Kontrakt gazowy, rurociąg północny, pakt fiskalny...

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

Kanclerz Gerhard Schroeder miał o wiele łatwiejszy punkt wyjścia bowiem interes spółki budującej rurociąg północny był zgodny z gospodarczym interesem Niemiec. Miał także poparcie rodzimego wielkiego biznesu i względy strategicznego sojusznika Putina. I nawet pomimo tego został w swoim kraju odsądzony od czci i wiary za nieetyczne postępowanie, że tak eufemistycznie to ujmę. Premier Donald Tusk musi się o wiele bardziej natrudzić, żeby zachować choćby pozory przyzwoitości.

Nie ma takich możliwości jak jego sprzedajny kolega z Niemiec, których dominująca pozycja w Europie determinuje także siłę przetargową ich przywódcy na – nazwijmy to trochę żartobliwie – wolnym rynku pracy dla politycznych kapitalistów. Nie dość na tym, bo w Polsce taki numer, jaki wykonał Schroeder spotkałby się z wiele silniejszym protestem, choćby ze względu na znacznie głębszy podział i polaryzację polityczną niż w Niemczech. Tam nie było Smoleńska i nie ma PiS-u.

Z powyższych względów Tusk et consortes (Sikorski, Rostowski i może jeszcze kilku)nie mogą się ubiegać o tego rodzaju europejskie lody z najwyższej półki, więc zmuszeni są szukać posady w biurokratycznym gąszczu unijnych instytucji. I tu właśnie napotykają pierwszą przeszkodę, muszą bowiem pogodzić ogień z wodą. A mianowicie spełnić interesy i oczekiwania aż trzech panów – Niemiec, Rosji i Unii. Jednak w taki sposób, żeby przynajmniej z wierzchu to wyglądało na zgodne z interesem Polski.

To jest warunek sine qua non, który musi spełnić każdy polski polityczny gastarbeiter zanim wyjedzie na saksy. Nie ma mowy, żeby mógł choćby jeden z punktów zlekceważyć. Boleśnie przekonał się o tym były prezydent Kwaśniewski, kiedy podczas pomarańczowej rewolucji w Kijowie zadarł z Rosją. A Putin ma długą pamięć i były prezydent na arenie międzynarodowej może sobie pogwizdać, doradza jakimś skompromitowanym figurom lub trzepie wykłady za trzeciorzędne pieniądze. To właśnie Kwaśniewski z podciętymi skrzydłami stanowi polityczne memento mori dla Tuska ubiegającego się posadę w Unii.

Bo to że się ubiega, raczej nie ulega wątpliwości. Można co najwyżej dywagować, czy bardziej zależy mu na posadzie, czy na immunitecie. Wszyscy mamy w pamięci umowę gazową z Rosją zawartą w styczniu 2010 roku, kiedy to rząd polski zatwierdził kontrakt obowiązujący do roku 2037, co oznaczało długoletnie uzależnienie od jednego dostawcy. W dodatku po cenach najwyższych w Unii Europejskiej. Premier Donald Tusk już pod koniec 2009 roku uznał tę umowę za „perfekcyjnie wynegocjowaną”. I proszę to sobie skonfrontować z wypowiedzią premiera w expose 2007, że „z uwagą potraktuje dywersyfikację dostaw nośników energii”.

I trzeba było interwencji Komisji Europejskiej, która już nie wytrzymała i dosłownie zdemolowała tę perfekcyjnie - według Tuska - wynegocjowaną umowę. Można sobie w tym momencie zadać pytanie: błąd, nieudolność, czy głupota? Polski premier uzależnia Polskę od dostaw jednego z najważniejszych surowców energetycznych z państwa, które nawet wcale nie ukrywa, że te surowce traktuje jako oręż polityczny. Czy ktoś uważa Tuska za człowieka, który nie rozumie najprostszych uwarunkowań i zależności w polityce zagranicznej? Jeśli tak nie uważa, to jaka może być przyczyna takiego postępowania, jeśli nie jest to kupowanie sobie przychylności Putina dla swoich osobistych ambicji?

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że przebieg rurociągu gazowego na dnie Bałtyku, budowanego przez konsorcjumniemiecko-rosyjskie uniemożliwia przyjmowanie dużych statków przez polski port gazowy w Świnoujściu. Tym bardziej dziwna to historia, że inne miejsca, gdzie rura krzyżuje się ze szlakiem żeglugowym mają z góry zaprojektowane zabezpieczenie przed możliwą kolizją. A w Świnoujściu nie ma. Tymczasem Polska już daleko wcześniej w 2007 roku zgłosiła zastrzeżenia, zanim prace dotarły w pobliże Świnoujścia. Ale Niemcy ani Rosjanie jakoś się nie przejęli („nasz człowiek w Warszawie”?) i położyli rurę jak chcieli. A gdy zaczął się w 2011 roku szum opinii publicznej wokół tej sprawy, wówczas obudził się polski premier i pani kanclerz Merkel przywiozła mu do Warszawy jakiś kwit, że jak będzie potrzeba, to się rurę zakopie.

