Ze wspomnień nie tak młodej lekarki: zetknięcie z manierką

Obrazek użytkownika Kapitan Nemo
Blog

Będąc nie tak młodą lekarką, ale za to z bogatem doświadczeniem na polu lecznictwa przyzakładowego - zostałam rzucona przez enefzeta na ważny odcinek medycyny publicznej: gdzieś daleko na zadupiu Europy, za to z okazałem pałacem, niedaleko mojej placówki. Jednego dnia, na koniec mojego dyżuru, przyszedł do mnie pacjent o wyglądzie arystokratycznem, że tak powiem - nawet hrabiowskiem, gdyż był nadęty jak balon i rzucił od proga:
- Ho, Ho, Ho ! Rączki całuję pani doktur !
- Czyżbym się przesłyszała, że pan powiedział do mnie „doktur” przez „u” zwykłe, a nie kreskowane, jak stoi we słowniku ortograficznem PWN – wydanie trzecie ? –odpowiedziałam zaintegrowana słownictwem pacjenta..
- Tak, pani doktur kochana, tak żem powiedział, gdyż jest to przypadłość rodzinna, odrużniająca nas od zwykłego ludu, zamieszkującego same centrum Europy – odrzekł pacjent
- Czyżby miał pan na myśli nasze zadupie, jako samo centrum Europy??? – zapytałam jeszcze bardziej zaintegrowana …
- Jakie zadupie, jakie zadupie ?! Czyżby pani doktur nie dostrzegła jakie postępy zrobiliśmy w pogoni do Europy, co budzi zazdrość naszych przeciwnikuw politycznych ?! – odrzekł hardo pacjent o wyglądzie arytokratycznem, że tak powiem – nawet hrabiowskiem, co wywołało mój zdecydowany odpór:
- Proszę mnie tu nie wyjeżdżać z polityką, gdyż od samego rana skupioną jestem na pogoni od jednej do drugiej placówki, że tak powiem publicznej, a jeszcze na sam wieczór mam w miejscu mojego zamieszkania pacjentów z grubszem portfelem ! – również hardo odrzekłam pacjentowi, któren się się pohamował – ale przez samo „ha”.

- Co panu tak nagle dolega, że przyszedł pan do naszej placówki publicznej na koniec mojego dyżuru - gdy za pół godziny mam następny dyżur na pogotowiu ? – zapytałam pacjenta
- Bo jezdem ubezpieczony, pani doktur, więc mam prawo do dostępu ! – znowu hardo odpowiedział nadęty jak balon pacjent, na co zmuszona zostałam do zdecydowanej riposty:
- To, że jest pan ubezpieczony i ma pan prawo do dostępu to nie oznacza, że będzie pan leczony – tym bardziej, że zaraz będę musiała gabinet zamknąć na spust ! – odrzekłam zdecydowanie, patrząc na zegarek elektroniczny z przygranicznego przemytu. Pacjent jednak, bez żadnego ustępu, zapytał:
- Dlaczego nie mogę być leczony, choć mam prawo do dostępu, pani doktur ?
- Niech pan sobie przeczyta ustawę, w której jak byk jest napisany dostęp do placówki, ale bez leczenia. Dlatego enefzet nie pokrywa już - że tak ładnie powiem - kosztu wacików, nadmanganianu potasu a nawet catgut mi zdjęli ! Dlatego, bez zbędnych zwłok, proszę powiedzieć, co panu dolega, to może uda mi się postawić panu trafną diagnozę, zanim opuszczę mój gabinet !

- Pani doktur, trochę mi dolega duma, co mnie rozpiera, przez co muszę co tydzień obstalować nowe koszule, spodnie, garnitury, tudzież także niewymowne – odpowiedział pacjent..
-Widzę, że jest pan pacjentem majętnem, więc dam panu wizytówkę, żeby mógł się pan u mnie wyleczyć w ramach lecznictwa prywatnego. Ale zanim pan przyjdzie do mojego prywatnego gabinetu, proszę powtórzyć, co panu dolega, gdyż się chyba przesłyszałam…
- Duma mnie rozpiera, pani doktur ! – odrzekł pacjent o wyglądzie arystokratycznem, że tak powiem - nawet hrabiowskiem, gdyż był nadęty jak balon…
- Czyżby nie wymawiał pan także „py” w ramach rodzinnego przypadu - mówiąc mi, że „duma” pana rozpiera ? – zapytałam , zdając sobie sprawę, iż majętny i nadęty jak balon pacjent może być prawdziwem arystokratą, a może nawet hrabim ?
- „Py” wymawiam, pani doktur kochana. Nie wymawiam tylko „u” kreskowane… - odpowiedział pacjent, co dało mi pewność o jego arystokratycznych manierkach – skoro zamienił słowo nie znajdujące się we Słowniku ortograficznym PWN – wydanie trzecie, na piękne słowo „duma”...

- Zanim odwiedzi mnie pan wieczorową porą, dam panu skierowanie do gabinetu zabiegowego, gdzie sanitariusz Zdzichu zrobi panu lewatywę, co by minęło panu nadęcie i gazy uszły z pana – że tak ładnie powiem - „dumy”…
- Czy aby w ramach refundacji z NFZ, pani doktur ? – zapytał pacjent podczas, gdy ja, wypisywałam mu skierowanie..
- Tak jest, proszę pana ! Tylko lewatywa nam pozostała... Ale i rycyna – odrzekłam, zastanawiając się, czy aby – jako nie tak młoda lekarka - nie popełniłam dyplomatycznej gafy wobec pacjenta, co wymawia „py”, a jednak mówi „duma”…

- Czy mogę zapytać pana, o miejsce zatrudnienia, co może być konieczne do wyjaśnienia kontrolerom z enefzeta przepisania panu lewatywy na koszt państwa ?
- Jezdem pani doktur zatrudniony w pałacu, na stanowisku strażnika żyrandoli ! – z dumą, przez „my” odpowiedział nadęty pacjent, odbierając skierowanie do gabinetu zabiegowego na lewatywę oraz receptę na Rycynę Max Forte…
- W pałacu hrabiego Szczynukowicza ??? – zapytałam, zbielałymi usty, bo mnie zatkło...
- W rzeczy samej, pani doktur, ale proszę tego nie rozgłaśniać, gdyż była by to woda na młyn przeciwnika politycznego, kturen tylko chyha…- odpowiedział pacjent, opuszczając gabinet nie tak młodej lekarki, pohukując donośnie: Ho, Ho, Ho ! Ho, Ho, Ho !

Po wyjściu nadętego jak balon pacjenta, jeszcze długo nie mogłam ochłonąć, że się zetkłam z prawdziwą manierką arystokratyczną, w której nawet największe obrzydlistwo można nazwać tak, by brzmiało pięknie, jak „duma”. Oczywista przez „my”…

Brak głosów