Czy gospodarka kapitalistyczna może funkcjonować bez długu?

Obrazek użytkownika Ja Samuraj
Gospodarka

Powszechnie utarło się krytykować deficyt budżetowy rządu. W zasadzie opinia publiczna jest przekonana, że najgorsze, co rząd może zrobić krajowi, to zwiększać zadłużenie budżetu państwa. Zastanówmy się, na czym polega problem? Deficyt budżetowy powstaje wtedy, gdy dochody rządu (np. VAT, CIT, podatek dochodowy) są niewystarczające do finansowania działalności państwa, a więc np. do wypłat rent, emerytur, płacenia za opiekę zdrowotną, czy edukację obywateli. Wówczas brakujące środki rząd zdobywa poprzez emisję obligacji skarbowych. Jeżeli sytuacja taka powtarza się z roku na rok, to całkowite zadłużenie budżetu państwa wzrasta. Powszechnie stosowanym wskaźnikiem porównującym wielkość zadłużenia kraju jest procentowa wartość wielkości długu wobec rocznego Produktu Krajowego Brutto tego kraju.
Czy jest to wskaźnik miarodajny? Porównując procentową wartość zadłużenia Japonii i Grecji zauważamy, że dług Japonii znacznie przekroczył już 200% w stosunku do PKB. Na tym tle Grecja ze swoim zadłużeniem sięgającym 160% wydaje się być spokojniejszą przystanią. Wobec tego: dlaczego to Grecja, a nie Japonia jest w stanie upadłości? Różnic pomiędzy długiem greckim, a japońskim jest wiele, ale największy z nich dotyczy – waluty. Dług Japonii jest prawie w 100% denominowany w walucie krajowej - japońskich jenach. Grecja swój dług zaciągnęła w euro. To „euro” niby jest walutą Grecji, ale jednocześnie funkcjonuje na terenie państwa jak waluta obca.
Różnica pomiędzy długiem Japonii a Grecji polega także na tym, że japoński rząd pożyczył pieniądze z oszczędności swojego społeczeństwa. Grecja natomiast finansowała swój dług pieniędzmi innych krajów, np. Niemiec i Francji. I to jest kolejna, fundamentalna różnica.
Można zapytać: i co z tego wynika? Otóż bardzo wiele.
Ponieważ dług japońskiego rządu jest denominowany w jenach, to możliwość zapaści finansowej Japonii, z powodu tego długu, jest niemal zerowa. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że za japońskie jeny można kupować produkty wyłącznie na terenie Japonii. Dlatego pieniądze nie znikają z kraju. Co innego w krajach posługujących się wspólną walutą: zarówno banki, przedsiębiorcy, jak i „prywatni” ludzie mogą swobodnie dokonywać zakupów w dowolnym kraju unii walutowej. W efekcie, na rynku greckim krąży coraz mniej pieniądza. Jeszcze większe niebezpieczeństwo na swój kraj ściąga rząd, który pożycza pieniądze w obcej walucie. A niestety taki zwyczaj ma minister Rostowski…
Po drugie, w sytuacji „podbramkowej”, gdyby zdarzyła się jakaś katastrofa gospodarcza, to w najgorszym wypadku obligacje rządowe może wykupić Centralny Bank Japonii, mający prawo emisji jena. Innymi słowy, ten bank może przejąć dług budżetu, a to miałoby ten sam efekt, jakby zadłużenie rządu po prostu zniknęło. Dodruk pieniędzy przez bank centralny może nieść za sobą ryzyko ogromnej inflacji. Jednak Japonia to nie Zimbabwe. Od ponad dwudziestu lat Japonia zmaga się z deflacją. Dlatego bardzo pożądana jest polityka stymulująca powstanie umiarkowanej inflacji. W tym wpisie nie chcę opisywać czym jest deflacja, dlatego wracam do problemu deficytu budżetowego.
