Manipulatoryka stosowana

Obrazek użytkownika Rafał Brzeski

Co to jest manipulacja? Wedle starych słowników z pierwszej połowy ubiegłego stulecia jest to „wszelka czynność wykonywana biegle rękami”. Kilkadziesiąt lat później tłumaczono w słownikach, że jest to „ręczne wykonywanie jakiejś czynności”. Natomiast współcześnie obecność rąk uzupełniono o „podstępne wykorzystywanie jakiś okoliczności, naginanie, przeinaczanie faktów, w celu kierowania kimś bez jego wiedzy, wpływania na cudze sprawy, zachowania, nastroje dla osiągnięcia własnych korzyści.”

Za życia jednego pokolenia, termin manipulacja ze znaczenia pozytywnego (wykonywać coś biegle) nabrał znaczenia negatywnego (podstępnie naginać fakty dla osiągnięcia korzyści}. Naginanie faktów, wypaczanie prawdy, to takie mniej śmierdzące określenia kłamstwa. Można jednak argumentować, że ktoś podaje nieprawdę, czyli kłamie, wyłącznie z braku wiedzy.

Za najstarszą manipulację uważa się sformułowania wschód i zachód Słońca. Od czasów Mikołaja Kopernika wiadomo, że nie jest to prawda, a jednak... Proszę wskazać język, w którym określa się to zjawisko poprawnie? Nasi przedkopernikańscy przodkowie opisali jak widzieli i wiedzieli, a współcześni nam powtarzają nie zastanawiając się. Manipulacja przyschła i wrosła tak silnie, że nie sposób wykorzenić.

Jak widać można nieświadomie powiedzieć jawną nieprawdę i trwale zmanipulować język, czyli narzędzie służące komunikowaniu się ludzi i uchodzi to bezkarnie. Nikt nie wini i nie ma pretensji. Z ostatniej cytowanej na początku definicji wynika, że o tym, czy mamy do czynienia z niewinną nieprawdą, czy z manipulacją, a więc świadomym wypaczaniem prawdy, decyduje intencja i sposób tego naginania lub przeinaczania. W przypadku manipulacji intencja jest jasna „dla osiągnięcia własnych korzyści”, a sposób wypaczania skryty, „podstępny”, prowadzony „bez wiedzy” manipulowanego.

Nasuwa się od razu skojarzenie – marketing. Dla własnych korzyści, skrycie, bez wiedzy, umiejętnie podsunięta wypaczona prawda podniesiona do rangi sztuki. Animatorzy marketingu biedzą się nad odgadywaniem potrzeb klienta, pobudzaniem tych potrzeb, a nawet kreowaniem ich. A poźniej nad słownym „opakowaniem” produktu, w taki sposób, żeby odpowiadał wykrytym potrzebom. Mniejsza o prawdę, liczy się efekt, czyli żeby klient rozstał się z pieniędzmi w zamian za produkt. W marketingu nie ma złych stron produktu, są same dobre. Tęgie umysły pracują nad sprytnym zamaskowaniem złych stron. Najczęściej zgrabnym eufemizmem. Najlepszy jest eufemizm brzmiący mądrze i naukowo. Korporacyjna niechęć do przyznania się do błędu oraz marketingowa skłonność to pozytywnej prezentacji wyniosły kunszt tworzenia pseudonaukowych eufemizmów na szczyty artyzmu.

Zrozumiałe, ale budzące niepokój słowo „ogień” zastąpiono sformułowaniem „niekontrolowane zdarzenie termiczne”.

Groźnie brzmiącą „eksplozję” zamieniono w „szybki rozkład na elementy” albo „spontaniczny, szybki incydent rozpadowy”.

Równie dramatyczny „wybuch” przerobiono na „nieplanowaną utratę kształtu”, co brzmi bardziej pacyfistycznie.

Natomiast katastrofalnie kojarzące się „zderzenie”, np. samochodów, na „dekonstrukcyjny efekt przyspieszenia ujemnego”.

