Polski pacjent. Ja, Obi.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

O godzinie szóstej rano rozpoczynał się dla mnie i Zdzicha dzień. Po wielogodzinnym gapieniu się w sufit i, przeważnie, długiej nocy następował dzień. Niczym nie różniący się od poprzedniego. Panie pielęgniarki wstawiały do zlewu miednice. Dla nas chorych. Nie wypadało przecież abyśmy leżeli w łóżkach brudni. Co prawda czasami się zastanawiałem jak mamy je sobie z tamtąd zabrać nie ruszając się z łóżek. Ale chyba się czepiam. Obi jakoś sobie radzi bez rąk. I nie narzeka. Ja też chyba w końcu bym się nauczył. Ale mnie z tamtąd wcześniej zabrano. Nie powiem "niestety". Starałem się być bezkonfliktowy i nie marudzić. Ale Zdzichu czasami tracił cierpliwość. Kiedyś powiedział pielęgniarce:
- Do jasnej cholery! Niech mi Pani chluśnie wodą w twarz, a ja się wytrę. Pożytek będzie większy. Bo jak mam te miednice zabrać sam ze zlewu?!
Malkontent! Ale miednice zaczęto nam stawiać przy łóżkach. Tym samym nie można się było już niczym zasłaniać. A ile upływało niepotrzebnego czasu na myciu! Bo wcale nie jest łatwo kąpać się w pościeli. No i te śliskie mydło!
Kiedyś Zdzichu zastanawiał się na głos ile dostaje w zamian za swoją składkę zdrowotną. Czego może żądać w zamian za te pieniądze? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Więc odpowiem z własnego doświadczenia.
Poprosiłem jedną z pielęgniarek o otwarcie okna. Żeby wpadło do sali trochę świerzego powietrza. Powiedziała mi, że nie jest od otwierania okien. Więc już wiedziałem o co nie należy prosić. Gdy wreszcie taką osobę udało mi się znaleźć to pojawił się następny problem. Kto to okno zamknie?
Ponieważ nie mogłem się nawet ruszyć poprosiłem o pomoc w robieniu porządków pielęgniarkę. Dowiedziałem się wtedy jaki to jestem nieprzeciętny bałaganiarz. Jak ja sobie w ogóle daję radę z utrzymaniem porządku w domu?
Nad łóżkami były uchwyty. Można się było ich uchwycić. I na nich przez chwilę zawisnąć. W razie potrzeby. Kiedyś Zdzichu poprosił pielęgniarkę o zmianę pościeli. Powiedziała mu aby zaczekał. Bo teraz nie może. Rozwozi leki, a to jest priorytet. Leków do rozwiezienia było niewiele. Więc i czasu powinno to jej zająć niewiele. Powinno.
Zdzichu się zawczasu przygotował. Zawisł nad łóżkiem. Zdrowy człowiek wytrzymałby w takiej pozycji z minutę. Ale Zdzichu był silny. Po godzinie nawet i on jednak zrezygnował. Pani przyszła po dwóch.
Jedzenie jakie nam podawano było adekwatne do swojej ceny. Coś około czterech złotych dziennie. Nie wiem, bo przez dziesięć dni nic nie jadłem. Nie mogłem. Między innymi dlatego, że ręce tak mi drgały, że prędzej bym sobie wydłubał oczy niż zdołał coś włożyć do ust. Zdzichu mówił, że jego psy nigdy mu się tak nie naraziły, aby je karać takim jedzeniem.
Zdzichu pochodził z wioski gdzie kiedyś grałem. I miałem tam dawno temu sporo znajomych. Kiedyś nawet z basistą się zastanawiałem co będziemy robić za 30 lat. Trudno to nam sobie było nawet wyobrazić. Mieliśmy wtedy przecież niewiele ponad 20 lat. Akurat teraz te 30 lat mijało. Więc się Zdzicha spytałem co też teraz Jasiu porabia? Od kilku lat nie żyje.. Perkusista też zresztą nie żyje. Zostało więc nas dwóch z tamtego składu. Akurat wtedy gdy złamałem sobie nogę to o tym zespole pisałem.
