Czas katharsis dla prawicy.

Obrazek użytkownika Moherowy Fighter
Kraj

Do 10 kwietnia krajowa prawica tkwiła w swojej najzwyczajniejszej nirwanie. „Tradycyjnie” PiS i Platforma sobie dokopywały. Gdzieniegdzie w tle odzywały się Polska Plus, UPR, Prawica Rzeczpospolitej, rzadko Liga Polskich Rodzin. Wszyscy się zbierali do kampanii prezydenckiej, by w swoim czasie na oczach milionów wyborców rozpocząć swoje tańce św. Wita. By uruchamiając scenariusze kreślone przez spin doktorów po raz kolejny narcystycznie puszyć się w telewizorach, dawać popisy populistycznego oratorstwa, bruździć konkurentom a przy tym sprężać swój betonowy elektorat. Trwała cisza przed wyborczą burzą.

Na lewicy i wśród Platformy sytuacja była constans. Ta druga metodycznie uprawiała swoje festiwale pijarowskie, żonglując sondażami i obietnicami, upychając swoje wpadki głęboko pod dywan i czarując swoich wielbicieli trickami produkowanymi w agencjach promocyjnych przez „selekcjonerów informacji”. Z kolei ta pierwsza wzorowo wywiązywała się z przypisanej jej roli cichego sojusznika PO, pozwalając jej na rozwijanie różnorakich sztabowych inicjatyw i ruchów. Wszystko to, ma się rozumieć, w klimacie „pięknego różnienia się”. Ludowcy też znali swoje miejsce w szeregu.

Katastrofa prezydenckiej tutki zburzyła czas wyczekiwania. Platforma bierze wszystko, co chce, przy apatii opozycji. Kalendarz wyborów prezydenckich radykalnie przyspieszył. Lewica i Platforma wydają się jak zwykle skonsolidowane. Natomiast krajowa prawica znalazła się na skraju rozsypki. Została ona pozbawiona dotychczasowego dorobku i stanu posiadania w różnych instytucjach i urzędach. W największej partii prawicowej nastąpiło kadrowe trzęsienie ziemi. A na domiar złego polska prawica nie otrząsnęła się jeszcze po porażkach wyborczych z 2007 i 2009 r. Pardon, chciałem powiedzieć, „nieznacznych wygranych”, jak największa partia prawicowa z samozadowoleniem zwykła mówić. Wszystko pięknie – lecz do czasu.

Czas ten właśnie się skończył wraz z katastrofą prezydenckiej tutki. Nie chcę snuć swoich wizji przyczyn, gdyż inni robią to za mnie znacznie lepiej. Chcę jednak pokazać, jakie owa katastrofa mieć może skutki dla samej prawicy i wskazać, że dla niej jest właśnie najlepszy czas do katharsis.

Tak, tak, panie i panowie po prawicowej stronie. Dopóki w takowych i innych waszych formacjach trwało złudne przekonanie o tym, że poza „klasycznymi” złośliwościami uzewnętrznianymi w studiach telewizyjnych i radiowych, w redakcjach prasowych i portalach internetowych tkwi się we względnym spokoju, dopóty też była wygodna przestrzeń dla autokreacji różnych prawicowych solistów i nie wychodziło to poza schemat takowej lub innej „szorstkiej przyjaźni”. A przecież wasze wzajemne animozje, napaści na siebie i podsycanie podziałów były i są na rękę, tzw. „Salonowi”. Doprawdy „Salon” niewiele musi robić, by łącznie was wszystkich zepchnąć do góra 30 proc. niszy, i w niej was tam trzymać, byście dla niego nie stanowili żadnego zagrożenia. To, czy z niej wyjdziecie, a jeśli tak, to na ile trwale, nie zależy tak naprawdę ani od „Gazety Wyborczej”, ani od TVNu, ani od „Polityki”, „Newsweeka”, „Polsatu”, TOK FM, RMF FM, Radia Zet, Onetu, Wirtualnej Polski, „Gali”, „Vivy”, „Twojego Stylu”, „Metra”, „Dziennika” etc. etc. To zależy przede wszystkim od was samych. Wraz z upadkiem prezydenckiej tutki czas solistów i wirtuozów się skończył. Jeśli krajowa prawica nie zrozumie tej, zdawałoby się, prostej zasady, „Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”, to po kolei każda prawicowa formacja będzie odwirowywana i nawet taki „monolit” jak Prawo i Sprawiedliwość podzieli los takich efemeryd, jak KPN, Ruch dla Rzeczpospolitej, ZChN, AWS itp. I będzie tak na własne życzenie.