Śledząc głosy opinii publicznej widzę, że większość ludzi wychodzi z założenia, że zadłużenie rządowe jest samo w sobie szkodliwe dla gospodarki. Tymczasem jest to wielkie nieporozumienie. W zdrowej gospodarce kapitalistycznej, ktoś musi pożyczać pieniądze i wykorzystywać je na inwestycje lub chociażby do konsumpcji. Jeżeli nagle przerwano by pożyczanie pieniędzy, to gospodarka po prostu by stanęła.
Przeanalizujmy prosty model: pan Kowalski część swojego wynagrodzenia oszczędza i lokuje w banku na lokacie terminowej. Dla rodziny Kowalskich pieniądze w banku są majątkiem. Ale dla banku, który musi potem je oddać panu Kowalskiemu w jeszcze większej kwocie, są po prostu formą długu, należności do spłacenia. Dlatego bank, aby być w stanie wypłacić Kowalskim wartość lokaty wraz z odsetkami musi te dodatkowe pieniądze po prostu zarobić. A zarabia je w ten sposób, że pożycza innym… Zazwyczaj, z banku pożyczają pieniądze firmy. Przedsiębiorstwa zdobyte fundusze przeznaczają na inwestycje (budują fabryki, dokonują inwestycji kapitałowych, itp.). Dzięki temu, w kraju rozwija się produkcja towarów i usług. I tutaj dochodzimy do kolejnego problemu występującego w Unii, a w szczególności w Polsce – czy banki zagraniczne, w razie potrzeby, nie będą transferowały pieniędzy z Polski za granicę, co utrudni polskim przedsiębiorcom dostęp do kapitału i przez to spowoduje upadek gospodarki? Jak na razie europejskie centrale przekonują, że absolutnie nie, ale prawdę poznamy w potrzebie…
A teraz sytuacja przeciwna. Co, gdyby nikt nie chciał pożyczyć pieniędzy? Wtedy to bank miałby problem. Posiadane depozyty stałyby się dla banków tylko obciążeniem. Wtedy, ratując banki przed upadkiem, może wkroczyć rząd i pożyczyć z banków pieniądze dla realizacji inwestycji publicznych.
Każde pęknięcie bańki gospodarczej i nadejście kryzysu, skutkuje tym, że zarówno przedsiębiorstwa jak i gospodarstwa domowe przestają zaciągać kredyty. A nawet, jeśli tylko są w stanie, to zaczynają szybciej spłacać swoje zadłużenie. Dlatego duże ilości pieniędzy zaczynają wracać do banków. Innymi słowy – wartość obciążeń dla banków (oszczędności obywateli i firm zdeponowane na kontach) – wzrasta. Doskonale zjawisko to było widoczne w strefie euro po pęknięciu ostatniej bańki. Szczególnym przypadkiem jest Japonia, gdzie stan ten utrzymuje się nadal, chociaż bańka pękła już 20 lat temu…
Reasumując: nasze depozyty bankowe są dla nas aktywami, a dla banku odwrotnie – zobowiązaniami finansowymi. Pieniądze te musi ktoś pożyczyć. A podczas deflacji oraz spowolnienia gospodarczego – popyt na kredyty maleje. Aby nie dopuścić do „zatrzymania się” gospodarki, rząd powinien być wtedy pożyczkobiorcą i emitować obligacje skarbowe. Innymi słowy – wtedy w interesie kraju jest zadłużanie budżetu. Większość ludzi traktuje dług jak zło najgorsze i nie rozróżnia, czy to pożycza rząd, przedsiębiorstwa, czy też gospodarstwa domowe. Warto pamiętać jednak, że jeśli nikt nie miałby długu, nikt by nie inwestował, ani nie konsumował. W takim stanie gospodarka kapitalistyczna po prostu nie działa. Tyle kwestii finansowych. Natomiast zupełnie innym problemem, chociaż równie istotnym, jest sposób rozporządzania tymi pieniędzmi, szczególnie przez instytucje rządowe. Ale to jest temat na inny wpis.
Zamiast martwić się deficytem budżetowym rządu, należy raczej martwić się deficytem na rachunku bieżącym.

Brak głosów