wiedzieli, że nie ma systemu ILS. Nie wiedzieli, że ten samolot nie zareaguje po wciśnięciu tego przycisku. Byli na wysokości 100 metrów, ale przypomnijmy - na wysokości 100 metrów według radiowysokościomierza. To było około 50 metrów w stosunku do progu pasa. Wciśnięcie przycisku, nie ma reakcji, nic się nie dzieje, czas na podjęcie decyzji, przejęcie sterów i odejście w systemie ręcznym - to jednak jest opóźnienie. Według mnie to było zaskoczenie dla załogi".

Wywiadowca z RMF natychmiast zaczął mówić o kompromitującej niewiedzy pilotów. Ja powiem tak – oprócz pisania blogu nigdy nie parałem się czymś nawet zbliżonym do dziennikarstwa, ale mi od razu narzuca się seria pytań, które wręcz sprowokowała wypowiedź Klicha. Skąd Klich wie, że piloci wiedzieli, iż klepisko w Smoleńsku nie jest wyposażone w ILS? To pytanie jest zasadne o tyle, że po pierwsze kapitan Protasiuk był tam trzy dni wcześniej w załodze tego samego samolotu podczas wizyty z premierem Tuskiem. Po drugie, jeśli doświadczony pilot elitarnej jednostki naciska przycisk automatycznego odchodzenia, to znaczy, że miał pewność, iż to zadziała. Czy to nie wskazuje, że jednak był przekonany, że na lotnisku jest system ILS? Dlaczego pułkownik Klich od razu zarzuca pilotowi elementarną niewiedzę na temat funkcjonowania ważnego systemu? Czy system ILS można zamontować na lotnisku doraźnie, tzn. na konkretną okazję? Jeśli tak, to czy był tam 7 kwietnia podczas przylotów delegacji z Putinem i Tuskiem? Przecież wtedy jest możliwość, że ten system był, ale został zdemontowany, lecz pilota błędnie poinformowano?

Brak tych pytań ze strony dziennikarza jest tym bardziej trudny do wytłumaczenia, że sam Klich jeszcze dwa miesiące temu(18 stycznia 2011) w Programie I Polskiego Radia, nie miał żadnej pewności, czy kapitan Protasiuk chciał odchodzić na automacie. Co więcej, Klich wówczas mówił, że to zagadnienie zostanie dopiero zbadane podczas lotu doświadczalnego drugim Tupolewem.

"To znaczy ja dokładnie nie wiem, jak został zaplanowany przez komisję pana ministra Millera, bo tutaj my nie współpracujemy w tym zakresie. Ale myśmy proponowali, jeszcze jak byłem akredytowanym i byli specjaliści, którzy są zarazem członkami komisji pana ministra Millera. Bo problem był taki: czy jeśli załoga naciśnie ten przyciskuchodz rosyjskiego czy odejście, czy na rejestratorze odciśnie się jakiś znacznik(...)że to zostało wciśnięte, zostanie ślad. Większość specjalistów twierdziła, że jeśli system nie będzie aktywowany, to śladu nie będzie. No ale żeby być pewnym, trzeba było zrobić to doświadczenie, próbę".

Wszyscy wiemy(być może oprócz dziennikarza RMF), że takiej próby dotąd nie przeprowadzono. To skąd Klich się dowiedział, że kapitan Tupolewa wcisnął przycisk odchodzenia na automacie? Rozmówca Klicha z RMF 24 takich pytań nie zadał, nawet się do nich nie zbliżył. A przecież to nie są rzeczy oczywiste. Pomijając wszystko inne, mamy podręcznikowy przykład braku przygotowania do rozmowy. To jest jeden wybrany i świeży przypadek, a przecież tylko na temat tragedii smoleńskiej są niezliczone przykłady tego, co nazywam nabytym brakiem dociekliwości.

Moje tytułowe określenie tej dziennikarskiej przypadłości wywodzi się rzecz jasna od znanej skądinąd choroby: Syndrom Nabytego Braku Odporności, czyli AIDS, co jest skrótem angielskiej nazwy Acquired Immune Deficiency Syndrom. W moim określeniu choroby medialnej zmienia się tylko jeden człon – zamiast „odporność” jest „dociekliwość”. Inicjał pozostaje ten sam. Acquired Inquisitiveness Deficiency Syndrom, czyli medialny AIDS. Skrót zatem również się nie różni. I skutek tej dziennikarskiej przypadłości także jest adekwatny.

http://www.rmf24.pl/opinie/wywiady/kontrwywiad/news-edmund-klich-zaloga-byla-zaskoczona-ze-nie-zadzialal,nId,332814
http://www.polskieradio.pl/7/15/Artykul/301011,Czego-nie-wiedzieli-piloci-TU154

Brak głosów