Co jest potrzebne, by krajowa prawica przeszła ten swoisty katharsis? Myślę, że podstawową rzeczą jest „odpępowienie” się od tej ułudy mediów mainstreamowych i narcystycznego podbechtywania się, że skoro w nich się jest, to ma się ogromne znaczenie. To przykre, ale obserwując takowe lub inne formacje prawicowe (nie chcę być złośliwy, by wskazywać je „z imienia i nazwiska”) są one tak uzależnione od mainstreamu, sondaży i sztuczek wizerunkowych, że nie potrafią tego dostrzec. Ba, nawet nie starają się, by zrobić w tym kierunku jakiś wysiłek. Sarkanie na to, że o „nas” źle piszą „Wyborcza”, „Polityka”, „Newsweek”…, źle mówią w TVN, Polsacie…, w komercyjnych stacjach radiowych z „nas” się nabijają, że na portalach bezustannie na obsmarowują, a sondażowe słupki za cholerę nie chcą pójść w górę, jest doprawdy komiczne. A dlaczego ma być inaczej, skoro tamte media mają w krajowej prawicy doskonałych – nomen omen – „chłopców do bicia”, w dodatku swoimi twarzami bezustannie uwiarygodniających tamtą propagandę? Jeśliby chcieć być złośliwym, a przy tym aż do bólu szczerym, to można by powiedzieć, że zdroworozsądkowo dla „Salonu” nie byłoby w jego interesie pozbywanie się krajowej prawicy, gdyż w ten sposób zabrakłoby, tak potrzebnego przecież, „sparring partnera”, by rzec jak najdelikatniej. Krajowa prawico nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo potrzebna jesteś „Salonowi”, bo bez ciebie on by się podusił jak ryba wyrzucona na brzeg. A tak, to że jesteś stanowi sens istnienia „Salonu”, który dzięki temu może gawiedzi doskonale wbijać do głów, że jest potrzebny. Bez ciebie stada „selekcjonerów informacji” mogłyby ustawiać się w pośredniakach, a to jest kiepska alternatywa dla gabinetów full-wypas w biurowcach klasy A. Tak, tak, prawico ty wytrwale pracujesz na ich gaże i kontrakty. Oczywiście wtedy, kiedy dajesz się zagonić do tego szklanego okienka, by brylować w świetle jupiterów. Jednak, w dalszym ciągu jesteś pewnym „rekwizytem”, „scenografią”, tłem. I tak, dajesz się mnożyć, dzielić, dodawać, odejmować, pierwiastkować i…, co tam jeszcze. Zaś na kontach „selekcjonerów informacji” ciągle przybywa.

Sondaże. Tysiące kliknięć w klawiaturę było o tym. Jednak wydaje się, że nikt po stronie prawicowej nie zająknął się o tym, że dla prawicy aksjomatem stało się to, iż skoro sondażownie „rypnęły się” w 2005 r., to tak musi być zawsze. A tutaj wyziera zwyczajny fakt, że „Salon”, którego sondażownie są częścią propagandowej broni, wyciągnął z tego konstruktywne (odmiennie niż prawica) wnioski, gdyż…. Gdyż posiada on zdolności samonaprawcze. Salonowi mędrcy ruszyli kiepełe, pogmerali wewnątrz bebechów maszynerii, sprawdzili, co się obluzowało, podokręcali śrubki i trybiki, naoliwili i aparat znowu zaczął działać jak ta-la-la. A prawica, jak dzieci, się podnieca tym, że w „w słupkach” jej sporadycznie drga w górę o punkt procentowy, zaś mega sukcesem jest, gdy o trzy punkty. A żeby było już całkiem wesoło, to te swoje sondażowe zwycięstwa opiera na tym, co jest produktem tych sondażowni, które w 2005 r. tak bardzo „dały ciała”. Nie wiadomo, śmiać się czy płakać.