Podobna ekwilibrystyka słowna stosowana jest powszechnie w sprawozdaniach medialnych z wojen. Fuj! Słowo wojna fatalnie brzmi i wychodzi z obiegu. Obecnie używa się raczej sformułowania „interwencja humanitarna”. Leksykon dziennikarzy „przypisanych do jednostki wojskowej”, zwanych niegdyś korespondentami wojennymi, zależny jest od strony konfliktu. Dziennikarze jednej strony mają „wytyczne oficerów prasowych” i zapewne dlatego ich relacje należy uważać za rzetelne i oparte na niepodważalnych faktach. Natomiast dziennikarze przeciwnika -„poddawani są cenzurze”, co niejako z definicji czyni ich niewiarygodnymi.

Po naszej stronie są „siły zbrojne”, ale wojska drugiej strony to „machina wojenna”.

Nasi żołnierze są „odważni”, zaś żołnierze przeciwnika to „fanatycy”.

Nasi żołnierze są „ostrożni”, ich żołnierze są „tchórzliwi”.

Partyzanci na tyłach to dla jednych „bojownicy o wolność”, a dla drugich „ bandyci” lub „terroryści”.

Przywódca jednej strony jest „mężem stanu”, drugiej – „zbrodniczym dyktatorem”.

Język medialnych komunikatów frontowych, zwłaszcza anglosaskich, obfituje w zakłamania i określenia łagodzące grozę wojenną. Przede wszystkim śmierć i ludzkie cierpienie.

Nasi żołnierze już nie zabijają żołnierzy wroga, zwłaszcza kiedy z fotela manewrują bezzałogowymi aparatami latającymi, tzw. dronami nad oddalonym o tysiące kilometrów polem walki. Nasi żołnierze „degradują siły zbrojne przeciwnika”.

Zbombardowane obiekty cywilne to „zniszczenia towarzyszące”. Atak z powietrza nazywany jest od niedawna „obsługą celu”, albo „zbrojnym rozpoznaniem”. Artyleryjski ostrzał własnych oddziałów, to „przyjacielski ogień” lub „przypadkowy zrzut amunicji”. Jeńców się nie torturuje, tylko poddaje „wzbogaconym technikom przesłuchania”.
Kłamstwo jest obecnie kolportowane powszechnie, a tworzy się je w oparciu o wnikliwe badania naukowe prowadzone przez autorytety akademickie. W życiu publicznym, poza nielicznymi wyjątkami (zeznania pod przysięgą), można kłamać bezkarnie. Konstytucje oraz inne przepisy prawne nie zabraniają politykom uciekać się do kłamstw. Nawet prezydentowi i premierowi. Występujące w mediach „autorytety” nie mają obowiązku szerzyć prawdy, mogą pleść dowolne bzdury pod warunkiem, że będą one mądrze brzmiały, a ktoś będzie miał ochotę (lub cel) je publikować. Prawne ograniczenia, które obowiązują media są tak mało precyzyjne, że w zasadzie uchodzi im niemal każde kłamstwo lub inteligentne oszczerstwo.

„Żyjemy w środku dżungli kłamstwa. Fałsz zwisa z każdej gałęzi. Półprawdy i fikcje czają się w poszyciu jak jadowite węże kąsające nieostrożnych.” – pisał przed kilku laty. dokumentalista radia BBC Brian King. Ale na dobrą sprawę King nie miał racji. Obecnie się nie kłamie, we współczesnych czasach jest się „oszczędnym w mówieniu prawdy”. Nie ma też kłamstwa. Jest „zmodyfikowana prawda”.

I co gorsza ludzie powszechnie na to przystają. Instytut Gallupa zapytał w sondażu, czy przesada w działaniach reklamowych (czyli wypaczanie prawdy, czyli manipulacja faktami, czyli kłamstwo) jest moralnie naganna. Tylko 46 procent respondentów uznało, że tak.

Premiera w: Warszawska Gazeta lipiec 2013

Brak głosów