A nasz szczery przywódca pomachał owym kwitem Polakom w telewizji na dowód, że załatwi sprawę i przeszedł nad tym drobiazgiem do porządku dziennego. Ciekawe dlaczego od razu rura nie została zakopana głębiej, co by Niemców znacznie mniej kosztowało. Bo co to znaczy „ułożenie głębiej” odcinka eksploatowanego rurociągu? To właściwie oznacza przerwanie dostaw, odcięcie odcinka, zaprojektowanie nowego, pogłębienie, ułożenie, zmontowanie, kupa sprzętu, środków i co najważniejsze – czasu i pieniędzy. Ale czym mieli się Niemcy przejmować, skoro szef polskiego rządu się nie przejmował? Widocznie miał ważniejsze plany, dla których poparcie wdzięcznych Niemiec jest niezbędne.

Ludzie do tej pory nie mogą się nadziwić jak szybko i łatwo polski rząd w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej przyjął rosyjską propozycję prowadzenia śledztwa według konwencji chicagowskiej, co całkowicie uzależniało stronę polska od dobrej woli Rosjan. Mało tego, że premier się na to zgodził, to zrobił to bez namysłu, staranności, nawet nie dochował formalności. Po prostu na słowo kagiebisty. Potem tłumaczył coś mętnie, zmieniał wersję, a to że nie miał wtedy głowy, a to że Rosja prowadzi śledztwo bez zarzutu, a to że nie pamięta szczegółów. Dopiero coraz liczniejsze skandale spowodowały, że zaczęto się zastanawiać nad tym kuriozalnym przypadkiem – rosyjski urzędnik dzwoni do polskiego eksperta i przekazuje mu życzenie rosyjskiej strony. Zaś nasz polski ekspert idzie do polskiego ministra, ten do polskiego premiera i kiedy przychodzi co do czego, rosyjski premier dostaje wszystko, co chce.

Może ktoś ma jakieś racjonalne wytłumaczenie, dlaczego cała polska orkiestra państwowa grała wtedy na rosyjska modłę? Japamiętam słowa Putina wypowiedziane z innej okazji, ale stosują się jak najbardziej także do tego prząpadku: kto płaci ten zamawia muzykę. Dzisiaj mamy analogiczną sytuację z paktem fiskalnym skrojonym na zamówienie unijnej biurokracji, a właściwie stronnictwa na rzecz federalistyczno-kołchozowej koncepcji rozwoju Unii Europejskiej. To jest odcinek tego samego serialu dla lemingów z Tuskiem w głównej roli. Można się zżymać na Unię, ale ona także płaci, więc zamawia muzykę. A polski premier gra na zamówioną nutę, w tym przypadku chodzi o pakt fiskalny i wejście do strefy euro.

W unijnej biurokracji, w królestwie piaru i propagandy, gdzie krzywizna banana jest racją stanu, premier Tusk będzie się niewątpliwie czuł jak ryba w wodzie. Oni tam nie potrzebują jakiegoś Davida Camerona, oni potrzebują Donka.

Brak głosów

Komentarze

Deal: my wam za gaz po najdroższej cenie do 2037 r., wy nam pomoc w zamachu. Paniatno ? Coś podobnego jak za I-szej bolszewii: w ramach bratniej pomocy PRL otrzymał milion par butów. Do podzelowania. 

Vote up!
0
Vote down!
0
#336079

Cytat:

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że przebieg rurociągu gazowego na dnie Bałtyku, budowanego przez konsorcjumniemiecko-rosyjskie uniemożliwia przyjmowanie dużych statków przez polski port gazowy w Świnoujściu. Tym bardziej dziwna to historia, że inne miejsca, gdzie rura krzyżuje się ze szlakiem żeglugowym mają z góry zaprojektowane zabezpieczenie przed możliwą kolizją. A w Świnoujściu nie ma.

Koniec cytatu

Myślę ,że Pan nie wie bo nie pływa po Bałtyku ale maksymalne zanurzenie statków wchodzących na Bałtyk wynosi 15 metrów (Wielki Bełt).Może pan to  sprawdzić z DMA
Głębokość nad NordStreamem na przecięciu z podejściem od północy to 14,5 – 15 m.
 Świnoujście może przyjąć obecnie statki o max zanurzeniu 13,2 m  .
Gazoport jest budowany na głębokość 14,5 m.
Czyli dla statków o zanurzeniu odpowiednio mniejszym.
W skrócie więc gazociąg niczego nie blokuje chyba ,że pogłębi się Cieśniny Duńskie i  przeprojektuje się gazoport.

Albo Pan o tym niczego nie wie albo Pan manipuluje czytelnikami nie związanymi z morzem

Kazek

Vote up!
0
Vote down!
0

Kazek

#336165