Pytanie, dlaczego krajowa prawica jest tak bardzo uzależniona od mainstreamowych mediów i sondażowi. Odpowiedź jest zgoła prosta. Po pierwsze, sama nie dysponuje na tym polu własnymi alternatywami. Więc…, więc jest ciągle gdzieś tam na występach „gościnnych” (sic!). A po drugie, ogranicza swój kontakt z własną bazą wyborczą i pozostałymi potencjalnymi obszarami elektoratu. Opieranie się bowiem na „kawiarnianych” strukturach wykreowanych przez zaprzyjaźnione niszowe tygodniki, to za mało, by móc właściwie ocenić, jak spory rezonans w społeczeństwie się posiada. Gdyby nie żałoba narodowa, to nie dałoby się tego w miarę wiarygodnie ocenić. To zresztą nie dziwi, skoro gros czasu spędza się w redakcjach mediów mainstreamowych, by kilka razy w tygodniu zobaczyć się i usłyszeć we wszystkich komercyjnych stacjach telewizyjnych i radiowych, przeczytać się w różnych dużych i wielkich gazetach itd. itd. To również nie dziwi, gdy jest się bądź to na partyjnych konwentyklach, nasiadówach różnych komitetów, rad, ciał i grup, lub zwyczajnie odbywa się w takich lub owych restauracjach takie lub owe spotkanka bądź jest się na takich lub owych imprezach. Miejsca dla kontaktu z bazą wyborczą i pozostałym potencjalnym elektoratem już zaczyna brakować. A do tego dochodzi również własne życie prywatne, jak choćby pójście z rodziną na spacer, do kina… i załatwianie różnych spraw życiowych. Brak kontaktu z wyborcą, zastępowany atrapą udzielania się przez asystentów społecznych, prowadzi wprost do pozbawienia się informacji zwrotnej o tym, jakie są nastroje społeczne i tego, co potencjalni wyborcy oczekują w zamian za poparcie wyborcze. Na własne życzenie krajowa prawica sama zawęża swoje oddziaływanie, czego dalszym skutkiem jest późniejsze agresywne „wyszarpywanie” sobie elektoratu pomiędzy poszczególnymi formacjami prawicowymi. W zasadzie, to jego wystarczyłoby tyle, by móc większość z nich nim „obdzielić” i każda z nich byłaby usatysfakcjonowana. Prawicowi soliści i wirtuozi byliby zadowoleni, jeśli…. Jeśliby robili partyjną robotę przede wszystkim w terenie, zamiast w maintreamowych mediach.

