Polski pacjent. Sala.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Na sali było nas dwóch. Mój współnieszczęśnik na imię miał Zdzichu. I był ode mnie przynajmniej ze dwa razy cięższy. Leżał na "hamaku" bo miał pękniętą miednicę. A "hamak" coś tam ściskał i lepiej się zrastało. "Hamak" to było następne narzędzie tortur. Zapewne niezbędne, ale niezwykle męczące. Bo trzeba było leżeć w jednej niewygodnej pozycji. Tygodniami. Kiedyś Zdzicho mnie zapytał:
- Skąd Cyganie znają przyszłość?
- E, tam, znają. Bajerują.
- Mówię Ci, że znają. Kiedyś powróżyła mi jedna taka Cyganka. I wszystko się sprawdziło. Co do joty. Weźmy chociażby sprawę takiego basenu. Powiedziała, że go będę miał. I mam. Co prawda niedokładnie o taki basen mi chodziło. Bo myślałem, że będzie w komplecie z jakimś ładnym domem. No, a jest w komplecie z pielęgniarką. Nawet nie wiem czy ładną. Bo od paru tygodni nie piję. W każdym bądź razie wszystkim się chwalę, że moja sytuacja materialna się poprawiła. W końcu całą wiosnę planuję spędzić w hamaku. Tym też się chwalę. No, a teraz muszę się zająć polityką...
I sięgnął pod łóżko po ”kaczkę”.
A propo's łóżek: łóżka na sali były, jak dla mnie, zbyt wysokie. Bałem się, że spadnę. Dzień po operacji postanowiłem nieco pomyszkować. Stanąłem na zdrowej nodze, chwyciłem się łóżka i bęcnąłem na podłogę. Specjalnie. Zdzichu w tym czasie rozmawiał przez telefon komórkowy. Nie wiedział co zamierzam. Usłyszał tylko hałas gdy opadłem na podłogę. I narobił krzyku na cały oddział. Zanim wytłumaczyłem, byłem już z powrotem w łóżku. Na siłę.
Dzień po operacji czułem się dobrze. Potem już było coraz gorzej. Musiano przetaczać mi krew. A ja osłabłem całkowicie. Nie mogłem nawet mówić. Ani obrócić głową. Chwytałem ją więc obiema rękoma i nakierowywałem.
Okazało się, że dostaję lek, który mi ewidentnie szkodzi. I którego nie używam od lat. Ba. Podejrzewałem go nawet o swój udar. Jednak rozmowy z pielęgniarkami i lekarzami nic nie dały. Owszem, zgodzono się ze mną, ale leku nie wycofano. Dostawałem go do końca swojego pobytu w szpitalu. W jakim celu - nie mam pojęcia.
Z kolei podstawowego dla mnie leku neurologicznego nie dostawałem. Miał być dopiero za kilka dni. Nawet o tym fakcie mnie nie poinformowano. Więcej. Na karcie informacyjnej stało jak byk, że lek zażywam. Przybyła neurolog stwierdziła, że ten fakt nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Dziwne. Parę lat temu twierdziła inaczej. Ale to było parę lat temu. Widocznie wiedza na ten temat zdążyła się zmienić. A i mnie Pani doktor zapomniała.
Mimo starań przeżyłem. Wtedy postanowiono mnie odesłać. Do domu, lub gdziekolwiek indziej. Byle jak najdalej od szpitala. Bo szpital nie jest miejscem do opieki. Chyba to rozumiem? Mówiąc prawdę nie rozumiałem. Dziewczyna nie dałaby sobie rady ze mną i chorym synem. Za chiny. Moje starsze i schorowane siostry także.
Lecz szpital nie dawał za wygraną. Straszył moich bliskich policją. I wyważeniem drzwi dziewczynie. Postanowiłem zareagować. Znajomi poinformowali tv. Na tym oddziale co byłem trochę pomaródzili, lecz zostawiono mnie w spokoju. Na razie. Skandalu nikt nie chciał. Musiałem jednak podpisać oświadczenie, że się zgadzam na wyjazd do domu opieki gdyby się w którymkolwiek zwolniło miejsce. Loteria. Równie dobrze mógłby on znajdować się niedaleko mojego mieszkania jak i setki kilometrów dalej. Chyba żeby zabrała mnie córka. Mieszka ona co prawda w miejscowości odległej od mojej o kilkaset kilometrów, ale nie muszę się martwić. Dostarczą mnie na miejsce helikopterem. Nieśmiało zaprotestowałem. Nic nie wiem o żadnej córce. Nie szkodzi. Oni wiedzą. Gdy się dowiedziałem, że "córka" jest ode mnie starsza o kilka lat zaprotestowałem bardziej stanowczo. Niemożliwe! Niemożliwe? Dlaczego? Chciałem to nawet wytłumaczyć. Ale po co? Nie udawało mi się przez blisko piętnaście lat wytłumaczyć Sądowi Rodzinnemu ile czasu chodzi kobieta w ciąży. I, że nie jest to kilka lat. Tym bardziej nie uda mi się teraz. Bo po prostu często tak bywa, że rodzice są starsi od swoich dzieci. I już!

Brak głosów