Psy Pawłowa, psy Ławrowa

Obrazek użytkownika seaman

Wbrew dość powszechnemu zaskoczeniu bezmyślną reakcją ministra Sikorskiego na wizytę Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie, ja właściwie nie byłem specjalnie zaskoczony. Radosław Sikorski już od 2007 roku, czyli od chwili, gdy Donald Tusk przydał całkiem nowego blasku jego politycznym epoletom, reaguje na każdą inicjatywę szefa PiS niczym sławny pies Pawłowa na dzwonek sygnalizujący wyżerkę. Czasem szczeknie, czasem warknie lub zawyje, ale ogólnie rzecz biorąc odzew jest zawsze ten sam, jak w eksperymencie Pawłowa. Trudno więc się dziwić słowom Sikorskiego, bo to jakby ciągle na nowo zdumiewać się reakcją zaprogramowanego automatu. Ale w końcu minęło sześć lat rządu Tuska z Sikorskim, był czas przywyknąć.

A może ja jestem mało precyzyjny z tym syndromem psa Pawłowa u polskiego ministra spraw zagranicznych, może „pies Ławrowa” byłby bardziej odpowiedni do tej sytuacji? Kontekst rosyjskiego interesu w sprawie ukraińskiej odmowy dla UE potwierdzałby tę wersję, tego jestem pewny. Tym bardziej, że znamy zarówno międzynarodowe ambicje polityczne Sikorskiego, jak i potencjalny wpływ Rosji na obsadę wysokich stanowisk w instytucjach światowych. Dla każdego ambicjonera i karierowicza słowo Putina jest na wagę złota.

Generalnie czerscy mają olbrzymi kłopot z ukraińskim rajdem Kaczyńskiego, który w tym przypadku wyprzedził o całą długość rząd, jeśli go zgoła nie zdublował. Czerscy mają bowiem taki feblik - chociaż właściwie trzeba to nazwać czymś w rodzaju politycznego przymusu – że nie chcąc pogrążać rządu, nie mogą za żadne skarby świata uznać za dobro działań opozycji w kontradykcji do działań tegoż rządu. Nawet jeśli sam Ojciec Redaktor uszanuje Kaczyńskiego, to zanim przebrzmią jego słowa, już giermkowie redakcyjni w pośpiechu szukają haków, żeby na drugi dzień zdeprecjonować wczorajsze uznanie. Ta zasada czerskich również działa niczym automat – opozycja wobec rządu Tuska może być oceniona pozytywnie wyłącznie wtedy, kiedy działa zgodnie z linią rządu Tuska.

Jeśli natomiast nasz szczery przywódca zawali sprawę i sytuacja go zastanie z opuszczonymi portkami (co jest zresztą nagminne), zaś Kaczyński zareaguje w spektakularny sposób, to wtedy mamy do czynienia z klasycznym paradygmatem czerskich – po pierwsze chronić rząd. Co się zresztą sprowadza zawsze do deprecjonowania Kaczyńskiego. Nawet gdyby ten został porwany na oczach całego świata na wozie ognistym do nieba, to czerscy napiszą, że jego pojazd poważnie zwiększył emisję CO2. Zatem i w przypadku ukraińskiej wizyty Kaczyńskiego już na drugi dzień oskarżono go, że nie chodziło mu wcale o Ukrainę i polski interes, lecz o dokopanie rządowi Tuska. Tak jakby rządowi Tuska trzeba było akurat teraz dokopywać, kiedy sam się pogrąża na wszelkie możliwe sposoby i na wszelkich możliwych polach.

Kontrast zachowań w kwestii ukraińskiej był tak jaskrawy, że oczy po prostu bolały od patrzenia. W czasie wystąpienia szefa polskiej opozycji na kijowskim placu, szef polskiego rządu przed kamerami telewizyjnymi układał klocki jakimś maluchom w przedszkolu. Obraz był tak idiotycznie kompromitujący, że czerscy musieli pospieszyć z pomocą, nie czas bowiem żałować róż, gdy las płonie. Rząd i prezydent postawieni przed faktami dokonanymi zmuszeni byli zamarkować jakikolwiek ruch i po pospiesznie zwołanym posiedzeniu wspólnym wysiłkiem urodzili mysz: - „Wspólnie z rządem podejmiemy wysiłek zbudowania nowego planu działania Polski wobec Ukrainy” - oznajmił prezydent Komorowski. Normalnie zęby mi cierpną od pustoty takich fraz, jak od pezetpeerowskiej nowomowy.

Można więc powiedzieć, że po raz kolejny Tusk ocknął się, gdy było po herbacie; mleko już się rozlało; kaszka zdążyła wykipieć, a zupa się przypaliła. To drastyczne opóźnienie w fazie stało się już dawno symbolem, jeśli nie wręcz syndromem rządu i samego premiera Tuska. Można by to zbyć klasycznym grepsem politycznym, że ten rząd się wypalił,ale przecież na takie dictum od razu narzuca się nachalnie pytanie – a co się niby miało w tej ekipie wypalić? Czy w przypadku tej kolejnej już ekipy Tuska mieliśmy do czynienia z jakimś zapałem reformatorskim, entuzjazmem państwowotwórczym albo ciągiem na zmiany lub modernizację? Było coś do wypalenia poza piarowską werwą i kredytową gorączką? Owszem, obserwowaliśmy ciąg na szkło, a przede wszystkim na kasę. I to właściwie wszystko.

Jeśli się więc nic w Tusku nie wypaliło, to zostaje jedna przyczyna – premier niczym sienkiewiczowski Mahdi „zatchnął się własnym tłuszczem”. Analogia o tyle merytoryczna, że Mahdi także obiecywał narodowi szczęśliwą przyszłość na wieczne czasy. Z tym, że w przypadku sudańskiego watażki zatchnięcie odnosiło się do śmierci na serce. Tusk wraz ze swoją ekipą duszą się pod ciężarem własnych zaniechań, prywaty i afer.

Brak głosów