Nierówno pod żyrandolem

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

Utrzymuje się wysoka gorączka referendalna w kręgach zbliżonych do Platformy Obywatelskiej oraz wewnątrz ścisłego kręgu władzy. Z tym, że o ile na zewnątrz władza jest w temacie referendów silna, zwarta i gotowa, o tyle wewnątrz mamy do czynienia z poważnymi rozbieżnościami, szczególnie w Kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Sprzeczności są na tyle drastyczne, że właściwie tylko za pomocą dialektyki można pogodzić skrajnie odmienne stanowiska. I to dialektyki w najlepszym marksistowskim stylu, nie tam żadne namiastki. Próbkę dam przy końcu tekstu.

Jeszcze niecałe dwa miesiące temu, kiedy okazało się, że w Warszawie jednak odbędzie się referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezydenta Komorowskiego nagle olśniło, że referendum odwoławcze jest do kitu. W związku z tym, nie czekając aż zgaśnie błyskawica olśnienia, postanowił zmienić prawo. Oznajmił wtedy z całą powagą urzędu, że przygotuje projekt ustawy, który „zwiększy uprawnienia obywateli w zarządzaniu miastem, ale przez referenda merytoryczne".

Owe referenda merytoryczne(np. na co wydać pieniądze) według wizji Komorowskiego miały nie mieć żadnych progów frekwencyjnych, czyli byłyby ważne bez względu na ilość głosujących osób. Wyjątkiem miało być referendum odwoławcze, w którym prezydent chciał zwiększyć próg, gdyż według jego wizji akurat to referendum psuje demokrację. Tak się jakoś po prostu dziwnie składa, a prezydent nie wyjaśnił niuansów swojego rozumowania.

Wszyscyśmy się oczywiście ucieszyli, że demokracja będzie naprawiona, a najbardziej się ucieszyła partia żartobliwie zwana obywatelską, gdyż jej przywódca ma skądeś bardzo silne podstawy, żeby sądzić, iż porządzi jeszcze niejedną kadencję. Nie dziwota więc, iż nie w smak mu, że jakiś margines będzie mu odwoływał funkcjonariuszy. Margines może więc zadecydować na co wydać pieniądze, ale nie może podnieść świętokradczej ręki na faworyta naszego szczerego przywódcy.

No i jak wspomniałem, nie minęły dwa miesiące od tej historycznej wizji, już się wszyscy niemal pogodzili z nowym podziałem referendów na merytoryczne nieszkodliwe i niemerytoryczne szkodliwe. W końcu nie takie zmiany przeżyliśmy. Tymczasem dzisiaj miał miejsce występ pani minister Ireny Wójcickiej z Kancelarii Prezydenta, która postawiła na głowie całą wizję swojego szefa.

Otóż pani Wójcicka, która jest ministrem od spraw społecznych (a swoją drogą, cóż to jest za fucha!), wypowiedziała się na gorący temat referendum w sprawie referendum edukacyjnego, czyli kwestii sześciolatków w szkołach. Jak bowiem wiadomo zebrano ponad milion podpisów pod obywatelskim wnioskiem. Pani minister najpierw rozważała problem, ile z podpisanych pod wnioskiem osób ma dzieci i w ogóle widziało szkoły, a następnie przywaliła w referendum centralnie: - „Uważam, że nadużywanie referendów w takich decyzjach o zakresie merytorycznym, w których potrzebny jest dialog, współpraca, rozmowa, nie jest najlepszą formą”.

I tu dochodzimy właśnie do sytuacji, którą opisałem w tytule, że nierówno jest pod prezydenckim żyrandolem. Gdyż wychodzi na to, iż minister neguje wizję głowy państwa. A po drugie, już pomijając tę niesubordynację, skoro referendum merytoryczne też jest szkodliwe, to co zostanie nam, obywatelom? Oczywiście, kwestia nie jest przesądzona, bo na razie nie wiemy, czyje słowo będzie ostatecznie na wierzchu – prezydenta czy jego ministrowej?

Na razie zdania są podzielone, żeby nie powiedzieć skrajnie odmienne. I nic tu nie zmienia, że prezydent mówił o referendach samorządowych, a minister o ogólnokrajowym. Skoro decyzje merytoryczne mogą podejmować obywatele na szczeblu samorządowym, to jeszcze bardziej mogą to robić na szczeblu krajowym. Chyba nikt nie ma wątpliwości. Na razie jedno jest pewne, że nierówno jest pod prezydenckim żyrandolem, żeby już nie powiedzieć pod sufitem.

Ciekawe jak to wszystko pogodzi kancelaria i sam prezydent, bo moim zdaniem bez dialektyki marksistowskiej na najwyższym poziomie się nie obędzie. Ja to sobie wyobrażam w następujący sposób, że referenda dzielą się na niemerytoryczne i merytoryczne. Niemerytoryczne są szkodliwe z natury, natomiast merytoryczne mogą być szkodliwe z nadania. Status szkodliwości nadaje władza, tak samo zresztą jak status merytoryczności. W tym rozumieniu referendum odwoławcze może być niemerytoryczne, czyli szkodliwe, a referendum edukacyjne może być merytoryczne i też szkodliwe. Co należało udowodnić.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/65332-zastanawiam-sie-ile-z-tych-osob-ma-dzieci-w-wieku-ktorych-to-dotyczy-irena-woycicka-z-kancelarii-prezydenta-krytykuje-pomysl-referendum-edukacyjnego

Brak głosów