Julia Pitera - Platforma w soczewce

Obrazek użytkownika Łukasz Schreiber
Kraj

Od pół roku bardzo głośno o słynnym już artykule 212 kodeksu karnego i o tym, że potrzebna jest liberalizacja prawa prasowego. Dzisiaj na łamach „Rzeczpospolitej” naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz po raz kolejny sformułował ten pogląd.

Ciężko się nie zgodzić z redaktorem, jeżeli chodzi o zniesienie absurdalnej kary więzienia, ale mimo wszystko nie uważam, aby sprawa była tak czarno – biała.  

kazus Michnika 

Tutaj nie mam wątpliwości. Nikt tak jak Adam Michnik nie przyczynił się do tego, że obecne prawo, które w zamyśle miało stawiać dziennikarzom wyższe standardy, zostało przez niego zdyskredytowane. Pozywanie do sądów własnych kolegów po fachu za słowa na łamach innych mediów, mając w ręku jedną z najbardziej wpływowych gazet w Polsce jest nie tylko absurdalne, ale wręcz niegodziwe. Rację ma redaktor Sakiewicz, że prawo prawem, ale zmiany należy wprowadzić przede wszystkim ze względu na fatalną linię orzecznictwa. Bodajże Rafał Ziemkiewicz niedawno przypomniał, że jedyną osobą, która wygrała z Michnikiem w sądzie, był były poseł LPR Wojciech Wierzejski, który o ironio akurat rzeczywiście skłamał w swojej wypowiedzi. To wszystko pokazuje, że obecne prawo prasowe faktycznie nie zdaje egzaminu.  

lokalny i prywatny problem 

Faktycznie nie ma problemów, jeżeli atak medialny dotyka polityka z pierwszych stron gazet, czy innego wysoko postawionego VIP- a. Do dyspozycji jest cała machina, inne media skonfliktowane z tym, które sprawę wywlokło itepe. Jeżeli rzeczywiście atak był niegodziwy i niesłuszny taka osoba zazwyczaj się wybroni. Gorzej jednak jest, kiedy schodzimy niżej. Artykuł 212 przecież powstał po to, aby bronić prywatne osoby.


Sam natomiast znam problem z lokalnej perspektywy. Tutaj bezczelność części dziennikarzy nie zna żadnych granic. Potrafią w czasie kampanii wyborczej wypisywać przez kilka dni z rzędu największe bzdury, nie prosząc nawet tego, którego opluwają o wypowiedź. Ktoś powie, że 24- godzinny tryb wyborczy? Ale adwokat rozkłada ręce „mogę się podjąć sprawy, ale sąd uzna, że jest zbyt skomplikowana i oddali do normalnego trybu”. No właśnie, a wtedy to i tak już nie ma żadnego znaczenia.  

Symptomatyczna jest też sprawa słynnego swego czasu dziennikarza Andrzeja Marka skazanego na trzy miesiące pozbawienia wolności za pomawianie jednego z urzędników. Co znaczy w małym miasteczku takie napiętnowanie proszę sobie spróbować wyobrazić. Zarzuty były bardzo mocne, bo dotyczyły wykorzystywania pozycji do osiągania osobistych korzyści. Oddam zresztą głos dziennikarce Helenie Kowalik, która zgłębiła sprawę znacznie bardziej głęboko, niż ja( tutaj całość oryginalnego artykułu): 

Jeden z protestujących dziennikarzy, z którym pracowałam siedem lat w innej redakcji, przestał mi mówić dzień dobry. Uznał, że takiej postawy wymaga jego solidarność z Andrzejem Markiem(…) Ten proces trwał prawie cztery lata. 27-letni Piotr Misiło, naczelnik wydziału promocji i informacji gminy w Policach, oskarżył o zniesławienie Andrzeja Marka. Poszło o to, że w kolejnych numerach "Wieści Polickich" naczelny donosił, iż nominowany dzięki partyjnym układom Misiło wykorzystuje swoje stanowisko do osiągania własnych korzyści. Pomówiony wysyłał sprostowania, które nie tylko lądowały w koszu, lecz były wyszydzane na łamach "Wieści".(…) Andrzej Marek został uznany za winnego: działał według z góry powziętego zamiaru, jego publikacje od początku miały jeden cel - zdyskredytowanie Misiły. Tak samo twierdził sąd II instancji. Marek odmówił przeprosin. Oświadczył, że "nie rozumie, w jaki sposób Misiło przekonał sędziego do swoich racji"(…) Po odroczeniu kary odosobnienia Andrzej Marek wrócił do swej redakcji i nadal dokładał Misile. Nawet z sukcesem. Poruszeni radni wystąpili do prokuratura o zbadanie win naczelnika działu promocji, która jednak nie podjęła dochodzenia. 

kompromis? 

Rację ma wielu przedstawicieli mediów, że obecne prawo prasowe jest delikatnie mówiąc nieszczęśliwe, a kary więzienia pachną minioną epoką. Ale w tytule zaznaczyłem, że boję się liberalizacji prawa. Dlatego, że już przy tym obowiązującym widać jak na poziomie lokalnym może odbywać się kpina z prawa. Ja już nie mówię o używaniu, które zaczęłyby mieć brukowce wówczas już niczym nie skrępowane. Dlatego nie należy wylewać dziecka z kąpielą. W Sejmie czeka rozsądny projekt autorstwa posła PiS Arkadiusza Mularczyka, który oprócz idei liberalizacji prawa zakłada znacznie szybszy tryb sprostowań. Uważam jednak, że to zbyt mało. Umówmy się, co da osobie prywatnej oprócz satysfakcji, że dziennikarz niewielkim druczkiem przeprosi go za pomówienie, nie po dwóch latach po artykule – jak jest dzisiaj – ale kilku miesiącach? Albo, jaką korzyść uzyska polityk, którego lokalna gazeta pozbawiła mandatu, jeżeli wydrukuje przeprosiny dwa miesiące po kampanii wyborczej? Być może orzeczenie o winie powinno też się dzielić na działanie z premedytację i nieświadome. Umówmy się bowiem jest różnica jeżeli dziennikarz napisze jedno zdanie za dużo w obszernym artykule publicystycznym, a inaczej jest jeżeli mamy na pierwszych stronach gazet dzień w dzień szkalujące materiały. Kara wtedy powinna być potężna. Moim zdaniem nie dla konkretnego dziennikarza, ale właśnie gazety. Przykład dziennikarza Marka też pokazuje, że niestety dziennikarze nie myślą i nie rozpatrują za i przeciw, po prostu robią show i zawsze będą bronić swoich praw. To nic złego, ale nie widzę powodu, aby zawsze ulegać ich presji. Do sprawy trzeba podejść racjonalnie, a nie emocjonalnie i poprzez kazus Michnika nie wrzucać wszystkiego do jednego worka, chociaż zdaję sobie sprawę, że tak jest wygodnie.

Zdaję sobie sprawę, że mój punkt widzenia nie jest wygodny, ale cóż. Uważam, że zmiany w prawie prasowym powinny też dawać możliwość skutecznej obrony bezczelnie pomawianym. Bez złudzeń, na poziomie lokalnym, gdzie te antagonizmy pomiędzy dziennikarzami praktycznie nie istnieją żaden nawet nie spróbuje dociec prawdy i prześwietlić sprawę kolegi po fachu. Bo po co robić sobie problemy, prawda?   

Brak głosów