I tutaj dochodzimy do solistów i wirtuozów. Nie wiem dlaczego wszyscy potencjalni wyborcy i sympatycy prawicy mają być bądź to „piso-filni”, bądź to „upro-filni”, bądź to „polskopluso-filni”, bądź to „prawicorzeczypospolito-filni”, bądź to „elpeero-filni” bądź też jakoś inaczej „-filni”. Jeśli dzisiaj, dajmy na to, PiS mnie w czymś tam bardziej przekonuje, to zagłosuję na tę formację zakładając również, że jej liderzy z innymi z pozostałych prawicowych formacji będą współpracowali, gdyż wyborcy/sympatycy UPR’u, Polski Plus, Prawicy Rzeczpospolitej, LPR’u bądź innych prawicowych partii, to moi sojusznicy we wspólnej sprawie. Szanuję ich wybór, ich poglądy, ich zapatrywania i ich wartości i uznaję, że mają prawo do ich uzewnętrzniania poprzez głosowanie na tamte formacje polityczne. Tak samo by było, gdybym miał głosować na którąkolwiek z nich uznając, że z wyborcami/sympatykami pozostałych mi po prostu „po drodze”. I nie jest moim zadaniem, by ich na siłę przeciągać na swoją stronę, lecz zadaniem moich solistów i wirtuozów jest by się dogadać z pozostałymi solistami i wirtuozami. „Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”. Przecież prawica ma wiele odcieni. A wszystkie z nich powinni składać się na wspólny kolor. To natomiast wymaga tego, by soliści i liderzy potrafili posunąć się nieco na tej wspólnej ławce i dać miejsce pozostałym. W ten sposób znacznie poszerzy się prawicowa przestrzeń, skończy się „wyszarpywanie” sobie elektoratu, zaś w rezultacie doprawiona prawicy „gęba” kłótliwości straci rację bytu. Nie ma bowiem tak, by każda z prawicowych formacji miała w swoich programach to wszystko, co pasuje każdemu (podkreślam – każdemu) prawicowemu wyborcy/sympatykowi. Stąd też zamiast rzeczowych dyskusji i porozumiewania się pomiędzy różnymi partyjnymi solistami i wirtuozami trwa permanentny konkurs piękności, co w samo sobie jest komiczne, gdyż z pewnością nie mają oni w sobie seksapilu blondynki z nogami do nieba. Same zawody na powalające uśmiechy i krój marynarki to stanowczo za mało, by wyjść z opłotków 30 proc. poparcia. No chyba, że każda z prawicowych formacji wymieni solistów i wirtuozów, i w to miejsce zainstaluje hostessy, zamiast mężów stanu, i upodobni się do „tańców z gwiazdami”. Tylko, że wtedy, po co głosować na jakąkolwiek prawicę, skoro oryginały w postaci różnych „platform” są w tej konkurencji lepsze? Zaś z całym szacunkiem do dwóch „aniołków”, zdecydowanie się na tak kiepski chwyt marketingowy (właściwy może jakiemuś fan-klubowi bądź jakiejś grupie popkulturowej) nie przystoi partii chcącej robić poważne wrażenie. Sięganie nieraz po najprostsze środki, to tak naprawdę sięganie po półśrodki.

Załóżmy, że PiS mnie przekonał swoim podejściem do roli państwa w gospodarce i polityki historycznej. Z kolei u Polski Plus cenię dornowe poglądy na instytucje publiczne, u jurkowej Prawicy Rzeczypospolitej kwestie poszanowania życia, w UPRze natomiast obalanie absurdów politpoprawności, zaś w LPRze niezgodę na patologie III RP, to mogę przecież głosować na PiS i oczekiwać, że jego soliści i wirtuozi będą z tamtymi współpracować w sprawach, które w tamtych formacjach są dla mnie ważne. Prawda? Na kogoś zagłosować powinienem. A że również spodziewam się, że wyborcy/sympatycy tamtych formacji będą oczekiwali tego samego od ich solistów i wirtuozów, to chyba nic złego. Nie? I tak to musi działać, by prawica nie dała się wgnieść z glebę i zatupać. A tak, to wychodzi najczęściej postawa „psa ogrodnika” – sam nie zjem lecz nikomu innemu tknąć nie pozwolę. I na własne życzenie spychanie się do narożnika. A później lament, że zostaliśmy sami otoczeni wrogami. I nie ma nikogo, kto by nam pomógł. A kto ma pomóc, jeśli soliści i wirtuozi permanentnie grają w „Zosię-samosię”? Ratunku! A zrobić może ukłon wobec drugiego i starać się znaleźć wspólny „język”, to już nie ma ani chęci ani woli. Bo prawda, że tak miło jest czuć się czempionem. Co tam inny sojusznik na prawicy, skoro to do mnie gnają z kamerami i lasem mikrofonów? A „Salon” i okolice z radochą tylko zaciera swoje łapska. „Sami się zwalczają, więc my się nie mamy co męczyć.” Czas najwyższy na katharsis na prawicy, by wreszcie zaczęła ona dostrzegać, że rzeczywisty nieprzyjaciel jest gdzieindziej. Zresztą, kto takiej lub owej formacji prawicowej dał na prawicowość „wyłączność”? I jak ona to nabyła? Tak, tak, panie i panowie z różnych prawicowych partyj, partyjek dużych, większych, średnich, mniejszych i kieszonkowych, czas wreszcie się obudzić i wyjść poza swoje formacyjne opłotki, by z resztą swoich naturalnych sojuszników tworzyć Wielki Obóz Prawicy, zamiast takich lub owych feudów. A jak to zrobić, to wy chyba wiecie o tym najlepiej.

Brak głosów