Cud

Obrazek użytkownika Rybitzky
Historia

Są momenty, gdy historia dokonuje nagłego zwrotu. W drugiej
połowie dwudziestego wieku taką chwilą był dzień 16 października 1978
roku.

W powieści „Alterland" Marcin Wolski przedstawia
kilka możliwych scenariuszy dziejów świata w ostatnich
dziesięcioleciach. Jeden z nich jest wyjątkowo ponury. Komunizm nie
upada i panuje bez przeszkód - także w Polsce, zniszczonej po kolejnym
powstaniu. Cała Europa tkwi w marazmie i nikt już nie ma nadziei na
lepsze jutro.

Punktem zwrotnym tej wersji historii jest właśnie
dzień 16 października 1978. Kolegium kardynalskie wybiera na papieża
Włocha. Gierek nie krzyczy „Jezus Maria, co teraz zrobimy?".
„Solidarność" powstaje, lecz brak jej tego Ducha, który w naszej
rzeczywistości zstąpił i odmienił oblicze ziemi.

To był po
prostu cud. Cud, że Karol Wojtyła wstąpił na Tron Piotrowy. Owszem,
krakowski arcybiskup miał wielkie poważanie i jego kandydatura nikogo
nie dziwiła. Ale przecież Wojtyła miał wielu równie uznanych kolegów.
Każdy z nich mógł być wybrany.

Ledwie dwa miesiące wcześniej
kardynałowie, zgodnie z wielowiekową tradycją, wybrali na papieża
Włocha. Trudno przewidywać, co by się stało, gdyby podobną decyzję
podjęli na nowym, niespodziewanym konklawe.

Ale wtedy już wiedzieli. Duch już wśród nich działał i jasno wskazywał drogę.

Może
bez papieża z Polski komunizm i tak by upadł. Może Polacy i tak
podnieśliby dumnie głowy i stworzyli „Solidarność". Może. Lecz z
pewnością nie tak szybko.

Nasza obecna rzeczywistość zaczęła
się w Kaplicy Sykstyńskiej 16 października 1978 roku. Tego dnia świat i
Polska zostały ocalone.

***

2 czerwca 1997, Gorzów Wielkopolski

Rzeka
tysięcy ludzi wypływała przez bramy dworca kolejowego. Niczym powódź,
zagarniała wszystkich po drodze i sunęła ku podmiejskim błoniom.
Czternastoletni Rybitzky rozglądał się zaciekawiony. Nigdy jeszcze nie
widział czegoś takiego. Wydawało mu się, że to cała Polska zjechała do
Gorzowa.

Rybitzky chciał podzielić się tym spostrzeżeniem z kolegą, ale w tym momencie usłyszał za sobą głos starszej pani:

- Chłopcy, może na pomożecie? Bo to ciężkie...

Staruszka
nic więcej nie powiedziała, tyko od razu włożyła mu do ręki jeden z
drzewców solidnego transparentu. Kolega otrzymał drugi i wyruszyli
dalej. Nad nimi unosił się wielki, błękitny napis: RODZINA RADIA MARYJA.

Po
kilkudziesięciu minutach marszu rzeka ludzi wlała się do gigantycznego
jeziora. Przed kościołem Braci Polskich Męczenników zgromadzonych było
czterysta tysięcy osób. Wszyscy czekali na jednego człowieka.

Rybitzky
wdrapał się na drewniane ogrodzenie alejki oddzielającej sektory. Też
czekał. Wokół płotu gęstniał tłum. Nagle od lewej strony zaczęła
narastać gigantyczna wrzawa. Szklany samochód powoli przemierzał
piaszczystą alejkę. Gdy był już blisko, chłopiec spojrzał przez szybę
na starca w bieli, błogosławiącego wiernych gestem dłoni...

Brak głosów