Kiedyś graliśmy na jakiejś wiejskiej zabawie. Nagle słyszę wielki chałas. Odwracam się do tyłu, a tam nie ma już perkusisty. Był i nagle gdzieś zniknął. Pojawiła się za to dziura w podeście na którym graliśmy. Zaglądam do niej i co widzę? Perkusistę! Żywego! Ale wszystkie pałeczki miał połamane. Nawet te zapasowe. Lecz to nie był jakiś wielki problem. Nowe sobie wyłamał z jakichś drzewek. Tylko wystawały z tych "pałeczek" zielone liście.
Inny był myśliwym. I trochę kłusował.Wziął mnie nawet kiedyś z sobą. Na jakieś nocne polowanie. Chciał się pochwalić zrobionym własnoręcznie tłumikim. Do karabinu. Więc jest noc. Czekamy. Wreszcie się pojawia zwierz. Chyba jakiś jeleń. W każdym bądź razie miał rogi. Spokojna głowa! Nic mu się nie stało. Kolega wymierzył i strzelił. Wyleciał tłumik. Uderzył lekko zwierzaka. Ten popatrzył się zdziwiony w miejsce uderzenia i niespiesznie odszedł. Spytałem się kolegi:
- To w końcu ten tłumik dobrze działa czy nie?
Ciężko westchnął:
- Lepiej już nic nie mów.
I poszliśmy do domu. Koniec polowania.
Jeszcze inny kolega był strażakiem. Do tego szefem straży. Ile razy nie chciało mi się iść do szkoły to dzwoniłem do niego. Przyjeżdżał po mnie wozem strażackim. I mnie zabierał. Usprawiedliwienie miałem. W końcu przecież byłem osobą zasłużoną.
A było tak. Palił się las. Syrena strażacka na naszym dachu wyła, lecz nikt z nas jej nie słyszał. A graliśmy w budynku remizy. Graliśmy może nie za dobrze, ale napewno głośno. Nawet bardzo. Przez ten czas chyba z połowa lasu zdąrzyła spłnąć. Nie było czasu na zawożenie mnie do domu. Więc zabrano mnie z sobą.
Takie gaszenie pożaru to nudne zajęcie. Wybrałem się więc na spacer. Nie wiem o czym myślałem, ale mało przez własną głupotę nie spłonąłem. Bo ogień mnie otoczył. Ledwo mnie uratowano. I zostałem "bohaterem". Bo mało życia nie straciłem gasząc las. Taka przynajmniej była wersja oficjalna. Nawet sam w nią uwierzyłem. Stojąc przed lustrem aż się dziwiłem, że wcześniej tego nie zauważyłem: miałem fizjonomię bohatra. I byłem skromny.
Zdzicbu opuścił szpital w tym samym dniu co l ja. Ściśnięty specjalnym pasem. Który kupił za własne pieniądze. Przy okazji wpadł mi do głowy pewien pomysł racjonalizatorski. Przpominam, że nie pierwszy. Bo "ulepszyłem" wcześniej także nasz system tak zwanej sprawiedliwości. Zaproponowałem by zamiast sędziów były automaty z karteczkami "winny" i "niewinny". Pół na pół. I na chybił trafił. Niesprawiedliwość nadal by była. Ale nie w takim stopniu jak obecnie. Poza tym ewentualne pretensje by były do głupich automatów, a nie do ludzi.
Wracając do szpitali. Pacjent powinien mieć przynajmniej jakiś wybór: chce być "leczony" czy od razu ma być "uśpiony". I jak znam życie, natychmiast byłyby przekręty. Bo pacjent dla obecnego systemu zdrowotnego to zbędny balast, mus. Który w jakiś sposób należałoby wyeliminować. A więc przyszpitalne krematoria dymiłyby na okrągło. Co wcale nie byłoby najgorsze.
Nie jestem osobą za bardzo wierzącą. Niczego też nie neguję. Nie mogłem po prostu uwierzyć w pewne rzeczy. Jak chociażby piekło. Teraz mam dylemat, bo tam osobiście byłem.

Brak głosów

Komentarze

Doprawdy, nic gorszego niz choroba, szczegolnie gdy sie jest ubezwladnionym i zaleznym od systemu i ludzi dla niego pracujacych. Ciesze sie, ze ma Pan te gehenne nareszcie za soba i z Panskiej notki, ktora zawsze wywoluje refleksje i usmiech, nawet opisujac pieklo.

Zycze jak najlepszego zdrowia, wytrwalosci i weny literackiej. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!

Vote up!
0
Vote down!
0

Lotna

 

#362091