Czekając na list od ministra Sienkiewicza...

Obrazek użytkownika seaman
Kraj

Wszyscy mamy świeżo w pamięci żarliwą niezłomność ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, broniącego swego współpracownika przed zarzutem, że dopiero co wyszedł z „nastoletniości”. Minister napisał nawet list otwarty do adwersarzy, w którym tłumaczył, że „musimy zmienić myślenie o naborze kadr państwowych, otworzyć się na najzdolniejszych, a nie tych, którzy mają w porządku papiery”. Każdy przyzna, że argumenty ma minister państwowotwórcze, przynajmniej jeśli chodzi o krytykę ze strony opozycji.

Teraz jednak czeka go trudniejsze zadanie epistolarne, jeśli jest chociaż w elementarnym stopniu konsekwentny. Na partyjniackim konwentyklu z udziałem premiera Donalda Tuska dolnośląscy działacze PO złożyli donos na ministra Sienkiewicza, że na stanowisku szefa gabinetu politycznego zatrudnia człowieka z rzekomo pisowskimi zaszłościami. Partyjne sumienie nie pozwoliło im zamilczeć.

Z tym, że ujęli to bardziej literacko niż ja – Sienkiewicz zatrudnia po prostu „pisiora”. Premier na to jak na lato, podchwycił natychmiast i wyraził wobec działaczy opinię, że już niedługo sienkiewiczowski pisior poleci ze stanowiska. Zatem minister Sienkiewicz już pewnie układa następny list, tym razem do partyjniaków z Dolnego Śląska (oraz do premiera Tuska, a jakże!), że powinni zmienić paryjniackie myślenie o państwie.

Nie ma bowiem obiektywnego powodu aby wątpić, że Sienkiewicz dobrał sobie szefa gabinetu z równą starannością i rozwagą, z jaką zatrudniał owego młodocianego, który się tak pono świetnie sprawdził. Powinien zatem także bronić jak lew tego wyboru, który kwestionują partyjne doły wraz z sekundującym im szefem partii Donaldem Tuskiem, tym bardziej, że partyjniactwo jest obce duchowo tej partii, o czym słyszeliśmy niezliczoną ilość razy.

Tyle że sytuacja jest odmienna, a to z tego względu, że już został zaangażowany autorytet Tuska, który partyjniakom z Dolnego Śląska ochoczo przyklasnął. Każdy bowiem wie, że poparcie partyjnych dołów w obecnej chwili jest dla Tuska najważniejsze. Minister Sienkiewicz ma więc sprawę do przemyślenia, niczym sturmbannfuhrer Stirlitz z ruskiego serialu. Może oczywiście powiedzieć, że wybór człowieka był właściwy, lecz ważniejsza jest misja ministra, a co za tym idzie lojalność wobec premiera, więc zwolni szefa gabinetu.

Może tak zrobić, lecz ucierpi na tym znacznie, bo ugnie się przed partyjniactwem i jego zachwalana świeżość zacznie natychmiast zalatywać tym samym zapachem, jakim zalatuje minister Nowak lub inny aparatczyk stojący na czele resortu. Minister Sienkiewicz nagle i niespodziewanie przestanie być symbolem nowego otwarcia, radości o poranku i w ogóle zwiastunem lepszego jutra dla PO. Sytuacje ekstremalnie niezręczna dla ministra i premiera, jeśli nie patowa.

Z drugiej strony można się spodziewać, że delikwent zostanie zmuszony do złożenia publicznej samokrytyki w stylu chińskim. Wiadomo – żyłem w sprośnych pisowskich błędach niebu obrzydłych, ale rewokowałem, nawróciłem się i wstąpiłem na ciernistą drogę najwyższych standardów partii obywatelskiej. Coś w tym stylu, a potem premier Tusk zbada osobiście przypadek nawrócenia i orzeknie, iż delikwent odpokutował i można go zostawić na stołku. Ale wtedy obruszą się wierni partyjniacy z Dolnego Śląska, że ich szczery przywódca zrobił w konia. Tak źle i tak niedobrze. A sumienie partyjne nie odpuści obcego na posadzie, to truizm.

Można więc przypuszczać, że premier będzie sprawę odwlekał aż do czasu po wyborach na przewodniczącego. Jednak z której strony by nie patrzeć, zawsze tyłek z tyłu, jak mówi staropolskie porzekadło. Słowa i obietnice padły, jednoznacznie zaanagażowały się wszystkie strony tej zabawnej kolizji deklaracji i czynów. Póki co, konsekwentnie czekamy na list ministra Sienkiewicza. Jeśli traktuje siebie poważnie, to powinno być w tym liście dużo na temat awersji ministra do partyjniackiego myślenia o państwie, ale....

Brak głosów