Pobicie w grudniu 1970, czyli parodia państwa prawa

Obrazek użytkownika danielik
Kraj

Wczoraj polski wymiar sprawiedliwości skompromitował się po raz kolejny. Zapadły mianowicie wyroki w sprawie masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Pomijam fakt, że proces trwał 18 lat od dnia wniesienia aktu oskarżenia, co należałoby zgłosić do Księgi Rekordów Guinnessa.
Główną przyczyną dla, której uważam, że wyrok ten jest kpiną ze społeczeństwa jest wysokość kar jakie sąd wymierzył oskarżonym. Dwaj oficerowie, którzy wydali rozkazy strzelania do robotników w grudniu 1970 roku w Gdańsku i Gdyni, w wyniku czego śmierć poniosło trzynaście osób, zostali skazani na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu. Natomiast Stanisław Kociołek,były wicepremier PRL, który nawoływał robotników, by ci udali się do pracy, został uniewinniony.
Wysokość kar byłaby bardziej adekwatna w stosunku do przestępcy kradnącego rower lub poruszającego się tym środkiem lokomocji po wypiciu kilku głębszych. Czy jednak jest właściwy w stosunku do osób, które są współwinne śmierci trzynastu osób? Wyrok ten jest parodią, której nie powstydziliby się nawet członkowie legendarnej grupy Monty Pythona. Jak jednak mogłoby być inaczej, gdy sąd zmienił kwalifikację czynu i stwierdził, że oskarżeni nie są winni zabójstwa, a pobicia ze skutkiem śmiertelnym?! Może jestem laikiem w dziedzinie prawa, ale pierwsze słyszę, żeby ktoś kogoś bił używając do tego wystrzeliwanych z broni palnej pocisków. Tylko czekać, aż mordercy będą powoływać się na kazus tej sprawy i twierdzić, że trzy strzały w serce to tak naprawdę było pobicie, a nie zabójstwo.
Oczywiście, że dowódcy, którzy wczoraj zostali skazani nie działali na „własną rękę”. Gomułka i jego towarzysze zadecydowali, że władza musi pokazać siłę, a skazani dowódcy po prostu wykonali rozkazy. Jednak fakt, że sprawa ciągnęła się blisko dwadzieścia lat sprawił, że wielu z oskarżonych niestety nie doczekało wyroku. Warto również pamiętać, że całe zdarzenie miało miejsce ponad 40 lat temu.
Ciekawe jest również, że sprawę jednej z najważniejszych osób w PRL –u, ówczesnego szefa MON-u, gen. Wojciecha Jaruzelskiego zawieszono w 2011 roku, ze względu na zły stan zdrowia oskarżonego. Jednak wiadomo, jak ogłosił naczelny autorytet III RP, że generał to „człowiek honoru”, a taki przecież nie mógłby pozwolić na strzelanie do bezbronnych ludzi idących do pracy. Dziwnym trafem generał Wojciech Jaruzelski miewa nawroty choroby 13 grudnia lub w czasie licznych procesów. W innych dniach chętnie opowiada swoje bajki o „wyborze mniejszego zła”. Szkoda tylko, że nie mówi, że w 1981 roku nasi wschodni sąsiedzi mieli poważniejsze problemy, niż pomoc Jaruzelskiemu i spółce, którym władza wyślizgiwała się z rąk. Generał nie powie, że nie ratował Polski, a jedynie własną głowę. Udało mu się to w 100% czego dowodem jest fakt, że za swoje czyny nigdy nie spotkała go żadna kara…
Oczywiście spotkać go nie mogła, gdyż w Magdalence ustalono, a przy „Okrągłym Stole” przypieczętowano, że w zamian za część władzy i wpływów, żadnego z PRL-owskich dygnitarzy nie spotka kara za czyny, których dokonał w poprzednim ustroju. Postawiono „grubą kreskę”, a fakt, że w tych rozmowach uczestniczyli sami „ludzie honoru” sprawił, że zobowiązania zostały dotrzymane, czego dowodem jest wczorajszy wyrok. Jeśli dalej w Polsce będą rządzić ludzie z okrągłostołowego rozdania nic się w tym temacie nie zmieni i nie ma co liczyć, że zbrodnie popełnione w czasie PRL-u zostaną sprawiedliwie osądzone…

Brak głosów