Odkrywanie Ameryki, czyli idziemy na zakupy

Obrazek użytkownika Piana
Blog

Nie napiszę niczego odkrywczego i nowego, ale z racji braku ciekawszych tematów zabieram wszystkich na zakupy. Pozwolę sobie zatem powrócić do początku marca 2010. Wówczas to wróciła sroga zima wraz ze wszelkimi tego atrakcjami i „atrakcjami”. Ja uznałem wówczas, iż jest to świetna okazja, aby nareszcie rozpocząć wiosenny sezon biesiadowania (chciałem być pierwszy w okolicy) i postanowiłem zrobić tradycyjnego, śląskiego grilla.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy objechałem kilka większych sklepów w okolicy (w tym także i takie, co się reklamują w telewizorni) i wróciłem do domu bez paczki węgla drzewnego, bez którego żaden grill (rożen po staropolsku) odbyć się nie może. Żeby było tego mało, to zostałem za darmo schłostany wzrokowo i mimicznie przez ekspedientów obu płci za to, że zadaje idiotyczne pytania o opał do grilla w trakcie zimy. Okazało się, iż w kraju, gdzie ponoć grillują wszyscy (babcia też) nie można nigdzie kupić węgla drzewnego.

Oczywiście sama biesiada (dzięki nieocenionej pomocy towarzyszy niedoli) została ocalona, ja jednakże spostrzegłem, że mówię prozą. To znaczy, nie chodzi o samą prozę, ale o rzecz oczywistą, iż duże sklepy z asortymentem wszelakim ustawiają się pod gusta idioty, jak nie przymierzając Polsat i TVN w tzw. „prajmtajmie”.

Dygresja. Przepraszam za słowo „prajmtajm”, ale pewna głupiutka brunetka strzelając uśmiech numer 4 do jednej z kamer w Tefauenie tak powiedziała o porze serialu pod tytułem „Dupci Dupci” (o ile dobrze pamiętam) i że za chwilę pokażą jego „mejkingof”. Co prawda mogłaby powiedzieć, iż „nasz nowy serial pokażemy w najlepszym czasie antenowym, a za chwile zobaczą Państwo kulisy jego powstawania”, ale to by nie było w ogóle trendi-dżezi-kul, bo jak kto nie wtrąci dwóch słów z angielska (najczęściej zupełnie bezmyślnie), ten wieśniak, a nie światowiec. Koniec dygresji.

Ponoć w handlu obowiązują tam zasady w stylu „klient nasz pan”. Nie, nic z tych rzeczy, a na pewno nie w wielkopowierzchniowych sklepach. Gdyby było inaczej mógłbym kupić lampki choinkowe w maju. Hasło bliżej odpowiadające prawdzie, to „Nasz klient to idiota”. Skoro nim jest, to co za problem, aby przebył jak najdłuższą trasę pomiędzy pólkami, zobaczył wszystkie niby-promocje i przy okazji kupił mnóstwo zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Sterujmy ruchem tłumu poprzez muzykę, rozpylmy odpowiednie substancje zapachowe, poustawiajmy strefami towary na półkach. Do tego obowiązkowo musi być tylko jedno wejście na halę.

Tak, trzeba to jasno powiedzieć - jesteśmy (a właściwie nasze pieniądze) zwierzyną łowną. Jak się nie upolować? Dość prosto. Cały czas w swoich tekstach zachęcam do myślenia, ale tu, w tym jedynym miejscu apeluję: Wyłącz myślenie! Kontroluj zmysły! Nie patrz na boki! Olej także hostessy i wypowiadane ze sztucznym uśmiecham hasła „zapraszam pana do promocji naszych nowych podpasek”. Wcześniej w domu (np. w kuchni) ustawić kartkę i spisywać na bieżąco co chcemy kupić, co się kończy, a co będzie potrzebne w najbliższym czasie i kupować tylko to. Inaczej stoimy na pozycji przegranej.

Jak już wspominałem kiedyś, nie mamy genów uodparniających nas na zagrożenia generowane przez współczesną cywilizację. Brak nam genu anty-telewizyjnego, anty-promocyjnego. Anty-supermarketowego również nie mamy. Wobec natłoku towarów, zapachów, muzyki, jesteśmy po prostu bezbronni i już. I o to się rozchodzi.

Nie po to spece od psychologii, socjologii i podświadomości siedzą dniami i nocami i myślą jak tu wyłuskać z nas ostatnia złotówkę, abyś teraz mógł tak po prostu wejść do sklepu niczym rolnik do obory i wybrać która świnia będzie dobra na wesele. Wchodzisz do współczesnej świątyni konsumpcjonizmu, gdzie składa mu się pokłon. To niestety część współczesnego świata. Uciec nie da rady, więc grajmy, ale według naszych reguł.

Brak głosów